Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych ogłosił bezterminowy strajk generalny od 13 grudnia. Żąda 500 zł podwyżki płac zasadniczych pielęgniarek jeszcze w bieżącym roku oraz 200% płac minimalnych jako najniższych dla środowiska.
Łatwo policzyć, co to oznacza. 250 tys. pielęgniarek w Polsce razy 500 zł netto to kwota (tylko z ZUS-em, bez innych pochodnych) wynosząca w skali kraju miesięcznie ok. 187,5 mln zł. Na przyszły rok – 12 razy wyższa, czyli ok. 3 mld zł (w tym waloryzacja płac, m.in. pielęgniarek, którą rząd zadeklarował 9 grudnia).
Takich pieniędzy w budżecie państwa nie ma – ani na ten rok, ani na przyszły. Także na płace minimalne (obecnie 760 zł brutto) w podwójnej wysokości, jako minimum dla pielęgniarek, bo to minimum wynosiłoby prawie średnią krajową.
OZZPiP nie daje więc sobie ani głodującym pielęgniarkom żadnych szans na sukces. Czyli – na takie porozumienie z rządem, które gwarantując realny wzrost nakładów na ochronę zdrowia, zapewniłoby zarazem wzrost wynagrodzeń, m.in. pielęgniarek i położnych. Liderki związku mówią: od stycznia 1997 r. rozmawiamy o podwyżkach, dłużej czekać nie możemy. Od kwietnia 1999 r. dyrektorzy spzozów mieli wypłacać nam wynagrodzenia o 2% wyższe ponad inflację; według naszych szacunków – dostało je tylko 42% pielęgniarek. Zgadzają się jednak zarazem na wprowadzenie od 1 stycznia 2001 r. zmiany zasad wynagradzania pracowników publicznych zakładów według propozycji rządowej (szerzej – str. 9: wystąpienie wicemin. T. Grottela). Ale rozmowy na temat przyszłorocznych regulacji uzależniają bezwzględnie od realizacji swego pierwszego, głównego postulatu.
W czasie trzydniowych rozmów ze stroną społeczną w ubiegłym tygodniu, rząd wyjaśniał, że nie ma prawa dokonywać kwotowych podwyżek dla jednej tylko grupy zawodowej – takie regulacje możliwe są jedynie na poziomie zakładów pracy, w uzgodnieniu z innymi grupami pracowniczymi. Zadeklarował zarazem stworzenie trwałego mechanizmu gwarantującego podwyżki – od 1 stycznia 2001 r. – w spzozach, dla najniżej zarabiających, według zasad stosowanych w przedsiębiorstwach gospodarki narodowej i przy uwzględnieniu trzech wskaźników: wzrostu inflacji, wzrostu płac w gospodarce oraz wzrostu składki na ubezpieczenie zdrowotne. Propozycje koniecznej w tym celu nowelizacji dwóch ustaw – deklarował wicepremier L. Komołowski – Rada Ministrów rozpatrzy 12 grudnia, a 13 bm. trafiłaby ona do uzgodnień ze związkami zawodowymi. Podwyżki płac według nowych zasad liczone byłyby od 1 stycznia przyszłego roku.
Negocjacje na temat systemowego uregulowania wynagrodzeń w ochronie zdrowia tak naprawdę rozpoczęła NSZZ "Solidarność", która od ponad roku trwa w sporze z rządem, z powodu zagrożeń wynikających z reformy. "S" domaga się wzrostu globalnych nakładów na ochronę zdrowia, objęcia wskaźnikiem wzrostu wynagrodzeń w gospodarce także pracowników spzozów, stworzenia programu osłonowego dla zwalnianych. Strajk pielęgniarek przyspieszył te rozmowy. Już podczas negocjacji 27 listopada, "S" i rząd uzgodnili, że negocjowany będzie ponadzakładowy układ zbiorowy pracy dla pracowników części budżetowej (m.in. sanepidów), który mógłby się stać wzorcem porozumień płacowych zawieranych na poziomie poszczególnych zakładów pracy. Uzgodniono także wówczas wznowienie prac zespołu ds. monitorowania społecznych skutków reformy przy Komisji Trójstronnej.
Podczas negocjacji w ubiegłym tygodniu (stronę społeczną reprezentowały już wtedy także Federacja ZZ Pracowników Ochrony Zdrowia i OZZPiP) "S" zgodziła się na przedstawione przez rząd propozycje regulacji płacowych od przyszłego roku. Przewodnicząca Sekretariatu Ochrony Zdrowia KK NSZZ "S" Jadwiga Greger stwierdziła stanowczo: – Nie ma naszej zgody na to, by podwyżki objęły tylko jedną grupę zawodową, kosztem innych, które nie strajkują. Chcemy trwałych rozwiązań gwarantujących wzrost płac wszystkich pracowników spzozów. Podobne stanowisko zajęła Federacja, z przewodniczącą Alicją Milewską: – Myślimy o wszystkich pracownikach, a rozwiązania systemowe są dla nas ważniejsze niż doraźne. Musi być prowadzony stały dialog społeczny w Komisji Trójstronnej, musi być obligatoryjna waloryzacja płac w publicznym sektorze zdrowia. (Dopiero w środę 13 grudnia Rada Krajowa Federacji wypowie się, czy popiera żądanie OZZPiP podwyższenia o 500 zł wynagrodzeń pielęgniarek jeszcze w br.)
Ale – niezależnie od stanowiska krajowych reprezentacji tych dwóch związków zrzeszających wszystkich pracowników ochrony zdrowia – w regionach i zakładach pracy sytuacja staje się z dnia na dzień coraz bardziej napięta. Sekcja Ochrony Zdrowia "S" Regionu Mazowsze ogłosiła już pogotowie strajkowe, "S" Regionu Konina wysunęła lokalne żądania, grożąc, że ich zignorowanie spowoduje "podjęcie zdecydowanych działań", dotychczasowi członkowie Federacji i "S" występują ze "starych" związków i deklarują gotowość przystąpienia do strajku 13 grudnia. Kto i jak jest w stanie zapobiec scenariuszowi klęski, który strajk może urzeczywistnić? Tragedii chorych, lękom i stresom społeczeństwa, pogorszeniu kondycji zakładów opieki zdrowotnej, a w efekcie także – utracie zarobków i miejsc pracy pielęgniarek? Czy emocje, wyzwolone spod kontroli rozumu i chłodnych kalkulacji, można jeszcze opanować?
Strajk generalny proklamuje się wtedy, gdy trzeba zmusić "drugą stronę" do rozmów, czyli – kompromisu. Wynegocjowane w jego efekcie rezultaty rzadko są na miarę potrzeb i oczekiwań bezsilnych, a zdeterminowanych strajkujących. Ale stan wojenny ogłoszony przez OZZPiP – mimo starań rządu, parlamentu i innych związków zawodowych w ochronie zdrowia działających, by mu zapobiec – kompletnie nie ma sensu. Strajk generalny, przy tak sformułowanych postulatach, nie daje nikomu szans, by go wygrać: w negocjacjach z rządem nie załatwia się już kwotowych podwyżek, bo te wprowadzają dyrekcje zakładów pracy w uzgodnieniu ze związkami zawodowymi – jeśli mają na to środki. Strajk pielęgniarek i położnych miałby sens, gdyby żądaniem był wzrost globalnych nakładów na ochronę zdrowia, bo wówczas rząd i parlament byłyby partnerem do rozmów.
Jeśli zatem dojdzie do generalnego strajku – może on tylko pogorszyć sytuację niektórych szpitali, a w konsekwencji także pielęgniarek, grożąc tym ostatnim utratą minimalnych zarobków i miejsc pracy. Życie w realiach gospodarki rynkowej jest brutalne. Przekonała się już o tym część strajkujących anestezjologów. Liderki OZZPiP mówią jednak, że anestezjolodzy wygrali, bo wywalczyli wysokie kontrakty. Czy wszyscy? I czy pielęgniarki dysponują podobną siłą perswazji wobec dyrektorów swoich szpitali i innych grup zawodowych?
Pewne jest jedno. Liderzy związku wzywający do strajku generalnego nie mogą stawiać żądań niemożliwych do realizacji.