Na polskim rynku sprzedaje się około 10 tys. tak zwanych suplementów diety, na które Polacy wydają rocznie ponad 3 mld złotych. Przepisy prawa definiują suplementy diety jako środki spożywcze. Powoduje to ich powszechną dostępność i prowadzi do niekontrolowanego spożycia tych nieobojętnych dla zdrowia produktów. Analiza tego, co się dzieje na rynku suplementów w Polsce przypomina mi sytuację sprzed lat na rynku samochodowym, kiedy to zamontowanie stałej przegrody między tylną kanapą a bagażnikiem zmieniało pojazd osobowy w ciężarówkę. I mimo iż każdy zdrowo myślący człowiek wiedział, że to jest oszustwo, państwo polskie pozostawało bezradne. Trendy wyprowadzania w pole władzy w wielu umysłach są głęboko zakorzenione, w myśl zasady „Polak potrafi”. Takie postawy społeczne i przyzwolenie na nie nie prowadzą nas w dobrą stronę. Przykładów jest wiele. Jednym z nich jest właśnie rynek suplementów diety. Jest on w Polsce niedostatecznie uregulowany prawnie i praktycznie wymyka się spod wszelkiej kontroli. Jeśli wierzyć statystykom, a nie ma powodu, żeby tego nie robić, liczba osób sięgających po te produkty systematycznie wzrasta. Wiele osób konsumuje je, traktując suplementy jak leki. A przecież to nie są leki, więc nie podlegają badaniom, nie sposób sprawdzić, jaki mają wpływ na nasze zdrowie. Niewłaściwie czy nadmiernie używane mogą zaszkodzić. W wyniku jednej z największych jednorazowych kontroli GIS, przeprowadzonej w 2013 r., w niektórych suplementach wykryto aktywne substancje farmaceutyczne! Jednocześnie reklamy atakują nas ze wszystkich stron. W ciągu ostatnich 18 lat ich liczba w kategorii produkty zdrowotne i leki wzrosła blisko 20 razy, podczas gdy ogólna liczba reklam wzrosła zaledwie trzykrotnie. Sugestywne przekazy medialne wmawiają nam, że suplement może być remedium na wiele naszych kłopotów. Z reklam epatuje przekaz medyczny. A taka „medykalizacja” reklam suplementów jest prawnie zakazana przez Unię Europejską. Najwyższa pora, by państwo zajęło się uregulowaniem tego rynku.