Prof. dr hab. Andrzej Danysz zredagował bardzo interesujące (i smutne) opracowanie poświęcone sytuacji i problemom lekarzy emerytów w Polsce. Z ankiety, przygotowanej przez zespół profesorów medycyny w składzie: Andrzej Danysz, Andrzej Kaliciński, Wojciech Pędzich, Jan Staśkiewicz i Jerzy Woy-Wojciechowski, na którą odpowiedziało niestety, tylko 756 respondentów, wynika, że zarówno od strony materialnej, jak i stosunków międzyludzkich sytuacja jest po prostu fatalna.
Zacznijmy od sytuacji materialnej. Przeciętna emerytura wynosi obecnie 49,8% wynagrodzenia, przy przeciętnym wynagrodzeniu w dziale "ochrona zdrowia" wynoszącym 78,6% średniej krajowej. Nic więc dziwnego, że "większość ankietowanych stwierdza, iż mimo przepracowania od 35 do 50 lat w służbie zdrowia, i to niekiedy w wyjątkowo ciężkich warunkach... lekarz otrzymuje emeryturę przeciętnie (w 1999 r. – przyp. red.) około 1000 zł miesięcznie". "Emerytury nie wystarczają na normalne potrzeby osoby starszej, posiadającej określone wymagania odnośnie standardu życiowego" (str. 8 opracowania). "Nie mam co ukrywać, że żyje mi się nie najlepiej. Emerytura starcza zaledwie na pokrycie opłat, leki i skromne życie". "Moja sytuacja byłaby tragiczna – mam 620 zł emerytury; gdyby nie pomoc syna i 93-letniej mamy, która przysyła co miesiąc 150 zł na telefon. O wstydzie! Czuję się jak żebrak" (str. 27). Notabene 50% lekarzy emerytów ocenia pozycję finansową swych dzieci jako "dobrą", a tylko niespełna 13% korzysta z ich pomocy finansowej (str. 17).
Jak wyjść z tej sytuacji? "Olbrzymia większość lekarzy jest świadoma, że obecny budżet państwowy nie jest beczką bez dna wypełnioną po brzegi pieniędzmi. Lekarze umieją liczyć, są przyrodnikami i rozumieją, że na to, by jedni mogli dostać więcej, inni muszą otrzymać mniej" (str. 31). "Aby uspokoić nastroje społeczne, rząd pod naporem strajków... zaczął stosować tak zwane osłony socjalne". Jak dotąd jednak nie objęły one personelu medycznego. Prof. Andrzej Kaliciński przytacza – zniekształconą – wypowiedź Władysława Gomułki: "Nie martwmy się o lekarzy, oni sobie poradzą". W rzeczywistości, gdy po październiku 1956 na nowo opracowywano siatki płac, Gomułka zdecydował: "lekarzom nie podnosimy, oni sobie dokradną".
Z danych ankiety wynika, że stało się to nazywaną przez socjologów, "samospełniającą się przepowiednią". "Jedno jest pewne: poziom moralny szeroko rozumianego środowiska lekarskiego obniżał się; to nie oznacza, że absolutna większość lekarzy brała łapówki" (str. 38). "Chociaż nie można twierdzić, że większość lekarzy brała łapówki, to we wzajemnych stosunkach lekarz-pacjent zaczęły się stopniowo rozwijać swoiste układy, które wraz z upływem czasu zaczęły wywierać wpływ na wartości etyczne przedstawicieli naszego zawodu".
"Ordynator, który przyjmował tak zwane wziątki, nierzadko w postaci kopert z banknotami, stanowił dla lekarza stażysty czy specjalizującego się autorytet nie tylko fachowy, ale również moralny. Wzorce przełożonych, starszych lekarzy naśladowali nasi koledzy z młodszego pokolenia... W sposób wyjątkowo niekorzystny na postawę moralną młodych lekarzy oddziaływały przykłady zachowań kierowników klinik w Akademiach Medycznych".
Można odnieść wrażenie, że osławiona "solidarność zawodowa lekarzy" przejawia się tylko w trosce o to, aby bronić skorumpowanych członków naszej społeczności zawodowej. We wszystkich innych sytuacjach – sądząc z wypowiedzi respondentów – medicus medici lupus est".
Znaczna większość lekarzy uskarża się też na niewłaściwe stosunki podczas przechodzenia na emeryturę... szczególnie bolesne są zachowania przełożonych w szpitalach i ZOZ-ach i także młodszych kolegów" (str. 52). "Jeszcze przed kilkudziesięciu laty było nie do pomyślenia, by lekarz żądał honorarium za poradę udzieloną innemu lekarzowi lub najbliższym członkom jego rodziny. Przypadki takie były piętnowane... Teraz takie postępowanie jest na porządku dziennym i nie budzi protestów, mimo sformułowań Kodeksu Etyki Lekarskiej...". "Obecnie leczymy się z żoną u specjalistów i profesorów – zawsze za pełną odpłatnością" (str. 27). "Tak więc pojawia się wśród nas, lekarzy jeszcze jedna brzydka cecha charakteru: niemal całkowity zanik solidarności lekarskiej... Dzieje się tak, że sami sobie nie umiemy pomóc".
Rozwiązanie tego gordyjskiego węzła wydaje się niemożliwe. Ale czy potrafimy go przeciąć? Dotychczasowe doświadczenie wskazuje, że środowisko lekarskie jest niezdolne do samooczyszczania – i przez fałszywie rozumianą solidarność zawodową toleruje "we własnym gnieździe" nieprawości.
Szef samorządu lekarskiego, Krzysztof Madej, napisał we wstępie do omawianej publikacji: "Trzeba zapewnić członkom samorządu lekarskiego godziwe zabezpieczenie emerytalne w ramach reformującego się systemu ubezpieczeń społecznych lub poza nim... Trzeba budować wewnątrzśrodowiskowy ryt obyczajowy, w którym pomoc wzajemna będzie przejawem korporacyjnego szlachectwa". I jeszcze: "Samorząd lekarski dojrzeje w pełni, gdy w stopniu zadowalającym zacznie wypełniać wszelkie oczekiwania swoich członków dotyczące pomocy w życiu prywatnym i zawodowym".
Ale czytając "List otwarty do lekarzy emerytów", chciałoby się sparafrazować dialog Poloniusza z Hamletem; Co widzisz, Prezesie NRL? – Słowa, słowa, słowa... Czy na poważną rozmowę o problemach lekarzy emerytów przyjdzie nam czekać aż do następnej kadencji władz Naczelnej Izby Lekarskiej?
"Problemy i sytuacja lekarzy emerytów w Polsce" pod red. prof. dr. hab. med. Andrzeja Danysza. Naczelna Izba Lekarska Warszawa 2000.