12 tysięcy przypadków zachorowań, sześć zgonów – to styczniowy bilans odry na Ukrainie. Mimo zapowiedzi, nie zostanie jednak ogłoszony stan epidemii. – To tylko słowo, bez większego znaczenia. Ważniejsze jest to, abyśmy skupili się na walce z wirusem – mówią przedstawiciele władz w Kijowie.
Fot. Thinkstock
Wirus odry za naszą wschodnią granicą nie odpuszcza – liczba zachorowań w styczniu to ponad jedna piąta wszystkich przypadków z 2018 roku (niecałe 55 tysięcy). A dopiero w lutym mają ruszyć masowe szczepienia – skoncentrowane przede wszystkim na regionach najbardziej dotkniętych odrą (w tym Lwów i jego okolice).
Odra na Ukrainie to również polski problem, o czym w styczniu znów przypomniały lokalne ogniska zachorowań w Szczecinie (kilkanaście przypadków w szpitalu MSWiA), na Śląsku, Warmii i Mazurach, w Łódzkiem i na Mazowszu. Wirus odry krąży między Ukrainą a Polską, i krążyć będzie, bo mimo składanych w listopadzie deklaracji – podczas pierwszego, znaczącego wzrostu liczby zachorowań na odrę i pojawienia się ognisk tej choroby – rząd nie ma pomysłu, jak skutecznie wyegzekwować od dorosłych imigrantów obowiązek szczepień. Pod koniec stycznia padły deklaracje, że jest to rozwiązanie niewykonalne – i dyskryminujące dorosłych obywateli innych państw, bo w Polsce obowiązkowymi szczepieniami są objęte osoby tylko do 19. roku życia – więc obowiązkowymi szczepieniami szybciej mają być objęte dzieci obywateli innych państw, które przebywają na terytorium Polski. Zostanie, najprawdopodobniej, zniesiony trzymiesięczny okres, w którym dzieci i młodzież do 19. roku życia mogą przebywać w Polsce bez wymaganych szczepień. To oznacza w praktyce, że każdy mieszczący się w tym przedziale wieku cudzoziemiec od razu będzie objęty programem szczepień ochronnych.
Realizacja tego obowiązku, o czym urzędnicy zresztą doskonale wiedzą (a w każdym razie wiedzieć powinni), może przysparzać kosztów. Część dokumentacji medycznej będzie musiała podlegać weryfikacji, prawdopodobnie dodatkowym badaniom poziomu przeciwciał. Lekarze rodzinni i pediatrzy już od miesięcy sygnalizują, że część rodziców z Ukrainy, zgłaszając się z dzieckiem na rutynowe kontrole, przyznaje że mimo figurujących w książeczkach zdrowia czy na kartach pieczątek, dziecko jest zaszczepione częściowo lub nawet prawie w ogóle. I to, przynajmniej według deklaracji samych zainteresowanych, nie ze względu na ich antyszczepionkowe przekonania (bo w rozmowie z polskim lekarzem wcale od obowiązku szczepień się nie uchylają), ale przez inne okoliczności. Na przykład takie, jak brak szczepionek w przychodni podczas obowiązkowej wizyty szczepiennej. Pielęgniarka lub lekarz podbili pieczątkę i kazali (lub nie) stawić się na szczepienie później. Żeby się „w papierach” zgadzało. Albo – szczepionki były, ale przeterminowane, nienadające się do szczepienia. Albo – dziecku trafił się antyszczepionkowo nastawiony personel. Na Ukrainie, o czym głośno mówią tamtejsze autorytety medyczne, spora część lekarzy i pielęgniarek nie jest na bieżąco z aktualną wiedzą medyczną. A wpływy propagandy antyszczepionkowej wśród personelu medycznego są bardziej znaczące niż w Polsce.
Jednak eksperci nie mają wątpliwości: choć sytuacja epidemiologiczna za naszą wschodnią granicą jest zła, to nie wirus z Ukrainy zagraża bezpieczeństwu Polaków, ale ewentualny dalszy spadek wyszczepialności przeciw chorobom zakaźnym. Jeśli uda się Polsce utrzymać wysoką – przynajmniej 95-proc. wyszczepialność przeciw odrze, importowany wirus nie będzie się rozprzestrzeniać.
Wyniki opublikowanego pod koniec stycznia sondażu CBOS mogą napawać optymizmem: 93 proc. Polaków uważa, że szczepienia są najbardziej skutecznym sposobem ochrony dzieci przed poważnymi chorobami. 90 proc. jest przekonanych, że szczepienie dzieci powoduje więcej dobrego niż złego. 87 proc. uważa, że szczepienia przeciw najpoważniejszym chorobom powinny być obowiązkowe.
Jednak przesadny optymizm byłby nieuzasadniony, zważywszy że niemal co dziesiąty Polak sądzi, że szczepienia powinny być dobrowolne. Dwa razy więcej rodaków wierzy, że szczepionki mogą wywoływać poważne zaburzenia rozwojowe, a więcej niż co piąty (22 proc.) sądzi, że „szczepionki stosowane są i promowane nie dlatego, że są potrzebne, tylko dlatego, że leży to w interesie koncernów farmaceutycznych”.
Warto zauważyć, że temat szczepień – co do zasady – nie dzieli Polaków. We wszystkich grupach społeczno-demograficznych ogromna większość badanych uważa, że szczepienia są najskuteczniejszym sposobem ochrony dzieci przed poważnymi chorobami, są bezpieczne, a szczepienie dzieci powoduje więcej dobrego niż złego. Tylko w jednym punkcie, gdy respondenci musieli odpowiedzieć na pytanie, czy zgadzają się z opinią, że szczepienia promowane są głównie ze względu na interes koncernów farmaceutycznych, uwidoczniło się społeczne rozwarstwienie zdań.
Z tą opinią są skłonni częściej zgodzić się respondenci w wieku 45–54 lata (26 proc.), mieszkańcy mniejszych miast (28 proc.), ankietowani z wykształceniem zasadniczym zawodowym (27 proc.), o dochodach od 1300 zł do 1799 zł (28 proc.) na głowę, identyfikujący się z prawicą (28 proc.). Osoby w wieku 25–34 lata (72 proc.), absolwenci wyższych uczelni (76 proc.), respondenci o najwyższych dochodach per capita (78 proc.), o lewicowych poglądach politycznych (75 proc.) wyraźnie częściej niż inni nie zgadzają się z tym poglądem.
Z sondażu CBOS wynika jeszcze jeden fundamentalny wniosek: w ciągu ostatniego roku Polacy odwrócili się od poglądów antyszczepionkowych. Wzrósł (i tak wysoki) odsetek podzielających poglądy pozytywne wobec szczepień, kosztem niezdecydowanych i umiarkowanych sceptyków. Przykład? W stosunku do lipca 2017 r.
radykalnie wzrósł odsetek badanych uważających, że szczepienia są bezpieczne (o 13 punktów procentowych) oraz negujących stwierdzenie, że szczepienia mogą wywoływać zaburzenia rozwojowe. Przybyło respondentów uważających, że szczepienia są najskuteczniejszym sposobem ochrony przed poważnymi chorobami (wzrost o 7 punktów) oraz że szczepienie dzieci powoduje więcej dobrego niż złego (wzrost o 5 punktów).
Polacy częściej niż kilkanaście miesięcy temu uważają, że szczepienia przeciwko najgroźniejszym chorobom zakaźnym powinny być obowiązkowe (wzrost o 7 punktów procentowych).
Poprawa nastawienia Polaków do szczepień, co trzeba odnotować, nastąpiła równolegle do ofensywy ruchów antyszczepionkowych: rok 2018 to przecież kampania wokół projektu ustawy, zakładającego zniesienie obowiązkowych szczepień ochronnych, zakończona umiarkowanym sukcesem. Sukcesem, bo antyszczepionkowcom udało się zebrać ponad 100 tysięcy podpisów, co zagwarantowało odbycie pierwszego czytania na forum sejmu, ale i doprowadzić do dalszego procedowania projektu. Było to jednak zwycięstwo pyrrusowe, bo projekt ostatecznie został błyskawicznie odrzucony w drugim czytaniu. Nie zmienia to faktu, iż aktywiści ruchów antyszczepionkowych mocno (i coraz mocniej) zaznaczają swoją obecność w parlamencie – ich liderka, Justyna Socha, została właśnie asystentką jednego z posłów Kukiz’15, a sejmowy zespół, zajmujący się problematyką bezpieczeństwa szczepień (w którym Socha jest ekspertem) zorganizował posiedzenie z udziałem sceptycznie nastawionych do szczepień gości zza granicy. Z drugiej strony – mobilizacja środowisk medycznych, ruch na rzecz szczepień (obywatelski projekt ustawy „Szczepimy, bo myślimy”, zakładający m.in., że do publicznych placówek opiekuńczych i edukacyjnych będą przyjmowane tylko dzieci szczepione lub takie, które zaszczepione być nie mogą z powodów medycznych i wpisujące się w ten nurt myślenia decyzje części samorządów o przyjmowaniu do żłobków dzieci wyszczepionych zgodnie z kalendarzem szczepień ochronnych), a także przebijające się do społecznej świadomości rzeczywiste zagrożenie chorobami zakaźnymi najwyraźniej przeważyły szalę. Czy trwale? Czy przełoży się to na efekt w postaci zahamowania tempa wzrostu liczby odmów szczepień?
Badanie „Aktualne problemy i wydarzenia” CBOS przeprowadziło metodą wywiadów bezpośrednich, wspomaganych komputerowo, od 29 listopada do 9 grudnia 2018 r., na liczącej 942 osoby reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.