125 tysięcy dzieci urodzonych w latach 2013–2016 może skorzystać z bezpłatnego szczepienia przeciw pneumokokom. Resort zdrowia uwolnił ćwierć miliona dawek szczepionki, zakupionej w ramach Programu Szczepień Ochronnych. Ilu rodziców zdecyduje się ostatecznie zaszczepić dziecko i czy wszyscy chętni będą mieć szansę, będzie wiadomo pod koniec kwietnia. Lekarze POZ, którzy dostali od państwa dodatkowe zadanie, podkreślają, że jak zwykle, idea jest dobra, ale wykonanie – takie sobie.
Otym, że w magazynach zostaną spore zapasy Synflorixu, zakupionego w drodze przetargu w 2016 roku dla dzieci urodzonych w 2017 roku (objętych obowiązkowym szczepieniem) było wiadomo już jesienią. Ministerstwo Zdrowia kupuje tyle szczepionki, by wystarczyło dla całej kohorty dzieci objętych obowiązkowym szczepieniem, musi też utworzyć rezerwę – tymczasem część rodziców nadal decyduje się na szczepionkę odpłatną. Jest też spora grupa rodziców, którzy co prawda nie odmawiają szczepienia dziecka, ale „negocjują” z lekarzem takie rozłożenie szczepień, by uniknąć ich kumulacji.
Te i inne czynniki sprawiły, że realna stała się perspektywa przeterminowania dużej liczby dawek szczepionki (seria ASPNA852AA z datą ważności 30.06.2018). Już w listopadzie eksperci przewidywali, że resort zdrowia ogłosi akcję „doszczepiania” dzieci dotychczas nie objętych ochroną przeciw pneumokokom. Jednak na decyzję trzeba było czekać aż do połowy marca. Kalendarz akcji tym samym stał się bardzo napięty: ruszyła 20 marca, zaś aby dziecko mogło otrzymać dwie dawki, musi zostać zakwalifikowane (i otrzymać pierwszą dawkę) do 20 kwietnia. Szczepienia muszą się zakończyć 29 czerwca.
Prowadzą je poradnie POZ – jednak nie wszystkie. Jak tłumaczy dr Jacek Krajewski, prezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie, część lekarzy skupionych w PZ nie zgłosiła się do lokalnych sanepidów i nie włączy się do akcji szczepień, ze względu na przeciążenie pracą: marzec i kwiecień to w Polsce ciągle jeszcze sezon infekcyjny, i lekarze POZ przyjmują w ciągu ośmiu godzin po kilkudziesięciu pacjentów. Zwyczajnie nie mają czasu na planowanie – w tak krótkim czasie – dodatkowych wizyt szczepiennych.
Przy okazji wróciły dyskusje nad zasadnością wyboru szczepionki 10-walentnej. W mediach pojawiły się materiały sugerujące, że rodzice nie chcą szczepić dzieci „gorszą”, „mniej skuteczną” szczepionką, więc oszczędności resortu zdrowia są wyjątkowo nietrafione.
Czy rzeczywiście? Z raportu „Szczepienia dziecięce 2018” przeprowadzonych przez firmę Kantar Millward Brown na zlecenie koncernu GSK wynika, że rzeczywiście część rodziców (a de facto – młodych matek, bo to one uczestniczyły w badaniach) decyduje się na płatną szczepionkę przeciw pneumokokom. Jednak zdecydowana większość pozostaje przy wariancie refundowanym, ewentualnie rozważając zafundowanie dziecku innego, płatnego szczepienia (przede wszystkim szczepionki skojarzone, rotawirusy).
Autorzy raportu zwracają uwagę, że sam fakt wpisania szczepienia przeciw pneumokokom na listę szczepień obowiązkowych poskutkował zwiększeniem wiedzy na temat tych bakterii, wywoływanych przez nie chorób i samego szczepienia. Mówiąc kolokwialnie, dopóki szczepienie znajduje się na liście szczepień zalecanych, duża część rodziców nie traktuje go serio: „gdyby zagrożenie było poważne, szczepienie byłoby obowiązkowe” – tłumaczą.
Co młode matki wiedzą o pneumokokach? Aż 83 proc. z nich (badanie objęło kobiety w ciąży, matki noworodków i niemowląt) słyszało o tych bakteriach. Tylko kilka procent w ogóle nie słyszało o pneumokokach (analogicznej odpowiedzi w stosunku do meningokoków udzieliła co czwarta badana, co wziąwszy pod uwagę o wiele większą nośność medialną zakażeń meningokokowych może zaskakiwać). Wśród kobiet, które o zakażeniach słyszały, zdecydowana większość (79 proc.) uważa je za poważne lub bardzo poważne zagrożenie. Ale z prawidłową identyfikacją objawów, dolegliwości i konsekwencji chorób wywołanych przez pneumokoki młode mamy mają spore problemy: co czwarta wskazuje na gorączkę, 14 proc. – zapalenie płuc. Zaledwie 4 proc. badanych wymienia zapalenie ucha, często wywoływane przez pneumokoki.
Autorzy raportu podkreślają, że wiedza matek o pneumokokach i szczepieniach przeciw nim jest dość ograniczona. Najlepszy dowód? W grupie matek niemowląt tylko 43 proc. deklaruje, że dziecko zostało przeciw pneumokokom zaszczepione, a jedna trzecia twierdzi, że takiego szczepienia dziecko nie otrzymało. Choć mogą zdarzyć się wyjątki (odroczenie szczepienia), odsetek dzieci faktycznie zaszczepionych jest, zdaniem badaczy, dużo wyższy.
Z czego wynika ten brak nie tylko podstawowej wiedzy, ale i informacji? Raport nie pozostawia złudzeń: lekarze mało i coraz mniej rozmawiają z rodzicami na temat szczepień. A ponieważ szczepienie przeciw pneumokokom stało się obowiązkowe, duża część lekarzy w ogóle o nim nie rozmawia.
Do rozmowy z lekarzem o szczepieniu przeciw pneumokokom „przyznało się” 38 proc. matek niemowląt (dzieci po pierwszej wizycie szczepiennej) i 24 proc. matek noworodków. Co czwarta kobieta deklaruje, że lekarz (lub pielęgniarka) w trakcie wizyty poinformowali o płatnym wariancie szczepienia. Przy czym z raportu wynika, że w większości przypadków informacja jest neutralna – 55 proc. kobiet ocenia, że nie były ani zachęcane, ani zniechęcane do wyboru płatnej szczepionki. Ale jednak trzecia twierdzi, że były „raczej” (19 proc.) lub „zdecydowanie” (15 proc.) zachęcane, by wybrać płatną szczepionkę. Jednak tylko 11 proc. kobiet twierdzi, że zna różnice między bezpłatną a płatną szczepionką.
Badania „Szczepienia dziecięce” prowadzone są od kilku lat – i dotyczą wszystkich szczepień, zarówno obowiązkowych, jak i zalecanych. Główny wniosek, płynący z raportu, mógłby napawać optymizmem: młode kobiety, które podejmują kluczowe decyzje dotyczące szczepień dziecka, wydają się w zdecydowanej, miażdżącej wręcz, większości odporne na antyszczepionkową propagandę.
W najnowszej edycji raportu wskaźnik pozytywnych opinii odnośnie do szczepień jest wyższy niż w latach poprzednich. Pozytywne nastawienie wobec szczepień deklaruje 74 proc. badanych, blisko 20 proc. wybiera opcję neutralną („ani pozytywne ani negatywne”).
39 proc. badanych uważa, że szczepienia obowiązkowe „powinny obejmować jak najwięcej szczepień, aby chronić dzieci przed możliwie największą liczbą chorób”, a 49 proc. – że „szczepienia obowiązkowe powinny dotyczyć tylko najgroźniejszych chorób. Pozostałe szczepienia powinny zależeć od decyzji rodziców”. Tylko 8 proc. opowiada się za zniesieniem szczepień obowiązkowych i oddaniem decyzji w tej sprawie w ręce rodziców. To optymistyczny prognostyk w kontekście planów ruchów antyszczepionkowych, które zaczynają akcję zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy znoszącej obowiązek szczepień ochronnych.
O ile postawę wobec szczepień obowiązkowych (refundowanych) bez większej przesady można uznać za „entuzjastyczną”, szczepienia zalecane młode mamy traktują z większym dystansem, choć ponad połowa badanych uważa, że warto zastosować niektóre z nich, „aby zabezpieczyć się przeciwko najgroźniejszym chorobom”. Co czwarta młoda mama twierdzi wprawdzie, że warto stosować „jak najwięcej szczepień zalecanych, aby zabezpieczyć się przeciwko wszystkim możliwym chorobom”, ale niewiele mniej (17 proc.) – że szczepień zalecanych nie trzeba stosować w ogóle, bo do ochrony przed poważnymi chorobami wystarczą szczepienia obowiązkowe.
Generalnie, przynajmniej na poziomie deklaracji, wzrasta zainteresowanie szczepieniami dodatkowymi. Autorzy raportu upatrują przyczyny tego stanu rzeczy w uwolnieniu środków finansowych dzięki refundacji szczepienia przeciw pneumokokom. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze część młodych mam chce przeznaczyć na płatne szczepienia – największe zainteresowanie budzą szczepionki skojarzone „6 w 1” i szczepienia przeciw rotawirusom.
Jednak deklaracje niekoniecznie przekładają się na decyzje o szczepieniu. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy, według autorów raportu, jest spadająca aktywność lekarzy. – Ogólna wiedza matek rośnie, brakuje jednak wiedzy szczegółowej oraz bodźca rekomendacyjnego na pierwszych wizytach – matki deklarują nie tylko rzadsze rozmowy z lekarzami, ale również mniej aktywne rekomendacje z ich strony – czytamy w raporcie.
Jednak tylko część kobiet, które deklarują, że rozważają (rozważały) zakup dodatkowych szczepionek, rzeczywiście podejmuje taką decyzję. Jedną z przyczyn jest – według autorów raportu – coraz bardziej pasywna postawa lekarzy, którzy albo w ogóle nie rozmawiają na temat szczepień, albo przekazują informacje w sposób skrótowy. – Prawdopodobnie w związku z dużą złożonością kalendarza szczepień lekarze nie są w stanie prowadzić odpowiedniej działalności informacyjnej – czytamy w raporcie. Co można (trzeba?) zrobić, by zmienić tę sytuację? Niezbędne jest przygotowanie wsparcia, choćby w zakresie uporządkowania wiedzy i narzędzi do przekazania kluczowych informacji, tak żeby były możliwe do zapamiętania przez pacjenta.
Zwłaszcza że choć lekarze wciąż pozostają najważniejszym źródłem wiedzy młodych mam na temat szczepień, ich rola w tym zakresie spada. Rośnie natomiast rola Internetu, przy czym liczą się przede wszystkim strony znalezione w wyszukiwarce oraz fora i grupy poświęcone opiece nad dziećmi. Strony specjalistyczne, w tym strony prowadzone przez producentów szczepionek, odgrywają dużo mniejszą rolę. To wskazuje na konieczność pracy organicznej, zaangażowania w budowanie przekazu tam, gdzie jest on faktycznie poszukiwany (niekoniecznie zaś stron przeznaczonych na kampanie produktowe).