Na przestrzeni ostatnich lat nastąpiło istotne wzmocnienie systemu ochrony zdrowia. Problemy płacowe praktycznie nie istnieją, ale nie udało się zwiększyć dostępności do świadczeń zdrowotnych. To główne wyzwanie, przed jakim stoi obecnie Ministerstwo Zdrowia – zgodzili się eksperci, biorący udział w konferencji Szczyt Zdrowie 2024, podczas którego próbowano znaleźć odpowiedź, czy Polskę stać na szeroki dostęp do nowoczesnej diagnostyki i leczenia na europejskim poziomie.
Już podczas pierwszego panelu, poświęconego wyzwaniom systemowym, bardzo mocno wybrzmiała teza, że choć zwiększyła się – nominalnie – ilość pieniędzy w systemie ochrony zdrowia, nie poszło za tym ani zwiększenie liczby wykonywanych świadczeń, ani wzrost dostępności do nich, czyli skrócenie kolejek. – Dopiero w 2024 roku wykonamy w systemie tyle świadczeń, ile wykonywanych było w 2019 roku – wskazywał Jakub Szulc członek zespołu do spraw zmian systemowych w ochronie zdrowia przy ministrze zdrowia. W obszarze AOS nakłady w ciągu pięciu lat się podwoiły, a liczba świadczeń pozostała bez zmian. Powód? Znakomita większość wzrostu nakładów jest konsumowana przez podwyżki wynagrodzeń. – Problem płacowy, który był dominujący jeszcze kilka lat temu, praktycznie nie istnieje lub jest marginalny – wskazywał. System za wykonywanie tych samych świadczeń, w identycznym wolumenie, w jego ocenie domaga się coraz większych pieniędzy.
– Pieniędzy jest coraz więcej, ale są źle wydawane. Narodowy Fundusz Zdrowia, na przykład, ciągle nie pozwala na wykonywanie wielu procedur jednoczasowo – wskazywała z kolei senator Beata Małecka-Libera, stawiając tezę, że remedium na problemy systemu (co do którego można mieć wątpliwości, czy w ogóle istnieje, skoro podmioty lecznicze działają w takim otoczeniu, że każdy musi dbać o własny interes ekonomiczny, czyli zbilansowanie, nie ma koordynacji etc.) jest jego decentralizacja i przekazanie na szczebel regionów tworzenia map potrzeb zdrowotnych i strategii ich zaspokajania i realizacji celów, przy jednoczesnym większym wykorzystaniu potencjału szpitali. – Chcemy zwiększać liczbę świadczeń w systemie, ale niekoniecznie dotyczy to szpitali – ripostował Jakub Szulc. Ministerstwo Zdrowia stawia bowiem na „odwrócenie piramidy świadczeń” i przesunięcie znaczącej części świadczeń ze szpitalnictwa do opieki ambulatoryjnej. Przynajmniej – takie są deklaracje.
Jak mówił prof. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków, pełnomocnik dyrektora ds. Narodowej Strategii Onkologicznej i Badań Klinicznych w Narodowym Instytucie Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – PIB w Warszawie, jednym z najpoważniejszych wyzwań w całym systemie, nie tylko w onkologii, jest brak dostępności do diagnostyki na wcześniejszych etapach ścieżki pacjenta. – Ta ścieżka ciągle jest splątana, zanim pacjent trafi do szpitala – ocenił, podkreślając, że dużą część problemów ma rozwiązać Krajowa Sieć Onkologiczna.
Od dłuższego czasu w obszarze diagnostyki jest podnoszony problem dostępności, czy też braku dostępności do diagnostyki molekularnej. Z jednej strony, jak mówił ekspert, mamy bowiem w onkologii całkiem dobry dostęp do innowacyjnych terapii, z drugiej – dostęp do diagnostyki kuleje, a więc w efekcie nie wykorzystujemy (optymalnie, ale bywa że i wcale) teoretycznie dostępnych terapii. Bo choć podstawowe badania w zakresie diagnostyki molekularnej są finansowane, jak mówił prof. Rutkowski, na przykład w raku płuca, w którym jest wiele terapii szytych pod konkretne mutacje, bez kompleksowego profilowania genomowego, które finansowane nie jest tracimy chorych, którzy nie otrzymają właściwej terapii tylko dlatego, że czas jest marnowany na kolejne, pojedyncze badania a pacjent jest leczony często drogą, ale nieskuteczną lub mniej skuteczną, w jego przypadku, terapią.
Dr Andrzej Tysarowski, kierownik Zakładu Diagnostyki Genetycznej i Molekularnej Nowotworów Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – PIB w Warszawie zwracał uwagę, że diagnostyka jest w tej chwili dobrana do standardów terapii, jakie obowiązywały w 2016 roku. – Możliwości terapeutyczne od tego czasu zmieniły się dramatycznie. W raku płuca, w raku jajnika postępy leczenia, również tego dostępnego, refundowanego, znacząco wyprzedzają dostępne, refundowane metody diagnostyczne – podkreślał. Efekty są opłakane, bo choć np. kobiety ze zdiagnozowanym rakiem jajnika mogłyby korzystać z innowacyjnych terapii w programie lekowym, warunkiem podania leku jest kwalifikacja w zaawansowanym badaniu genetycznym… które nie może być zrealizowane, bo nie ma finansowania.
O finansach i konsekwencjach błędnych decyzji mówił też Krzysztof Kopeć, prezes zarządu Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego – Krajowi Producenci Leków, zwracając uwagę na konsekwencje braku dostępności leków biopodobnych. – Od ponad dwóch dekad są dostępne dla pacjentów terapie biologiczne, które kiedyś były bardzo drogie, a teraz stały się finansowo dostępne. Moglibyśmy leczyć lekami biopodobnymi 50 proc. populacji pacjentów, którzy takich terapii potrzebują, zamiast tego leczymy 2 proc. – mówił, wskazując, że nie tylko w diagnostyce gamechangerem byłoby przeniesienie części procedur do opieki ambulatoryjnej, ale również – tam gdzie to jest możliwe – w programach lekowych.
Dyskusji o wyzwaniach w onkologii, w tym w diagnostyce chorób onkologicznych i hematoonkologicznych, poświęcono kolejny panel, więc nie obyło się bez naturalnych wniosków. Senator Beata Małecka-Libera podkreślała, że sytuację pacjentów – ale też realia systemu – mogą zmienić małe decyzje Ministerstwa Zdrowia, bo w tej chwili jednym z największych problemów jest brak spójności, który powoduje wykluczenie części chorych z gotowych, dobrych rozwiązań.
O takich rozwiązaniach i potrzebach pacjentów mówiła m.in. prof. Ewa Lech-Marańda, konsultant krajowa w dziedzinie hematoonkologii, dyrektor Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie, wskazując jako priorytety m.in. rozszerzenie dostępu do terapii CAR-T na pacjentów powyżej 25. roku życia z oporną lub nawrotową ostrą białaczką limfoblastyczną. U chorych na chłoniaki agresywne – po dwóch wcześniejszych liniach leczenia – są to przeciwciała bispecyficzne oraz terapia CAR-T przy odporności na 1. linię leczenia lub nawrocie choroby w ciągu 12 miesięcy oraz przeciwciała bispecyficzne na chłonika grudkowego po 2. liniach leczenia. Ekspertka zwracała uwagę, że ze względu na starzenie się społeczeństwa wzrasta i będzie wzrastać liczba chorych na nowotwory krwi – mocno uwarunkowane wiekiem. W jej ocenie tym bardziej pilne jest przejście od deklaracji do wdrożenia w sprawie budowy Krajowej Sieci Hematoonkologicznej, która pozwoli zbudować schematy współpracy pomiędzy lecznictwem szpitalnym a POZ i AOS (tu również, jak mantra, powrócił postulat przesunięcia znaczącej części badań do opieki ambulatoryjnej).
Na nowotwory krwi chorują osoby starsze, ale nie tylko. Prof. Tomasz Wróbel, kierownik Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu zwracał uwagę na sytuację pacjentów z chłoniakiem Hodgkina, który jest chorobą stosunkowo rzadką, ale atakuje najczęściej 20–30-latków. I choć rokowania są dobre, bo przy wczesnym rozpoznaniu wyleczalność sięga 90 proc., skutecznie można też leczyć pacjentów w stadiach zaawansowanych, wszystko zależy od tego, jakie leczenie można zastosować. Ekspert zwracał uwagę na paradoksalne rozwiązanie, zgodnie z którym terapia jednym ze skutecznych leków (brentuksymab vedotin) jest dostępna od pierwszej linii w 4. stadium zaawansowania chłoniaka Hodgkina, a nie jest u pacjentów w 3. stadium choroby, choć lek jest również zarejestrowany dla tych pacjentów, którzy mogą odnieść korzyść identyczną, jeśli nie większą, z terapii, zaś tradycyjna chemioterapia zwiększa ryzyko powikłań, niepowodzenia leczenia i nawrotów.
Konieczność ciągłego zwiększania dostępu do coraz bardziej innowacyjnych terapii mocno akcentował też prof. Krzysztof Giannopoulos, kierownik Zakładu Hematoonkologii Doświadczalnej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, prorektor ds. Szkoły Doktorskiej i Badań Klinicznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, podkreślając na przykład, jak bardzo – w stosunkowo niedługim czasie – rozwinęła się w Polsce terapia CAR-T, którą w tej chwili może prowadzić – tylko w samym chłoniaku – dziesięć ośrodków. Będą one mogły, jak podkreślał lekarz, przystąpić do leczenia pacjentów ze szpiczakiem, jeśli tylko zapadnie decyzja o finansowaniu. Obok tej znanej już terapii pojawia się również możliwość leczenia przeciwciałami dwuswoistymi, które – w przeciwieństwie do CAR-T, będącej wyzwaniem logistycznym – są lekiem gotowym, ale stanowią (jeszcze) większe wyzwanie finansowe, bo są, jak przyznał prof. Giannopoulos, „kosztochłonne” – jednak dla części pacjentów, którzy przeszli już leczenie kilkoma grupami leków są jedyną szansą, jedyną opcją, którą można im zaproponować.
Nic dziwnego, że na liście TOP10 w hematoonkologii połowa terapii to ciała bispecyficzne. Jak mówiła Anna Kupiecka, prezes Fundacji OnkoCafe, na nowej liście refundacyjnej znalazł się pierwszy taki lek dla pacjentów z chłoniakiem grudkowym. – Traktujemy to jak jaskółkę zmian, bo pacjenci z innymi chłoniakami, i nie tylko, również czekają na takie decyzje. Musimy dawać tym pacjentom, tym ludziom, nadzieję – podkreślała.
O tym, jak nowoczesne leczenie zmienia życie pacjentów i daje im nadzieję, przekonywał prof. Dariusz Kowalski, sekretarz generalny Polskiej Grupy Raka Płuca, kierownik oddziału Zachowawczego Kliniki Nowotworów Płuca i Klatki Piersiowej Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – PIB w Warszawie, przypominając, że jeszcze nie tak dawno u pacjentów z rakiem nie drobnokomórkowym mediana przeżycia wynosiła 8 miesięcy, a odsetek przeżyć rocznych – 10–20 proc. – W tej chwili, dzięki terapiom molekularnym ukierunkowanym na konkretne warianty genetyczne i dzięki immunoterapii mediany, w zależności od rodzaju nowotworu, wynoszą od kilkunastu do kilkudziesięciu miesięcy a odsetek przeżyć pięcioletnich 30–40 proc., a nawet sięga 70 proc. – wyliczał. Rak płuca stał się, a w na pewno może się stać, dzięki zaawansowanej diagnostyce molekularnej, chorobą przewlekłą. Kluczem jest sekwencjonowanie nowej generacji, które pozwala zidentyfikować wszystkie zaburzenia molekularne w badaniu jednego małego materiału.
Marek Augustyn, wiceprezes NFZ, wskazywał, że potrzeby w chorobach nowotworowych są ogromne, ale też w radykalny sposób wzrasta ich finansowanie – gdy w 2019 roku było to nieco ponad 10,5 mld zł, w 2023 roku – już ponad 21,5 mld zł. Wartość refundacji leków w podstawowych nowotworach również się niemal podwoiła – tylko na leczenie raka płuca i raka piersi wydajemy w tej chwili ponad miliard złotych (czyli w sumie – ponad dwa miliardy). Równocześnie Augustyn przyznał, że wzrost nakładów znacząco wyprzedził wzrost liczby pacjentów. – Konieczne jest bardziej efektywne wydawanie pieniędzy – powiedział.
A skoro mowa o pieniądzach – w kolejnej sesji eksperci próbowali odpowiedzieć na pytanie, czy Polskę stać na leczenie na poziomie europejskim. Albo raczej – czy nas stać, by na takim poziomie nie leczyć, skoro – o czym mówiła dr n. med. Sylwia Miernik-Podleśko, wicedyrektor Departamentu Orzecznictwa Lekarskiego ZUS, oprócz kosztów bezpośrednich, jakie ponosi NFZ, musimy, a w każdym razem powinniśmy, pamiętać o kosztach pośrednich, mierzonych – choćby – w absencji chorobowej. Tylko w ubiegłym roku na zasiłki chorobowe wydaliśmy 27 mld zł, w tym 16 mld zł – z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Pierwsza piątka przyczyn zwolnień to choroby narządu ruchu, układu oddechowego, ciąża i poród, urazy i zatrucia oraz zaburzenia psychiczne, których udział w przyczynach absencji chorobowej w ostatnich latach wzrasta.
Trudno mówić o efektywności, nawiązując do danych ZUS, ale też diagnozy postawionej choćby przez wiceprezesa NFZ, jeśli – jak mówił prof. Mateusz Jankowski, sekretarz zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Medycyny Personalizowanej, w kluczowych chorobach nowotworowych – m.in. raku płuca – tylko co czwarty pacjent ma przeprowadzoną we właściwy sposób diagnostykę molekularną. Lepsza sytuacja jest w raku piersi – ale ciągle daleka od doskonałości. Zwłaszcza że patrząc od strony dostępnych, coraz bardziej zoptymalizowanych, terapii wachlarz możliwości jest coraz większy. Coraz lepiej i bezpieczniej można leczyć na przykład pacjentki we wczesnych stadiach, rozpoznając przed rozpoczęciem leczenia, czy konkretna pacjentka odniesie korzyść z włączenia chemioterapii. – To pozwala ograniczyć cytotoksyczność leczenia – podkreślał ekspert.
Prof. Beata Jagielska, dyrektor Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – PIB w Warszawie zwracała uwagę, że często przeszkodą wcale nie jest brak centralnych decyzji czy finansowanie a inne ograniczenia. Jak mówiła, od 2017 roku możliwa była w raku płuca diagnostyka molekularna. Mimo to, przy ok. 22 tysiącach zachorowań rocznie przez trzy lata takiej diagnostyce poddano niespełna 1,4 tysiąca osób, a czas oczekiwania średnio wynosił 52 dni. – Finansowanie było, dostępności nie było. Nie jest możliwe, by każdy ośrodek dysponował zaawansowanymi metodami diagnostycznymi, ale pacjenci powinni być kierowani do ośrodków, które takie możliwości mają. A następnie powinni wracać, w ogromnej części, na leczenie do swoich szpitali – wskazywała przyznając, że kulał i kuleje nadal obszar współpracy. Są też ograniczenia bardziej obiektywne, jak choćby kadry. – Połowa onkologów ma więcej niż 50 lat. Musimy dobrze wykorzystywać każdego specjalistę, dlatego tak ważna jest i będzie rola dobrze przygotowanych koordynatorów.
Nie tylko zresztą koordynatorów. Jak podkreślała Monika Pintal-Ślimak, prezes Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych, nie można mówić o dostępności do świadczeń medycznych, również o diagnostyce molekularnej, bez zwrócenia uwagi na optymalizację wykorzystania kadr medycznych innych niż lekarze. Przypominała, że diagności laboratoryjni nie tylko mają wyższe wykształcenie medyczne, ale i specjalizacje – wśród trzynastu jest też specjalizacja w dziedzinie genetyki laboratoryjnej, którą ma w tej chwili ok. 240 diagnostów. – Jest ich więcej niż lekarzy specjalizujących się w genetyce. Badanie to również opis wyników i porada genetyczna. W tej chwili jest to wąskie gardło, a dopuszczenie diagnostów do tego zadania pozwoliłoby przynajmniej częściowo rozwiązać problem – tłumaczyła.
Na co nas stać w chorobach rzadkich? Na coraz więcej, ale potrzeb nie ubywa – to chyba najtrafniejsze podsumowanie dyskusji poświęconej temu obszarowi. Jak mówiła prof. Alicja Chybicka, przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Chorób Rzadkich, na odczuwalną poprawę finansowania będą mogły wkrótce liczyć 42 ośrodki eksperckie, zajmujące się chorobami rzadkimi – to jeden z kluczowych, systemowych postulatów zgłaszanych w ostatnich latach. W obszarze refundacji leków również notujemy postępy, na każdej kolejnej liście pojawiają się nowe opcje terapeutyczne dla tej – bardzo niewielkiej – grupy pacjentów, którzy w ogóle mają szansę skorzystać z terapii lekowych. Jednak posłanka Koalicji Obywatelskiej ciągle czuje niedosyt. Z jednej strony tym, że leki zarejestrowane w Unii Europejskiej muszą przejść w Polsce długą procedurę (jeśli w ogóle jest złożony wniosek refundacyjny), i zostać ocenione przez AOTMiT, z drugiej – że mimo wzrostu nakładów pieniędzy ciągle jest za mało. Prof. Chybicka zastanawiała się, czy nie powinien powstać fundusz, który finansowałby takie drogie terapie, by nie trzeba było „zbiórek ulicznych”.
Przykładem sukcesu, z którego Polska w chorobach rzadkich może być dumna, jest bez wątpienia leczenie SMA. Jak podkreślała prof. Anna Kostera-Pruszczyk, kierownik Katedry i Kliniki Neurologii UCK WUM, od początku 2019 roku, od momentu objęcia szeroką refundacją pierwszego zarejestrowanego leku kolejne, podejmowane przez MZ decyzje pozwoliły zbudować program, w którym mogą być objęci opieką praktycznie wszyscy pacjenci, a program przesiewowy noworodków gwarantuje rozpoczęcie leczenia jeszcze zanim pojawią się jakiekolwiek objawy choroby. Wyzwaniem pozostaje, jak przyznała, koordynacja i zagwarantowanie pacjentom opieki wielodyscyplinarnej, bo w tej chwili to pacjenci sami (lub ich bliscy) zarządzają swoimi problemami zdrowotnymi.
Wiele dobrego, jak wskazywał prof. Marcin Czech, prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, zadziało się w ostatnich latach w kwestii leczenia mukowiscydozy. – Mamy informacje o pacjentkach, które planują ciążę. Jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia – podkreślał ekspert, podpowiadając, że do ostatecznego sukcesu brakuje niewiele. – Domknięcia wymaga tylko granica wieku w programie lekowym – mówił. Prof. Czech zdecydowanie polemizował z prof. Chybicką w kwestii roli AOTMiT w procesie decyzyjnym. – EMA sprawdza terapie do strony klinicznej, konieczne jest też spojrzenie od strony budżetowej – tłumaczył.
Prof. Karina Jahnz-Różyk, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, Pneumonologii, Alergologii, Immunologii Klinicznej Wojskowego Państwowego Instytutu Badawczego zwracała uwagę na problem pacjentów z wrodzonym obrzękiem naczynioruchowym (HAE). W tej chwili, jak mówiła, na 324 pacjentów leczonych w szesnastu ośrodkach, nieco ponad 50 osób jest objętych programem lekowym, zakładającym profilaktyczne podawanie leku. Leczenie przynosi spektakularne efekty, redukując w radykalny sposób liczbę obrzęków, ale to, na co wskazywała ekspertka, to poważne ograniczenia w możliwości kwalifikacji pacjentów, których mogłoby, lub w jej ocenie wręcz powinno być zakwalifikowanych trzy razy więcej (ok. 160 osób). Dlatego podstawowym postulatem w tym konkretnym przypadku jest rozszerzenie kryteriów kwalifikacji lanadelumababem, tak by chronić pacjentów przed najgroźniejszym w skutkach obrzękiem krtani, który zwłaszcza u dzieci wprost zagraża życiu.
W trakcie panelu poświęconego chorobom rzadkim nie mogło zabraknąć tematu Planu dla Chorób Rzadkich – rząd kończy prace nad jego nową edycją. Prof. Chybicka podkreślała, że należałoby pomyśleć nad ustawą o chorobach rzadkich, bo plany są uchwalane czasowo i – jak choćby teraz – może się zdarzyć brak ciągłości. Prof. Czech wskazywał z kolei, że choć sam update dokumentu jest informacją pozytywną, w nowej wersji, jeśli chodzi o leki, „brakuje 85 proc. zapisów z pierwszej edycji”. Niepokój eksperta łagodził Mateusz Oczkowski, zastępca dyrektora Departamentu Polityki Lekowej i Farmacji w Ministerstwie Zdrowia, wskazując, że zapisy dotyczące leków albo już się znalazły w ustawie refundacyjnej, albo znajdą się w przygotowywanej nowelizacji.
Stanisław Maćkowiak, prezes Federacji Pacjentów Polskich, podkreślając ogromny postęp, jaki w zakresie dostępu do innowacyjnych terapii dokonał się w ostatnich kilku latach podsumowując dyskusję stwierdził: – Pacjenci z chorobami rzadkimi nie oczekują priorytetowego traktowania. Chcą być traktowani tak, jak pozostali obywatele.
Czy priorytetowo będą traktowane choroby mózgu? Prof. Alina Kułakowska, Klinika Neurologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Neurologicznego jednoznacznie stwierdziła, że powinny – obok onkologii i kardiologii w jej ocenie właśnie neurologia będzie mieć coraz większe znaczenie w ochronie zdrowia, ze względu na trendy demograficzne. Będzie rosnąć, jak mówiła, nie tylko liczba ostrych przypadków – udarów mózgu – ale przede wszystkim populacja pacjentów z chorobami neurodegeneracyjnymi. Wyzwaniem są, oczywiście, kadry. – Większość neurologów ma 55 i więcej lat. Jedna trzecia posiada już uprawnienia emerytalne i w każdej chwili mogą przestać pracować –przestrzegała. Dobrym krokiem jest decyzja o włączeniu neurologii do specjalizacji priorytetowych, ale to nie wystarczy. Ekspertka zwracała uwagę, że koniecznością jest odciążenie oddziałów szpitalnych i przesunięcie znaczącej części diagnostyki i leczenia chorób przewlekłych do AOS. To już w tej chwili mogłoby być z powodzeniem robione, gdyby nie… pieniądze. Wyceny porad w AOS są tak niskie, że aby pacjenta kompleksowo (a inaczej się nie da) zdiagnozować, zdecydowanie trzeba go skierować na hospitalizację. Nie tylko zresztą w diagnostyce jest problem. – W poradniach neurologicznych nie ma psychologów. Poradnia to gabinet, biurko i neurolog z młotkiem – przypominała.
Wśród chorób neurologicznych nie brakuje takich, które dotykają ludzi młodych – przykładem jest choćby (oprócz SMA) stwardnienie rozsiane, na które choruje w Polsce 55 tysięcy osób, a diagnozę co roku słyszy ok. 2,5 tysiąca. Dominika Czarnota-Szałkowska, sekretarz generalna Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego podkreślała, że SM można uznać wręcz za beneficjenta rozwoju nauk medycznych, bo w ostatnich latach pojawiło się wiele leków modyfikujących przebieg choroby i jakość życia pacjentów a w Polsce, dzięki kolejnym zmianom w programie lekowym, są one praktycznie dostępne dla wszystkich pacjentów. To nie znaczy, że pacjenci nie widzą możliwości do poprawy swojej sytuacji. – Czego brakuje? Na pewno psychologów. Na pewno skoordynowanych konsultacji innych niż neurolog specjalistów. Na pewno łatwiejszego kontaktu z ośrodkiem prowadzącym, gdy pacjent zauważa u siebie coś, co go niepokoi – wymieniała najważniejsze postulaty zgłaszane przez chorych. Szczególnie ważne, jak mówiła, jest zapewnienie wsparcia psychologicznego w momencie diagnozy. – Słyszą ją młodzi i bardzo młodzi ludzie. Dla znaczącej części jest to pierwszy pobyt w szpitalu – przypominała.
Potrzeby młodych, a tak naprawdę najmłodszych, akcentowała również dr Aleksandra Lewandowska, konsultant krajowa w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, podkreślając, że obok zmian, jakie zachodzą w psychiatrii dzieci i młodzieży, w której wiodącą rolę odgrywa Ministerstwo Zdrowia, nie podniesiemy dobrostanu psychicznego młodego pokolenia bez kompleksowej profilaktyki, w którą zaangażowane będą inne resorty, w tym przede wszystkim edukacji oraz sportu. Potrzebne jest jednak zaangażowanie całego rządu, bo wyzwania przekraczają kompetencje poszczególnych ministerstw. Jednym z najpoważniejszych są konsekwencje rewolucji cyfrowej, pociągające za sobą rozszerzanie grupy dzieci u których można zdiagnozować uzależnienie od technologii – dotyka ono już dzieci w grupie przedszkolnej (3–6 lat). – Duża część dorosłych nie ma pojęcia o szkodliwości technologii cyfrowych – zwracała uwagę, podkreślając wagę nowego przedmiotu, jaki od września 2025 roku ma wkroczyć do szkół. Edukacja zdrowotna to szansa na zbudowanie wiedzy, która ułatwi prozdrowotne wybory.
Dr Lewandowska zwracała też uwagę na konieczność kontynuowania prac w zakresie refundacji leków dla najmłodszej grupy wiekowej – w przeciwieństwie do pacjentów dorosłych w przypadku dzieci i młodzieży jest jeszcze w tym zakresie wiele wyzwań.