Kto się zna na zdrowiu? Wszyscy. To udowodnił już Stańczyk. A kto się zna na systemie ochrony zdrowia? Też wszyscy, a już szczególnie liderzy partii politycznych. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczych. Wtedy doskonale wiedzą, jakie są wady systemu, jakie pilne potrzeby, jaki kierunek zmian wyznaczyć. Ba, mają gotowe recepty, jak te wszystkie zdiagnozowane choroby systemowe leczyć. Na wyścigi udowadniają, jak bardzo leży im na sercu dobro pacjentów. Ale nie tylko. Jak mało kto, rozumieją wtedy potrzeby białego personelu. Tak, pielęgniarki zarabiają za mało, trzeba to zmienić. Tak, lekarze są przepracowani, słusznie narzekają na trudne warunki pracy i zbyt niskie płace. Trzeba to zmienić. Tak, młodzi medycy wyjeżdżają z kraju, trzeba ich tu zatrzymać, dać im szansę na godne życie i możliwości rozwoju zawodowego. A ratownicy medyczni, laboranci i inne zawody medyczne? Tak, znamy i rozumiemy ich problemy. Po wygranych wyborach okazuje się, że system ochrony zdrowia cierpi na takie schorzenia, dla których znalezienie gotowego leku jest niemożliwe. Trzeba więc zaordynować leki recepturowe, a do ich wykonania brakuje składników. Obóz władzy (każdej władzy) – rząd, posłowie – z troską pochylają się nad problemami poszczególnych grup interesariuszy systemu. I żeby im pomóc, próbują wszystkiego: Rada Gabinetowa poświęcona ochronie zdrowia, Biały Szczyt, sieć szpitali. Niekończące się obietnice, ostatnio nawet poparte legislacją, że już, już za chwilę poprawi się finansowanie systemu. Mijają lata. I choć tyle osób, tyle ważnych gremiów angażuje się w naprawę systemu, to system, choć otoczony staraniami ich wszystkich, ma się coraz gorzej i już ledwo zipie. Skończył się już bowiem czas badania, diagnozy postawione, recepty wypisane. Teraz jak najszybciej trzeba wdrożyć terapię. Bo może być jak w tej bajce Ignacego Krasickiego:
Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły,
Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły.