Blitzkrieg – tak można podsumować to, co wydarzyło się w czerwcu w sprawie tzw. ustawy dekomercjalizacyjnej. Rządowy projekt, nieoznaczony klauzulą „pilne” przeszedł w sejmie bez jednej poprawki, mimo dramatycznych głosów opozycji, w ciągu zaledwie 40 godzin. W senacie – podobnie. I choć organizacje samorządów terytorialnych apelują do prezydenta, by ustawy nie podpisywał, można się spodziewać, że w lipcu zostanie ona ogłoszona w Dzienniku Ustaw.
Po co ten pośpiech? Na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia wiceminister Piotr Warczyński zarzekał się, że szybka ścieżka uchwalania nowelizacji ustawy o działalności leczniczej nie jest pomysłem rządu. Na pytanie przewodniczącego KZ Bartosza Arłukowicza odpowiedział, że „jak każdy projekt rządowy, ustawa powinna być uchwalona bez zwłoki”, ale z punktu widzenia działań podejmowanych w systemie wystarczyłoby, gdyby weszła w życie we wrześniu. Ten termin pozwalałby na prowadzenie debat (pojawił się pomysł zorganizowania wysłuchania publicznego) czy zamawianie ekspertyz, bo pojawiały się uzasadnione wątpliwości (również ze strony sejmowych prawników) czy ustawa nie narusza konstytucji oraz prawa unijnego. Musiały istnieć jednak ścisłe partyjno-klubowe instrukcje dyscyplinujące posłów. PiS skróciło dyskusję w komisji. Andrzej Sośnierz, który chciał wykreślenia przepisu, na którego podstawie gminy, powiaty i województwa będą mogły finansować świadczenia zdrowotne, wycofał poprawkę. Poprawka Sośnierza była gestem w kierunku samorządowców, sprzeciwiających się nałożeniu na nich dodatkowego zadania bez zapewnienia źródła finansowania. Rząd, ustami wiceministra Warczyńskiego, stwierdził, że nowe uprawnienie to „nieobligatoryjny obowiązek”, opcja dla samorządów, a nie przymus.
Projekt przeszedł bez żadnych zmian. Mimo że zaledwie kilka dni wcześniej strona samorządowa Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego jednoznacznie negatywnie zaopiniowała projekt. Mimo sprzeciwu wszystkich organizacji samorządów terytorialnych, z których część już zapowiedziała zaskarżenie nowego prawa do Trybunału Konstytucyjnego. Mimo negatywnych opinii organizacji pracodawców, a także zgłaszanych wątpliwości – m.in. przez samorząd lekarski. – Ustawa przeszła przez szerokie konsultacje publiczne, łącznie z założeniami do projektu – przekonywał wiceminister Warczyński. – Tak, konsultowaliście. Tylko nie wzięliście pod uwagę negatywnych opinii – ripostowali posłowie opozycji. Gdy strona rządowa wyliczała nowe przepisy, które ułatwią zarządzanie szpitalami, opozycja przypominała, że wprawdzie samorządy ucieszą się z wydłużenia czasu (z 3 do 9 miesięcy) na pokrycie zobowiązań swoich szpitali, nie zmieni to jednak faktu, że tych zobowiązań nie będą miały z czego pokryć. – Wyznaczacie nowe zadania, nie wskazując źródła ich finansowania – podkreślał Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL), którego głos w tej dyskusji brzmiał szczególnie dramatycznie. Bo przedstawiciel ludowców nie ma żadnych wątpliwości: ustawa najbardziej uderzy w powiaty ziemskie, które już w tej chwili są poważnie zadłużone. Powiaty ziemskie to królestwo PSL. Ludowcy wiedzą, że ta ustawa może ich politycznie unicestwić. Będą zmuszeni likwidować szpitale, narażą się lokalnym społecznościom albo wręcz – zbankrutują.
Wojny błyskawicznej nie prowadzi się bez powodu. Czy stawką rzeczywiście jest zatrzymanie komercjalizacji szpitali? Ustawa została nazwana, przez ministra Konstantego Radziwiłła, dekomercjalizacyjną – ale jeśli popatrzeć na dane, czyli niespełna 40 sprywatyzowanych szpitali publicznych – trudno oprzeć się wrażeniu, że hasła „komercjalizacja” i „prywatyzacja” są używane wyłącznie w celach propagandowych. Tomasz Latos (PiS) na posiedzeniu KZ oskarżył opozycję i przedstawicieli samorządów o chęć przedłużania prac, by zostały dokończone „dzikie prywatyzacje” szpitali publicznych. – Proszę nie robić z samorządów demonów, które dybią na swoje szpitale – oburzał się Olgierd Geblewicz, marszałek województwa zachodniopomorskiego, prezes Związku Województw Rzeczypospolitej Polskiej.
Tyle że… ustawa dekomercjalizacyjna wcale nie zabrania przekształceń szpitali. Wbrew temu, co można byłoby sądzić, słuchając Konstantego Radziwiłła – samorządy będą mieć prawo do przekształcania szpitali w spółki, również w sytuacji ujemnego wyniku finansowego. Oczywiście, inne zapisy ustawy – zakaz wypłacania dywidendy, obowiązek utrzymania pakietu większościowego przez podmiot publiczny – czynią ścieżkę przekształcenia mniej atrakcyjną, ale PiS jej nie zamknął.
Minister zdrowia ustawę dekomercjalizacyjną często przedstawiał w kontekście problemu zadłużenia szpitali. Bardziej skuteczne mechanizmy zarządcze (chwalone zresztą przez część ekspertów), wydłużenie czasu na pokrycie ujemnego wyniku finansowego (z trzech do dziewięciu miesięcy), łatwiejsza droga łączenia szpitali i przekazywania sobie wzajemnie uprawnień właścicielskich przez samorządy – czy to wystarczy, by zredukować dług, który w tej chwili wynosi niecałe 14 mld zł? Samorządowcy i eksperci wątpią: w poprawianej ustawie o działalności leczniczej też nie brakowało przepisów umożliwiających skuteczne zarządzanie szpitalami. Organy właścicielskie jednak z nich nie korzystały, albo korzystały rzadko i wybiórczo. Dlaczego miałyby to robić częściej?
Odpowiedzią na pytanie o przyczyny pośpiechu mogą być inne decyzje, jakie zapadają w sprawach dotyczących finansowania szpitali. Narodowy Fundusz Zdrowia publikuje kolejne zarządzenia prezesa dotyczące kontraktowania świadczeń medycznych, których wspólnym mianownikiem jest przesuwanie pieniędzy do placówek dużych – szpitali specjalistycznych, klinicznych, instytutów. Parafrazując: Kto ma, temu będzie dodane. Kto wykonuje wiele świadczeń, dostanie kontrakt na jeszcze więcej. Kto wykonuje mało – nie dostanie wcale.
Szpitale powiatowe boją się o swoją przyszłość. Boją się też powiaty, które być może za pół roku staną przed dylematem: Dopłacać (skąd?) do szpitala czy ogłosić jego zamknięcie, narażając się na protesty pracowników i, zapewne, mieszkańców. Niezadowolenie społeczne spadnie na rządzących powiatem, nie na ministra zdrowia i PiS.
Nigdy wcześniej nie było aż tak prawdziwe stwierdzenie, że szpitale miały mieć funkcję „powiatotwórczą”, a będą mieć – „powiatogubną”.