Kolorowe dzienniki już wydały wyrok: pielęgniarki z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Matki i Dziecka, które wyjęły dzieci z inkubatorów, żeby się z nimi fotografować, przyczyniły się do śmierci przynajmniej jednego z nich. Pielęgniarka czegoś się boi – relacjonuje tabloid. Fotoreporter waruje pod jej blokiem. Wstawiła pancerne drzwi, nie odbiera telefonu, wczoraj kupiła ciasto, pewnie na imprezę, a w tym czasie ojciec Mateuszka dobiera trumienkę. To, co łatwo można napisać, o wiele trudniej będzie udowodnić w sądzie. Mateuszek Krawczyk, rozpoznany na jednym ze zdjęć, urodził się na początku sierpnia w 26. tygodniu ciąży. Od początku miał kłopoty z układem oddechowym. To właśnie dlatego najpierw trafił na OIOM, a potem na oddział patologii noworodka jednego z najlepszych szpitali na Śląsku. Potem pojawiły się kłopoty z wątrobą i śledzioną. Pod koniec trzymiesięcznego życia dziecka wspomagania wymagał nawet układ krążenia, wdała się też infekcja. Tego typu komplikacje u wcześniaków z niską masą urodzeniową nie są czymś wyjątkowym, a wyjęcie dziecka na moment (nie ma dowodów, że na dłużej) z inkubatora, choćby celem zważenia, nie musi być niebezpieczne.
Postępowanie pielęgniarek oczywiście wywołuje oburzenie. Siostry sesję zdjęciową urządziły sobie pod koniec sierpnia na nocnym dyżurze. Wkładały dzieci do kieszeni fartucha. Wykorzystały co najmniej dwoje wcześniaków. Ustalenie tożsamości drugiego noworodka może potrwać nawet miesiąc, bo jakość zdjęć, jakimi dysponuje prokuratura, nie jest najlepsza. Biegły antropolog będzie musiał je porównać z obecnymi wizerunkami dzieci.
Czy z tego wypadku zostaną wyciągnięte wnioski? Na pewno niepokoi fakt, że cała sprawa wyszła na jaw przypadkowo, jedynie dzięki wrażliwości właściciela firmy fotograficznej, w której pielęgniarki wywoływały zdjęcia. Czy w związku z tym zostaną zaostrzone kontrole na oddziałach intensywnej terapii noworodkowej? Raczej nie. Tak jak przypadek lekarza rodzinnego Harolda Shipmana z Manchesteru, który w ciągu 20-letniej praktyki zamordował 215 pacjentek, nie spowodował w Wielkiej Brytanii zaostrzenia kontroli pracy lekarzy pierwszego kontaktu (GP). Przed celowym szkodzeniem i głupotą nie jesteśmy się w stanie zabezpieczyć.
Można jednak walczyć z lenistwem i brakiem odpowiedzialności. Szefowa oddziału noworodkowego w Gdańsku musiała zwolnić jedną z sióstr, kiedy się okazało, że ta zapomniała podać leków dziecku leżącemu w inkubatorze. Ewa Helwich, krajowy konsultant w dziedzinie neonatologii proponuje stworzyć nową specjalizację: pielęgniarki neonatologicznej. Śląski wypadek potwierdza taką potrzebę. Nauka o dopiero co urodzonym dziecku rozwija się błyskawicznie. Wzrastają wymagania etyczne i medyczne. Ratowane są coraz mniejsze noworodki. Używana jest coraz bardziej skomplikowana aparatura. Odporność psychiczna oraz umiejętności manualne to elementarz. Pobranie krwi od malucha nie jest proste nie tylko ze względu na mikroskopijnej wielkości naczynia, ale także ze względu na wagę pacjenta. Pobranie zbyt dużej ilości krwi u dziecka ważącego 700 g może zakończyć się tragicznie. Ważna jest też pielęgnacja układu oddechowego, nieustanne monitorowanie podstawowych parametrów życiowych. U wcześniaka – noworodka załamanie stanu zdrowia może przyjść zupełnie nagle. Wtedy nie można stracić zimnej krwi, zwłaszcza jeżeli na przykład niespodziewanie w tym samym czasie pomocy wymaga także inne dziecko. Lista oczekiwań wobec pielęgniarek z oddziałów noworodkowych jest coraz dłuższa. Za to pasek z miesięczną pensją cały czas bardzo krótki.
Wypadek w Górnośląskim Centrum po raz kolejny skierował uwagę opinii społecznej na wciąż nie rozwiązane problemy średniego personelu medycznego. Trudno tworzyć elitarne grupy dobrze wyszkolonych pielęgniarek, gdy na rynku dramatycznie zaczyna ich brakować. Najzdolniejsze wyjeżdżają za granicę. Nowych, młodych, tych z powołania jest coraz mniej. Chwilami można odnieść wrażenie, że w naszym kraju na pielęgniarki uwzięły się nie tylko kolorowe dzienniki.
Marek Nowicki, dziennikarz "Faktów" TVN