SZ nr 77–84/2019
z 10 października 2019 r.
W Krynicy o zdrowiu
Małgorzata Solecka
X Forum Ochrony Zdrowia w Krynicy, mimo że jubileuszowe, nie przyniosło spektakularnych przełomów. Nie było jednoznacznych deklaracji – na przykład dotyczących wzrostu nakładów na zdrowie. Choć warto odnotować i zachować w pamięci, że minister Łukasz Szumowski dość łatwo zapowiedział, że gdy ustawa 6 proc. PKB zostanie zrealizowana, „będziemy rozmawiać o 7–8 proc. publicznych wydatków na zdrowie”.
FOT. MAREK PODMOKŁY / AGENCJA GAZETAKluczowe dla zrozumienia tej dość łatwo rzuconej deklaracji – nikt ministra do niczego nie zmuszał – jest zastrzeżenie „gdy ustawa 6 proc. PKB zostanie zrealizowana”. W obecnym kształcie – nie zostanie (jeśli utrzymana zostanie reguła N-2, a próg 6 proc. PKB nie zostanie podniesiony, Polska realnie nigdy nie osiągnie wskaźnika 6 proc. PKB wydatków publicznych na zdrowie, co precyzyjnie opisali i wyjaśnili eksperci).
Minister zdrowia, można mieć nadzieję, miał jednak na myśli co innego. Gdy już w 2024 roku zakończy się proces dochodzenia do ustawowych 6 proc. PKB na zdrowie, będzie można otworzyć dyskusję nad kolejnym progiem – na początek 7 proc. To, że Polska będzie nadal za pięć lat pariasem Europy pod względem wydatków publicznych na zdrowie (jeśli rząd nadal będzie się ograniczać do deklaracji, że podnosi wydatki, zamiast je rzeczywiście podnosić), umyka ministrowi zdrowia, który – wiele na to wskazuje – przygotowuje się do drugiej kadencji urzędowania.
Na to, że rząd nie zmieni retoryki o bezprecedensowym tempie wzrostu nakładów publicznych na zdrowie, raczej nie ma co liczyć. – Podstawowe pytanie w ubiegłym roku brzmiało: czy będzie miał kto się nami opiekować i nas leczyć. Teraz powinniśmy rozmawiać o tym, co dalej, bo tzw. ustawa 6 procent jest już realizowana – mówił w Krynicy szef resortu zdrowia. W 2019 roku na ochronę zdrowia zostanie przeznaczone nie 98 mld zł, lecz 102 mld zł, a przyszłoroczny budżet to już 107 mld zł. – To pokazuje tempo wzrostu nakładów na ochronę zdrowia – stwierdził, dodając, że w tej sytuacji „powinniśmy zacząć rozmawiać, jak te pieniądze zainwestować”. Tak jakby lista niezaspokojonych potrzeb – od zadłużenia szpitali po ograniczoną lub żadną dostępność do nowoczesnych terapii, na przykład onkologicznych, nie była oczywista.
Rząd jest przekonany, że na ubiegłoroczne pytanie: „czy będzie nas miał kto leczyć?” znalazł odpowiedź twierdzącą. – Udało się częściowo osiągnąć sukces. Wiemy, że przybywa pielęgniarek w systemie, wiemy, że w 2018 roku 100 procent absolwentów pielęgniarstwa i położnictwa odebrało PWZ – mówił Szumowski. W ostatnich miesiącach „weszły w życie rozwiązania dotyczące lekarzy rezydentów” (nie do końca wiadomo, co minister miał na myśli, skutki porozumienia z lutego 2018 roku zostały skonsumowane już rok temu, nowych rozwiązań na razie nie ma, podobnie jak nie ma nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, której uchwalenie, kolejny już raz, ministerstwo obiecuje na powyborczym posiedzeniu sejmu kończącej się kadencji). – W wielu miejscach zostały już podpisane porozumienia z fizjoterapeutami i diagnostami laboratoryjnymi – mówił Szumowski. Równolegle diagności i fizjoterapeuci mobilizowali się do protestu, którego skutki szpitale i pacjenci zaczęli odczuwać pod koniec września. Minister Szumowski nie tylko podsumowywał to, co udało się osiągnąć, ale mówił też o wyzwaniach stojących przed ochroną zdrowia w najbliższej kadencji, a może nawet dwóch: Opieka długoterminowa, płacenie za efekt oraz koordynacja między POZ, AOS i szpitalami – to kluczowe obszary, w których trzeba dokonać zmian, by system, w którym (jak zaznaczał minister) pojawia się coraz więcej pieniędzy, zaczął działać sensownie. Najpoważniejszym wyzwaniem będzie dostosowanie modelu opieki zdrowotnej do wyzwań demograficznych. – To pole do współpracy między resortem zdrowia oraz resortem rodziny, pracy i polityki społecznej – zaznaczył Szumowski. Chodzi o rozbudowę (a raczej budowę od podstaw) opieki długoterminowej, bez której społeczeństwo nie udźwignie problemu osób niesamodzielnych.
– Obecnie jest za mało zakładów opiekuńczo-leczniczych, dziennych domów opieki. To wyzwanie na przyszłą kadencję, żeby zbudować sieć, która też dałaby nową rolę szpitalom powiatowym, aby przygotować się na boom demograficzny osób potrzebujących pomocy – mówił Szumowski. Minister nie po raz pierwszy wskazał szpitalom powiatowym, że jedyną drogą przetrwania dla dużej części z nich (być może nawet dla większości) jest rezygnacja ze statusu szpitala jako placówki opieki krótkoterminowej, działającej w trybie ostrym, na rzecz przekształcenia w placówkę opieki długoterminowej, stacjonarnej lub dziennej, z opcją zachowania rozbudowanej opieki ambulatoryjnej, zaspokajającej podstawowe zdrowotne potrzeby mieszkańców. Kierunek wydaje się słuszny. Wykonanie – nie. Taka operacja wymaga porozumienia (a na pewno minimum rozmowy) rządu, Ministerstwa Zdrowia, z samorządami – organami prowadzącymi szpitale. Sygnalizowanie „pożądanego kierunku zmian” w debatach panelowych, nawet na tak prestiżowym forum jak Krynica, to o wiele za mało.
Drugi obszar – przebudowa koordynacji pomiędzy POZ, AOS i szpitalami. – Dobra koordynacja tych zakresów pozwoliłaby na zmniejszenie hospitalizacji, które są najbardziej kosztowne dla systemu – mówił minister, nie zdradzając jednak sposobu realizacji tego celu, przyświecającego zresztą kolejnym prezesom NFZ i ministrom zdrowia. Od lat mówi się o konieczności przesunięcia punktu ciężkości (i finansowania) na opiekę ambulatoryjną, jednak nadal na lecznictwo szpitalne wydajemy ponad połowę budżetu na świadczenia. Sieć szpitali, w której dyrektorom rzekomo miało być łatwiej dokonywać przesunięć świadczeń do opieki ambulatoryjnej, sytuacji nie zmieniła ani na jotę.
Krocząca informatyzacja ma ułatwić budowę systemu płacenia nie tylko za to, że pacjent jest leczony, ale także za to, jak jest leczony, czyli finansowanie wartości świadczeń, a nie samych świadczeń. – Chcemy, aby NFZ stał się ubezpieczycielem, który patrzy, czy pieniądze są wykorzystane w sposób najlepszy dla pacjenta.
Szumowski podkreślał, że inwestycja w zdrowie jest „znakiem firmowym tej kadencji”. Wszyscy się zorientowaliśmy, że nie może tak dalej być w służbie zdrowia, jak było przez lata, że jest to obszar niedoinwestowany, personel zarabia znacznie mniej niż w gospodarce, że polscy pacjenci nie mają dostępu do leczenia, do nowych technik, nowych terapii. Naprawa wielu lat zaniedbań wymaga czasu, pieniędzy i kadr. To ani jeden rok, ani jedna kadencja – mówił.
Co do tego ostatniego stwierdzenia nie ma głosów przeciwnych. Nie tylko zresztą w Krynicy. – Ochrona zdrowia przez wiele lat była jedną z bardzo zaniedbywanych dziedzin w naszym kraju – przyznał prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. – Sytuacja musi ulec poprawie. Moim zdaniem taka jest wola Polaków i taki powinien być priorytet naszego rządu – wskazał szef lekarskiego samorządu, podkreślając, że co prawda w ostatnim czasie wiele się zmieniło, „także na lepsze”, ale te zmiany nie są adekwatne do potrzeb pacjentów i kadr medycznych. I, co ważniejsze, zmiany nie są spójne, co prowadzi do chaosu, a także do rozdźwięku między deklaracjami a czynami i ich skutkami.
Przykład? Minister zdrowia mówił o znaczącym zwiększeniu liczby miejsc na studiach lekarskich. – Liczba studentów medycyny wzrosła, ale niepokoi to, że Ministerstwo Zdrowia przede wszystkim zwiększa pulę miejsc dla studentów anglojęzycznych. Ci studenci zasilą opiekę zdrowotną innych krajów. Czy nie warto dofinansować uczelni publicznych, żebyśmy mogli kształcić studentów polskich, a nie anglojęzycznych? – pytał prezes Andrzej Matyja.
Jednak największy rozdźwięk między deklaracjami a rzeczywistością występuje w sprawie zupełnie fundamentalnej, czyli finansowaniu ochrony zdrowia. – Europa nam ucieka. Średnia europejska za 2017 rok to 7 procent. Apeluję do rządu i do pana ministra o zwiększenie intensywności dokładania środków do systemu – mówił prof. Matyja, dodając, że w tej sprawie „od wielu lat panuje tchórzostwo polityczne”. – Minister Zbigniew Religa proponował wzrost składki zdrowotnej o 0,25 procent rocznie do osiągnięcia poziomu 11 proc. (z obecnych 9 proc.) – Gdybyśmy byli bardziej odważni jeśli chodzi o finanse, bylibyśmy w całkiem innym miejscu – ocenił.
O tym, że brakuje odwagi – legislacyjnej, politycznej – mówiono również podczas panelu poświęconego zdrowiu publicznemu. I w tym zakresie, mimo uchwalenia ustawy o zdrowiu publicznym w poprzedniej kadencji parlamentu (2011–2015), niewiele udało się osiągnąć.
Nadal na profilaktykę wydajemy ułamek środków z NFZ. Nadal nie ma dobrej koordynacji i przede wszystkim ewaluacji programów zdrowotnych prowadzonych przez samorządy. Ruchy antyszczepionkowe mają się lepiej niż kiedykolwiek, czego symbolem jest i pozostanie procedowanie w sejmie obywatelskiego projektu znoszącego obowiązek szczepień (choć oczywiście finalnie posłowie projekt w drugim czytaniu odrzucili). – Największym zagrożeniem dla zdrowia publicznego są nasze złe wybory zdrowotne, w tym konsumpcja niezdrowych produktów. Powinniśmy przestać bać się legislacji prozdrowotnej, w tym podatku od cukru i niezdrowych produktów – przekonywał Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?