W ostatnim czasie dość głośno było o decyzjach dyrektorów kilku szpitali, którzy szukając pieniędzy na działalność swoich placówek wprowadzili możliwość wykonywania za opłatą zabiegów operacyjnych, bez czekania na termin wynikający z kolejki już zapisanych pacjentów. Rzecz dotyczyła publicznych zozów i minister Balicki zagrzmiał, że takie postępowanie jest bezprawne i wręcz karalne. Niektórzy dyrektorzy w odpowiedzi poprosili o wskazanie przepisów zabraniających tego rodzaju praktyk, bo im takowe nie są znane.
Stanowisko ministra podzielił Rzecznik Praw Obywatelskich: że pobieranie opłat przez niektóre szpitale od ubezpieczonych, którym przysługuje prawo do bezpłatnych świadczeń zdrowotnych, jest niezgodne z obowiązującym prawem. Zdaniem Rzecznika, w tej części nie do podważenia, problem ten jest wynikiem braków środków finansowych w systemie. To powoduje odsuwanie w czasie niektórych zabiegów, gdy limity są wyczerpane. Z drugiej strony – odmowa udzielania niezbędnych świadczeń zdrowotnych godzi, zdaniem Rzecznika, w konstytucyjne gwarancje ochrony zdrowia obywateli oraz narusza prawa uprawnionych do korzystania z bezpłatnej opieki medycznej.
Pozostaję z wielkim szacunkiem dla prof. Zolla, ale uważam, że jego stanowisko w tej sprawie nie znajduje uzasadnienia formalno-prawnego.
Art. 193 pkt. 5 ustawy "zdrowotnej", bo tylko wypełnienie jego dyspozycji może tu wchodzić w rachubę, stanowi: "kto uniemożliwia lub ogranicza w poważnym stopniu dostęp świadczeniobiorców do świadczeń opieki zdrowotnej podlega karze grzywny."
Tylko że w tym miejscu powstaje pytanie: czy przedłożona choremu oferta, bo taki kształt formalno-prawny ma propozycja przyśpieszenia terminu operacji za opłatą – jest ograniczeniem dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej, a gdyby przyjąć, że tak – to czy jest to ograniczenie w poważnym stopniu.
Mamy tu kolejny przykład "znakomitej" jakości pracy legislacyjnej naszego parlamentu, który wprowadza do ustaw sformułowania z punktu stwarzające wątpliwości, jak należy je rozumieć i tworzące pole do rozbieżności interpretacyjnych. Ale mamy w ręku ten fant i coś z nim trzeba zrobić.
Zacząć należy od właściwego określenia pojęcia "ograniczanie", czyli tu: zmniejszanie możliwości, utrudnianie dostępu (do pewnych świadczeń). Czy pacjent, który wymaga zabiegu operacyjnego (odsuniętego w czasie), ma zmniejszoną możliwość jego wykonania? Nie, gdyż odsunięcie w czasie operacji wynika z obiektywnej sytuacji szpitala dysponującego możliwościami finansowymi, narzuconymi przez NFZ, i pacjent ten jest traktowany na równi z innymi chorymi. Czy zatem przedłożenie mu oferty wcześniejszego wykonania operacji – po wniesieniu opłaty – utrudnia, ergo ogranicza dostęp do świadczenia medycznego? Raczej odwrotnie, tyle że pociąga za sobą wydatek.
Nie mamy tu przecież do czynienia z sytuacją wymagającą działania na "cito", bo w takich przypadkach, zgodnie z obowiązującym prawem, żadne kolejki nie obowiązują, a szpital nie tylko może, ale musi położyć pacjenta na stół operacyjny tak szybko, jak to jest konieczne.
Posłużę się przykładem. Czy człowiek jeżdżący po mieście autobusami i tramwajami, gdyż nie chce lub nie może wydawać pieniędzy na taksówki, ma ograniczoną możliwość poruszania się? Z całą pewnością nie, czas znalezienia się w dowolnym miejscu zależy wyłącznie od jego decyzji.
Mówienie o bezprawnym działaniu, straszenie karami – było ze strony ministra Balickiego co najmniej przedwczesne. A dyrektorzy szpitali mówiący o braku prawnego zakazu wprowadzania opłat w jednostkach publicznej służby zdrowia – według mojej wiedzy – mają rację.
Gdyby jednak przyjąć, że taki sposób rozumienia sformułowania "ograniczenia dostępu" – zostanie zakwestionowany, pozostaje liczyć na rozsądek sądu, który miałby wymierzyć grzywnę. I jednocześnie rozstrzygnąć, czy w konkretnej sprawie – ograniczenie dostępu miało miejsce "w poważnym stopniu".
To określenie jest klinicznym wręcz przykładem niechlujstwa legislacyjnego. Bo co znaczy: w "poważnym stopniu"? Dla niemal każdego przymiotnik ten może mieć inne znaczenie. Użycie takiego sformułowania stwarza pole do ogromnej dowolności interpretacyjnej. W dodatku – interpretacji logicznej czy gramatycznej nie da się tu zastosować. Wszystko zostaje oddane w ręce konkretnego człowieka rozpatrującego konkretną sprawę. A dla dyrektora szpitala może to być życiowa sprawa, którą powinno rozstrzygać prawo, a nie – osądzający go człowiek.