SZ nr 17–25/2020
z 19 marca 2020 r.
Epidemia COVID-19:
Wojna białej armii
Krzysztof Boczek
Koronawirus stanowi duże zagrożenie dla personelu medycznego. Pod koniec lutego aż 3 tys. z nich było zarażonych w samych Chinach. Są placówki, w których prawie 1/3 chorych to medycy.
34-letni okulista Li Wenliang chyba nigdy nie przypuszczał, że będzie tak sławny na świecie. Ani tym bardziej tego, że stanie się sławny po... śmierci.
30 grudnia ub.r. na grupie swoich rówieśników ze studiów, na WeChat, poinformował, iż w Centralnym Szpitalu Wuhan mają 7 chorych z infekcjami górnych dróg oddechowych, wirusem przypominającym SARS. Objęto ich kwarantanną. Post Wenlianga stał się szybko viralem. Także za granicą – na jego podstawie informacje o nowym wirusie zaczęły podawać światowe stacje, np. CNN.
4 dni po publikacji władze chińskie stwierdziły, że informacje od lekarza były „nielegalne” i w „poważny sposób naruszył on publiczny ład”. Dlatego Departament Bezpieczeństwa Publicznego ostrzegł pisemnie lekarza: „Jeśli nadal będziesz tak uparty, z taką impertynencją będzie kontynuował tę nielegalną działalność, zostaniesz postawiony przed sądem. Czy to zrozumiałeś?”. „Tak, rozumiem” – odpowiedział pismem okulista. Kilka dni później, 12 stycznia, ogłosił, że sam jest zainfekowany i dalej informował o koronawirusie. Do końca stycznia władze Chin uparcie twierdziły, że żaden pracownik medyczny nie zachorował na nową chorobę.
Na intensywnej terapii przez 3 tygodnie ratowano życie Wenliangowi. Bezskutecznie. Zmarł o 2.58 w nocy, 7 lutego br. „Bardzo tego żałujemy i opłakujemy go” – napisała w oświadczeniu dyrekcja placówki.
Li Wenliang stał się symbolem heroizmu w walce z koronawirusem i chińską... cenzurą polityczną.
CHINY – „POLEGLI”
Szpital w Wuhan w wielu postach pokazuje dziesiątki medyków w szczelnych kombinezonach. „Ludzie są zdenerwowani, ale zdeterminowani, aby leczyć pacjentów i zachęcać się do tego nawzajem. Hołd dla personelu medycznego pierwszej linii!”. Propaganda publikuje posty pracowników szpitali, którzy odrzucili świętowanie Nowego Roku i zdecydowali się walczyć z „wrogiem” aż do ostatecznego „triumfu”. Opisuje historie takich osób, jak pielęgniarka Deng Guangxi, która odwołała swój ślub, aby nie przerywać pracy przy chorych i poświęcić się „walce”.
Chwyty propagandowe i retoryka rodem w czasów wojny. Władze muszą sięgać po nie, by budować wysokie morale. Jak wśród żołnierzy na froncie. Bo, jak twierdzi Xi Jinping – sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin – zmagania z koronawirusem to jest „wojna ludzi”. Media kontrolowane przez partię także określają ją mianem „kampanii militarnej”, zaś personel medyczny nazywają „białymi żołnierzami”.
Jeśli wojna, to muszą być i ofiary wśród żołnierzy. Pod koniec lutego, wg oficjalnych danych, ponad 3 tys. członków personelu medycznego w Chinach chorowało na koronawirusa, najwięcej w prowincji Hubei. Tempo wzrostu jest zastraszające – 2 tygodnie wcześniej było „tylko” 1700 pielęgniarek i lekarzy z koronawirusem. Śmiertelność wśród zatrudnionych w szpitalach wynosi szokujące 8 proc. – więcej niż u przeciętnych Chińczyków (5 proc.), a tym bardziej niż średnia na świecie poza Chinami
(1 proc.). Czemu? Skrajne przemęczenie pracą, stresem ułatwia wirusowi skuteczny sabotaż wewnątrz organizmu.
W połowie lutego zmarł Liu Zhiming, neurochirurg, który kierował szpitalem Wuchang w Wuhan. Do panteonu „poległych” trafił też Peng Yinhua, 29-letni lekarz, który przełożył swój ślub, by leczyć ludzi chorych na koronawirusa.
Wśród 45 tys. analizowanych chorych personel medyczny stanowił 3,8 proc. Ale bywają miejsca/placówki, w których znacznie więcej. JAMA – „Journal of the American Medical Association” opisał przypadek uniwersyteckiego szpitala Zhongnan w Wuhan, w którym ze 138 pacjentów aż 29 proc. stanowił personel placówki! Pojedynczy pacjent zaraził tam co najmniej 14 pracowników szpitala! 61-letni dr. Peng, który ujawnił te informacje amerykańskim badaczom epidemii, zmarł 9 dni po zainfekowaniu wirusem – twierdziło „China Philanthropy Times”. W innej placówce wykryto, że aż 41 proc. przypadków złapało koronawirusa na terenie szpitala!
Z powodu takiego dziesiątkowania szeregów medyków chińskie władze pakują kolejnych w autobusy z biletem w jedną stronę – mają uzupełniać oddziały na pierwszej linii frontu. Do połowy lutego do 60-milionowej prowincji Hubei – epicentrum epidemii – wysłano armię ponad 23 tys. lekarzy i pielęgniarek z innych dystryktów kraju. Z 46 szpitali w Wuhan, pod koniec lutego, linię frontu walki z koronawirusem tworzyło aż 25 z nich. Do leczenia ciężkich przypadków chorych dyrekcja szpitali wyznacza młodych lekarzy – ich organizmy są bardziej odporne na koronawirusa.
W Hongkongu setki pracowników szpitali protestowało, żądając całkowitego zamknięcia granicy z Chinami.
PERPETUUM MOBILE
Zachorowalność wśród personelu jest wysoka, bo brak podstawowych form ochrony dla „białej armii” – skutecznych maseczek, gogli, kombinezonów. Filmy i zdjęcia, w których całe szwadrony personelu chronione są w perfekcyjny sposób, to propaganda. „Chińscy lekarze, walczący z koronawirusem, błagają o maski” – ujawniał w połowie lutego „New York Times”. Chang Le, lekarz ze szpitala Hankou Wuhan, opublikował w internecie apel o więcej masek ochronnych N95 – te skutecznie chronią przed infekcją. Cenzura skasowała ten video-post.
W Wuhan personel łata taśmą zniszczone maski ochronne, wielokrotnie używa jednorazowych gogli, owija buty w plastikowe torby, bo brak specjalistycznych osłon. Niektórzy przestają w pracy jeść i pić, aby nie musieć iść do ubikacji – gdy zdejmą ochronny płaszcz, to drugiego już nie dostaną. Dodatkowo w ubikacji są silnie narażeni na infekcję.
Kto może, za własne pieniądze kupuje ochronną odzież. A to nie jest łatwe. – Większą część dnia pracuję z pacjentami, a resztę – poluję na ubrania ochronne – NYT cytuje anonimową pracownicę szpitala w Wuhan. Inni akceptują wyroby poniżej standardu, które nie gwarantują ochrony przed zakażeniem. Gdy takowe przywiezie ciężarówka, pracownicy otaczają dostawcę już na zewnątrz placówki, domagając się wydania ochronnej odzieży. Tu i teraz.
Władze Chin przekonują opornych, że lepiej używać masek chirurgicznych zamiast N95. Powód? Te pierwsze, choć mniej skuteczne, są znacznie... tańsze.
Te bolesne deficyty to także efekt... epidemii. Bo najwięcej na świecie fabryk ubiorów ochronnych jest właśnie w Chinach. A te są zamykane lub produkcja w nich ograniczana ze względu na koronawirusa. Wytwórnie odzieży ochronnej w mieście Xiantao, prowincji Hubei, miały być zamknięte – decyzją władz – do połowy lutego. Przyniosło to jednak więcej szkody niż pożytku, dlatego kilka dni przed tym terminem władze pozwoliły na otwarcie 73 fabryk.
Odzież ochronna jest tak drogocenna, że zdarzają się przypadki zatrzymywania właścicieli fabryk przez policję, na wniosek lokalnych władz. Bo te chcą, aby wyprodukowana odzież ochronna trafiła do lokalnych szpitali.
Do tego dochodzą ograniczenia w transporcie takich ochronnych środków, między prowincjami czy zamkniętymi przez władze miastami. Beijing News – rządowa agencja informacyjna – opisała kierowcę ciężarówki, który jadąc z transportem drogocennej odzieży ochronnej, został aż 14 razy zatrzymany po drodze w celu kontroli temperatury.
SHOW BEZ HAPPY ENDU
Koronawirus generuje też gigantyczne obłożenie szpitali. W 11-milionowym Wuhan, z 46 szpitalami i 19 tys. łóżek, w imponującym tempie kilkunastu dni wybudowano dwie dodatkowe placówki na 2,6 tys. łóżek. Ten propagandowy spektakl, który bardzo spodobał się na świecie (zwłaszcza ujęcie kilkudziesięciu koparek uwijających się jak mróweczki przy budowie), jednak nie wystarcza na potrzeby wewnętrzne – łóżek w Wuhan i całej prowincji nadal brakuje. Na tymczasowe szpitale przekształcane są puste obecnie hotele, sportowe centra czy tereny wystawiennicze.
Działające placówki, także poza epicentrum epidemii, zawieszają leczenia innych schorzeń niż koronawirusa. Zapisani na operacje, dializy, leczenia cukrzycy i wszelkich innych dolegliwości odprawiani są z kwitkiem. Nawet w sytuacjach, gdy zabieg ratuje życie. Media opisują dziesiątki takich przypadków: małe dziecko z chorobą krwi, chory czekający na operację guza złośliwego, kobieta, której nerka jest u kresu wytrzymałości. Chen Xuanyi – do niedawna studentka w Australii, razem z grupą 30 wolontariuszy zebrała listę 175 chińskich pacjentów, którzy wymagali natychmiastowego leczenia, a których szpitale odprawiły z kwitkiem. Wolontariusze zdalnie szukali placówek, które wykonują zabiegi ratujące życie. Załatwili pomoc dla 40 takich osób, ale zanim doszło do operacji, pięcioro z nich zdążyło umrzeć. Liczbę takich chorych pozostawionych bez pomocy raczej można mierzyć w dziesiątkach tysięcy. Bo już także w Pekinie władze czyszczą oddziały, nawet onkologiczne, by przygotować je na przyjęcie pacjentów z koronawirusem.
IRAN – AJATOLLAHOWIE ZAKAŹNI
Lekarze w Islamskiej Republice Iranu anonimowo podają, że w kwestii walki z epidemią ich rząd głównie... dezinformuje. Informator magazynu „Time”, lekarz ze szpitala Masih Daneshvari w Teheranie – najlepszej placówce kraju od chorób płucnych, która przejmuje większość pacjentów z nowym wirusem – przekonywał, że już w lutym mieli stadium epidemii. Pod koniec lutego w tym kraju śmiertelność na COVID-19 (tak została nazwana choroba wywołana koronawirusem) wynosiła aż 11 proc. – to 11 razy więcej niż średnia na świecie (poza Chinami)!
Lekarze alarmują, że władze podchodzą do problemu arogancko – chcąc ukryć prawdę, nie każą stosować podstawowych zabezpieczeń. Nawet sami ich nie używają, wizytując szpitale. Z tego powodu na koniec lutego aż 7 wysokich oficjeli rządowych Iranu było zakażonych koronawirusem. W tym także minister zdrowia oraz wiceprezydent. 2 marca Reuters poinformował, że 23 członków 290-osobowego irańskiego parlamentu – Islamskiego Zgromadzenia Konsultatywnego – uzyskało wynik pozytywny testów na koronawirusa!
Pierwsze testy na tego mikroba Iran ściągnął do kraju dopiero w II połowie... lutego. Do tego czasu ludzie, którzy tam umierali, nie byli odpowiednio zdiagnozowani, śmierć przypisywano innym przyczynom.
Problemy zwielokrotniają sankcje ekonomiczne nałożone na Iran – brak nie tylko maseczek i ubiorów zabezpieczających, ale także leków.
WŁOCHY – ŁASKA PAŃSKA
NA PSTRYM KONIU…
Tym, czym Wuhan jest dla Chin, tym Codogno we Włoszech jest dla UE. Litania błędów popełnionych w szpitalu tego 15-tysięcznego miasteczka Lombardii jest nawet dłuższa niż ta w Kraju Środka.
14 lutego do lekarza zgłosił się 38-letni Włoch, Mattia, maratończyk. Jego przyjaciel 3 tygodnie wcześniej wrócił z Chin. Chory dostał leki na grypę. 2 dni później stan pogorszył się, więc poszedł do szpitala w Codogno. Tam nie podejrzewano COVID-19, zwolniono go do domu. Wrócił po 2 dniach. Kolejna odprawa. Dopiero gdy trzeci raz przyjechał do szpitala, w nocy, z poważnymi problemami w oddychaniu, a żona przypomniała sobie, że mąż miał kontakt z kolegą, który wrócił z Chin, wtedy zapaliła się lampka w głowie czwartego z lekarzy, jaki go badał w tak krótkim czasie. Nadal nie zastosowano ochronnej odzieży, masek i specjalnych procedur. Dlatego chory przez 36 godzin, już po stwierdzeniu podejrzenia o koronawirusa, zarażał innych pacjentów na oddziale, liczną rodzinę, która go odwiedzała i personel medyczny. Test ostatecznie przeprowadzono 20 lutego – 7 dni po pierwszej wizycie u lekarza. Pozytywny. Nawet gdy już wiadomo było, że jest chory na COVID-19, nie ostrzeżono natychmiast personelu medycznego placówki. W sumie maratończyk zdążył zarazić min. 13 osób, w tym kilku lekarzy i pielęgniarki. Wydarzyło się to, mimo iż od końca stycznia obowiązywały we Włoszech procedury dotyczące koronawirusa, a symptomy mężczyzny idealnie pasowały do tej choroby.
W ciągu 2 tygodni z powodu szeregu błędów personelu medycznego liczba zakażonych tylko we Włoszech poszybowała do ponad 1,7 tys. osób. Wielu z nich zaraziło się w szpitalach poza Codogno – to świadczy o stosowaniu procedur i środków bezpieczeństwa. Prokuratura wszczęła śledztwo, szukając winnych tych zaniedbań w placówkach zdrowia Lombardii.
14 lutego, gdy maratończyk z koronawirusem pierwszy raz poszedł do lekarza, Włochy wysyłały do Chińskiego Czerwonego Krzyża 1,5 tony maseczek i kombinezonów ochronnych. Równo 2 tygodnie później Italia poprosiła o wsparcie kraje UE. Bo zabrakło im już maseczek i odzieży ochronnej.
KOREA PŁD., USA
– PRZYGOTOWANI, ALE...
Jeszcze w styczniu br. wpływowy tytuł „The Wall Street Journal” ostrzegał, że amerykańskie szpitale też nie zostały przygotowane na koronawirusa. Pod koniec lutego Narodowy Związek Pielęgniarek alarmował, że faktycznie tak jest. Tylko w pierwszym tygodniu lutego w jednej placówce UC Davis Medical Center aż 124 pielęgniarki i inni członkowie personelu medycznego musieli rozpocząć indywidualną kwarantannę po kontakcie z pierwszym pacjentem z koronawirusem w tej placówce. Lekko nerwową reakcję amerykańskich pracowników służby zdrowia dało się zaobserwować, gdy 1 marca br. ogłoszono, iż pierwsi dwaj medycy „zakontraktowali” COVID-19 w jednym ze szpitali Kalifornii. Pracujący w szpitalach narzekają na zbyt długie oczekiwanie na wynik testów – brak wiedzy, czy pacjent jest nosicielem koronawirusa, czy nie, może doprowadzać do dalszych zakażeń.
Ale administracja USA już i tak wiele zrobiła w kwestii ochrony przed koronawirusem, wyciągając lekcje z epidemii/pandemii grypy H1N1, SARS, MERS, a nawet eboli.
CDC – Centrum Kontroli Chorób i Prewencji – ustaliło, iż najważniejsza jest ochrona personelu medycznego. Maseczki N95 mają być obowiązkowe. Choć nie ma ich zbyt wiele w USA – szpitale używają je tylko przy poważnych chorobach zakaźnych, więc nie mają ich dużo na stanie. W scenariuszach działań przyjęto też opcję stosowania masek chirurgicznych i wstrzymania operacji mniej istotnych.
W Centrum Medycznym Nebraski, gdzie kiedyś leczono chorych na ebolę, otwarto klinikę kwarantanny dla zainfekowanych na koronawirusa, przybywających z Chin. Loty z Wuhan przekierowano do 5 portów w USA, które zostały przygotowane do weryfikacji pasażerów. Tysiące osób poddano kwarantannie, głównie w hangarach lotniczych baz wojskowych. Zakażonych wyłapywano, nie powstało nowe źródło epidemii. Dzięki m.in. temu na początku marca z 88 osób, które na terenie USA chorowały na COVID-19 (połowa na statku Diamond Princess), tylko 9 osób zaraziło się od innego człowieka na amerykańskiej ziemi.
Bardzo chwalona za walkę z wirusem jest służba zdrowia Korei Południowej. Władze organizują tam mobilne centra badawcze – testują pasażerów i kierowców przejeżdżających aut. Stosują przy tym testy, które dają wyniki już w 10 minut. (Dla porównania – Anna Morawska – pacjentka z podejrzeniem koronawirusa w szpitalu w Krotoszynie, na wyniki testów czekała... 88 godzin). Mimo takich środków, Korea Płd. to kraj z drugą największą liczbą chorych COVID-19 na świecie. To głównie „zasługa” Kościoła Jezusa Shincheonji. Ta licząca ćwierć miliona wyznawców sekta przeprowadza masowe msze na stadionach. Gdy wybuchła epidemia, nadal zmuszano uczestników, także chorujących, do zdejmowania wszystkiego z twarzy, także masek ochronnych. To spowodowało ogromne rozprzestrzenienie się wirusa.
NIE WSZYSTEK...
Li Wenliang poniekąd nadal żyje. Nie tylko dlatego, że jego żona jest teraz w 6 miesiącu ciąży. Też dlatego, że stał się w Chinach męczennikiem. Jego śmierć wywołała nowe zjawisko w Kraju Środka – dyskusję nt. wolności wypowiedzi. Miliony użytkowników Weibo – odpowiednika Twittera – podawało sobie słowa pieśni rewolucyjnej z musicalu „Nędznicy”: „Czy słyszysz śpiew ludzi?”. Ich wściekłość dotarła do uszu Pekinu – władze ukarały cenzorów zastraszających lekarza. Bo koronawirus jest groźny nie tylko dla kraju, jego gospodarki i zdrowia mieszkańców. Również dla pozycji... Komunistycznej Partii Chin.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?