Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 25–28/2003
z 3 kwietnia 2003 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Z pamiętnika lekarza poz

Janina Banachowska

Niedziela

Telefon zadzwonił rano, co nie wróżyło nic dobrego: dziadek ma wysoką gorączkę i duszności, droga nieprzejezdna. Nie, nie mogą odśnieżyć, trzeba by mieć ciężki sprzęt, a nie mają. Pozostaje jazda wierzchem. Mam dwie możliwości: albo przez las, gdzie śnieg nie potworzył dwumetrowych zasp, albo droga na Mszanę Górną i skręt na Łętowe, a potem już prosto na osiedle, gdzie czeka pacjent. Wybrałam drogę przez las.

Początkowo jechało się dobrze, ściągano tamtędy dłużycę, powstał więc wąwóz wyrobiony przez konie i pnie drzew. Ale dalej już biało i równo, na szczęście śnieg był lekki, puszysty, koń szedł ostrożnie, nigdzie nie było śniegu więcej jak po brzuch konia. Niedługo to jednak trwało. Po przejechaniu około 100 metrów koń zatrzymał się, zachrapał i zaczął się cofać. Gdzieś było tu mokradło, zbutwiałe stare drzewa, liście i igliwie powodowały, że nie zamarzało nawet w największe mrozy, a pod taką śnieżną pierzyną – szczególnie. Trudno, trzeba zawrócić. Cała droga zajęła mi około 3 godzin, nie ma już dziś co się tam pchać.

W sąsiednim domu mieli telefon: zadzwoniłam informując, że nie dojechałam i poradziłam wezwać pogotowie. Dziadek nie chciał, zresztą pogotowie też nie dojedzie, skoro ja nie dojechałam.

Poniedziałek

Z samego rana zatelefonowałam dowiedzieć się o stan dziadka i czy może jednak wezwali pogotowie? Nie wezwali. Poleciłam przyjechać po mnie saniami z mocnymi końmi i dorzecznym furmanem. Do torby wzięłam wszystko, co by mi mogło być potrzebne.

Po dwóch godzinach zajechały sanie, dwa ciężkie konie od zrywki i trzech młodych chłopów. Czy jeden by nie wystarczył? Włożyłam baranicę i wsiadłam do sań. Chłopi stanęli na płozach, dwóch z prawej strony, jeden z lewej. Coś mi mówiło, że nie będzie to łatwa jazda.

Padał śnieg, a porywisty wiatr wyrównywał wszelkie ślady. Szosą jechało się jednak nieźle, poprzedniego dnia przysłano pług wirowy. Tylko pobocza wyglądały jak brzegi kanionu. W jednym miejscu, po lewej stronie, gdzie tak na oko powinna być droga na Łętowe, wbita była gałąź.

- Skręcamy, pani doktor będzie się dobrze trzymać.

Chłopi zeszli z płóz, konie przyzwyczajone do pokonywania nie takich przeszkód zebrały się w sobie i jednym skokiem znalazły się na wale odrzuconego śniegu, twardego i ubitego. Lejce wypadły woźnicy z rak, konie stanęły. Dalej już nic nie było widać, tylko równą biel. Jechaliśmy na wyczucie. Droga, co wiedziałam, nie szła prosto, a wiła się, w jednym miejscu dosyć ostro skręcając w prawo. Nagle lewy koń stracił grunt pod nogami i z kwikiem wpadł w głęboki, a niewidoczny rów, zawisając na chomącie. Wyskoczyłam w śnieg. Chłopi wyjęli z sań leżące na dnie drągi i podłożyli pod zapadającego się konia. Drugim pociągnęli w prawo, pomału oba konie znalazły się na drodze. Pojechaliśmy dalej, z obu stron był już las, jechało się spokojnie. Niemniej, gdy wysiadałam przed domem chorego, miałam uczucie, że moje nogi są z waty.

Dziadek, ponad siedemdziesięcioletni, miał silną gorączkę i duszności, majaczył. W płucach grała mu cała orkiestra, serce biło szybko i nierówno.

Założyłam venflon, podałam aminophillinę, wypisałam skierowanie do szpitala.

Dziś się już nie da więcej zrobić, pacjent musi czekać do rana.

Ruszyliśmy w drogę powrotną. Zapadał już zmrok. Z za lasu odezwał się ni to zaśpiew, ni to wycie. To wadera wołała szczeniaki.

Stado, liczące jakieś sześć wilków, odpowiedziało z drugiej strony. Konie nie zareagowały, wilki były u nas zawsze.

Wtorek

Jeszcze wieczorem poprzedniego dnia zadzwoniłam na pogotowie, zamawiając karetkę, która musi jechać w kierunku na Szczawę: tam będzie odgarnięty śnieg, a pacjenta dowiozą saniami przez Łętowe do skrzyżowania w Mszanie Górnej. – O ile dojadą – zastrzegała dyspozytorka.

Dojadą, dojadą, droga jest całkiem dobra, uspakajałam, wbrew oczywistym faktom. No, ale jak już wyjadą, to niech się sami martwią. Przezornie wezmą zapewne łopaty.

Dojechali. Dziadek, według oceny rodziny, był już lepszy, jeszcze wieczorem postawili mu bańki i dali herbaty z psiną, więc na pewno wyzdrowieje.

Zatelefonowałam do szpitala. Nie było źle, widocznie ta psina pomogła. Nawet nie trzeba było pod tlen. Po dwóch tygodniach dziadek wrócił do domu.

A mnie tak chodziło po głowie, że pogotowie ma wyjechać w trzy minuty i dotrzeć do chorego w dwadzieścia minut. Tylko ciekawe jak. Ten pacjent dotarł do szpitala najszybciej, jak było można, to znaczy trzeciego dnia.

Środa

Obudził mnie dźwięk dzwonka, ciągły, uporczywy, nie dający ochłonąć, by spokojnie otworzyć drzwi.

- Pali się, że dzwonicie jak do pożaru? – burknęłam.

- Nie, tylko żona rodzi, pogotowie już wezwane, ale nie zdąży...

W pośpiechu pobiegłam za szczęśliwym ojcem. Na szczęście, to tylko parę domów dalej. Pierwsze dziecko, ale nie powinno być kłopotów.

Kłopoty były. W domu ni żywej duszy, ojciec poleciał na drogę czekać na karetkę, babka, która sama urodziła dziewięcioro dzieci, przestraszyła się i uciekła. Na dodatek zapomniałam włożyć okularów, bez których widzę tak mniej więcej, znaczy mniej tak, a więcej nie.

Rodząca, na niczym nie przykrytym tapczanie, pojękuje raz ciszej, raz głośniej, o pomocy z jej strony nie ma co marzyć.

Gdzie bywa pościel? Staram się myśleć logicznie, zdana na własne siły. Przeważnie w szafie. A szafa – w którymś z pokoi. Jest!! Wyciągam na chybił-trafił, nie wiem: prześcieradło, czy poszwa, podkładam pod pośladki kobiety.

Bóle coraz częstsze, pokazuje się już główka. Boże, ręcznik! Nożyczki!

Ręcznika nie znalazłam, za to znalazłam pieluchy. Nożyczki, tępe jak nieszczęście, leżały na maszynie do szycia. Nadal ani ojca, ani babki, ani pogotowia. Nic to, nie takie rzeczy przeżywałam.

- No, kochana, przeć! – Na szczycie bólu nacinam tępymi i zgoła niejałowymi nożyczkami krocze, by nie pękło. Ledwo odłożyłam nożyczki, gdy ukazał się już cały chłopczyk. Czekam aż pępowina przestanie pulsować, zawiązuję w połowie i nie przecinam. Po paru minutach słyszę warkot motoru, karetka przyjechała. Akurat, gdy już po wszystkim. No, dalej to położna się zajmie. Myję skrwawione ręce i do domu.

Czwartek

Wezwano mnie do babki z nadciśnieniem mieszkającej w osiedlu, do którego nawet latem trudno dojechać. Wszystkie, nazwijmy to drogi prowadziły w głębokich parowach, przypominających kanion Kolorado. Od dawna nikt tamtędy nie jeździł, a ostatnie dni obfitowały w znaczne opady śniegu i siarczysty mróz. Na wszelki wypadek miałam linkę taternicką 6-metrową z karabińczykami, oraz wszystkie leki, które mogłyby być chorej potrzebne.

Pierwsze 6 kilometrów prowadziły drogą odoraną i nawet posypaną, czego się nie spodziewałam. Dalej trzeba było jechać miedzą nad drogą-wąwozem, gdzie wiatr zmiótł śnieg i widać było trawę, jesienne suche źdźbła wystające spod śniegu. Oceniłam, że szlak jest widoczny i ruszyłam naprzód.

Początkowo wszystko było dobrze. Koń szedł raźno, widoczne od czasu do czasu kępki traw nadawały kierunek. W jednym miejscu trawy były odległe od siebie o parę metrów, powinno mnie to było zaniepokoić, ale myślałam o pacjentce, a nie o drodze, która wydawała się łatwa.

Koń nagle stanął i zachrapał. Wilków w tej okolicy nie było, zresztą Bratek wilków się nie bał. Pchnęłam go do przodu, lecz się cofał. Do domu chorej nie było więcej niż pół kilometra. Zamiast zaufać koniowi, spięłam go ostrogami. I to było ostatnie, co pamiętam.

Ocknęłam się zagrzebana głęboko w śniegu, na szczęście puszystym i zmrożonym. Koń stał obok, wyczuwałam jego ciepło. Widoczności nie było żadnej. Macając dookoła zorientowałam się, że wpadliśmy w parów, który przecinał drogę. Strome i wysokie brzegi nie gwarantowały łatwego wyjazdu.

Wsiadłam na konia i spróbowałam wjechać na stromy brzeg. Koń osuwał się jednak za każdą próbą, po którejś o mało nie spadł na dół. Czas płynął, a mróz tężał. Było już dobrze poniżej -20 stopni. Koń drżał, nie wiedziałam: z zimna, czy ze strachu. Z zimna raczej nie, gdyż pokryty był potem. Zsiadłam i zaczęłam się zastanawiać. Zostać, to znaczy zamarznąć, odnajdą nas na wiosnę. Ślady konia już były niewidoczne pod śniegiem. Wyjęłam linkę, obwiązałam się taternickim węzłem, wodze zawiązałam do kulbaki i modląc się, by stromizna okazała się dostępna dla konia, kazałam mu iść naprzód.

Bartek zebrał się w sobie, cofnął do tyłu i z rozpędu, skokami, pokonał parów. Kazałam mu iść dalej, sama starając się wydostać na równą przestrzeń. Nie wiem, ile to trwało, ale zrobiło się już ciemno. Najłatwiejszą drogą dojechałam do osiedla najbliżej mojego domu i tam zatrzymałam się u gospodarzy. Byli wstrząśnięci, że tak łatwo, tak beztrosko mogłam stracić życie. Konia wprowadzili do stajni, rozsiodłali, natarli słomą, napoili ciepłą wodą, dali siana. Mnie poczęstowali "góralską herbatą", dali też suche ubranie. Zaproponowali nawet odprowadzenie do domu. Pomału przyszłam do siebie i potem już dalej konno wróciłam do domu. Do pacjentki nie dojechałam. Na termometrze w domu zobaczyłam, że było -31 stopni.

Piątek

W Wilczycach był jeden dom, w którym nigdy nie byłam. Zamieszkiwany był przez rodzeństwo: brata i siostrę. On – trzymany krótko. Ona z chorobą psychiczną, prawdopodobnie paranoją, była przekonana, że każdy chce jej zrobić krzywdę.

Nie wiem, jak żyli. Nieraz podjeżdżałam w pobliże konno, starałam się nawet tam dojść, ale zawsze natykałam się na kobietę przypominającą czarownicę, otoczoną psami różnej wielkości i umaszczenia, z siekierą w ręku. Toteż gdy dostałam wezwanie do zachorowania właśnie w tym domu, moje zdziwienie nie miało granic. Ale wezwanie było wyraźne: siostra pacjenta poślizgnęła się na lodzie tak nieszczęśliwie, że upadek spowodował złamanie podstawy czaszki i śmierć, natomiast brat jest w domu z ciężkim zapaleniem płuc, pod opieką krewnej z Łętowego.

Pacjent zdecydowanie oświadczył, że da się zbadać tylko doktorce na koniu i nikomu więcej. Nie miałam już wtedy konia, ale nakaz był wyraźny.

Przyjechało po mnie pogotowie, pytano, czy nie potrzebuję policji na wszelki wypadek, nie potrzebowałam.

Zajechaliśmy późnym wieczorem. Dom w środku wyglądał jak z zewnątrz, istna średniowieczna chałupa. Psy w liczbie trzech zachowywały się jednak spokojnie. Pacjent – tak na oko – był umyty zaraz po urodzeniu, a i to nie było pewne.

Potwierdziłam, że jestem doktorką, co jeździ na koniu, po czym chory dał się zbadać. Nie było to łatwe, gdyż warstwa brudu utrudniała osłuchanie. Był w kiepskim stanie, pozostawiony w domu na pewno by nie przeżył, a do domu krewnej nie chciał się przenieść.

Pomału, jak dzikie zwierzątko, głaskałam go po głowie i cichym głosem starałam się uspokoić. Wreszcie pozwolił się zbadać. W płucach rozsiane świsty i rzężenia, wyraźne odwodnienie, widocznie nie miał mu kto dać pić, w pachwinie ogromna przepuklina, konsystencją przypominająca raczej potworniaka. Szpital był konieczny, ale jak go na to namówić? Po długiej rozmowie i obietnicy, że będę do niego codziennie przyjeżdżała, wsiadł, a raczej wniesiono go na noszach do karetki.

Sobota

Telefon od ordynatora oddziału, pytał, skąd wytrzasnęłam średniowiecznego jaskiniowca. Zdałam sprawę z tego, co wiedziałam. W szpitalu chorego odmoczono w wannie i umyto, powtórzono to parę razy i po jakimś czasie pokazał się u mnie w gabinecie człowiek współczesny, ubrany w garnitur, miał nawet krawat, zadowolony z życia, w którym absolutnie nie mogłam rozpoznać tamtego pacjenta. Zamieszkał u kuzynki i nareszcie poznał, co to znaczy być szczęśliwym. Niestety, niewiele czasu zażywał tego szczęścia, po około półtora roku zmarł. Ale wiedziałam, że zrobiłam wszystko, by zaznał normalnego życia. Tego pacjenta nigdy chyba nie zapomnę.


Dr Janina Banachowska
j_banachowska@ns.home.pl




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.




bot