Poniedziałek
No, trzeba przyznać, że ta moja pacjentka ma wyjątkowego pecha. Przykuśtykała, trzymając na wysokości mniej więcej stawu biodrowego przyciśnięty ręcznik. Byłam zdziwiona, że na ręczniku nie było śladów krwi, bo już z daleka było widać, że to jakiś uraz.
Kobieta odjęła ręcznik i wtedy zobaczyłam, że w boku pośladka ma dziurę, szczęśliwie wyłącznie w tkance tłuszczowej. Dziura była równiutka, okrągła, wymiarami odpowiadająca literatce, czyli szklaneczce mieszczącej 120 ml wódki. Literatka na pewno by też z niej nie wystawała. Krwawienie było znikome, gdyż ilość naczyń krwionośnych w tak grubym sadle była znikoma.
– I cóż to się wam stało tym razem? – zapytałam. Nie tak dawno wyciągałam jej przecież potężną drzazgę z drugiego pośladka.
– Chciałam przejść koło wialni, sukienka mi się zaplątała i wciągnęło mnie na szajbę. (Szajba to koniec osi silnika elektrycznego dużej mocy, na który zakłada się koło pod pas transmisyjny, odpowiedni do wykonywanej akurat pracy gospodarczej.)
To zranienie nie miało szans zagoić się bez interwencji chirurgicznej. No bo jak je zeszyć, skoro średnica wynosi ponad 6, a głębokość – około 8 cm? Nie było rady, w ranę wsadziłam podwójnie złożoną gazę, wypchałam ją watą, żeby było mniej więcej równo i przykleiłam plastrem. Do szpitala odwiózł ją sąsiad. Na skierowaniu napisałam, że jest szczepiona przeciw tężcowi, nie tak dawno miała przecież podaną anatoksynę.
Żniwa to pora fatalna dla alergików, młockarnia powoduje bardzo silne zapylenie, a nie wiadomo czemu coraz więcej ludzi jest teraz uczulonych. Żeby jeszcze zboże było czyste, nie zawierałoby alergogennych pyłków traw. Na szczęście pestycydy są drogie, więc choć się kurzy, to przynajmniej ziarno nie jest zatrute. Niestety, z tego ziarna korzystają przeważnie kury, bo kto by teraz mełł mąkę i piekł chleb w domu, jak sklep jest pod nosem.
Ten sklep to istne skaranie Boskie. Ma koncesje na piwo i wino – głównie patykiem pisane, zajeżdżające siarką i palące w żołądku jak ogień. A chłopi mają słabe głowy i niewybredne podniebienia. Alkohol, który z winem ma jedynie wspólną nazwę, idzie do głowy, szczególnie w upał, przy pracy w gorącu i pyle.
Mój następny pacjent, mający już nieźle w czubie, stracił pod pasem młockarni trzy palce prawej ręki.
Bardzo silnie krwawił, ma słabą krzepliwość, o czym sam dobrze wie, a alkohol zwiększył krwawienie. Na szczęście, miałam duże serwetki spongostanu, założyłam prowizoryczny opatrunek i odesłałam go karetką do szpitala.
Wtorek
Letnicy mają tu swoje dacze, bardziej przypominające drewniane wille niż letnie domki. Wokół zwykle jest jakiś mniej lub bardziej wyszukany ogród, przeważnie służący do wypoczynku, ale nie tylko.
Jeden z letników założył pasiekę. Na domiar złego kupił wyjątkowo agresywne pszczoły. No i stało się: letnik był jeszcze w Krakowie, gdy pszczoły się wyroiły. Miało się na burzę, a w niewielkiej odległości, na podwórku, stał spocony koń nad koszem siana.
Pszczoły nie znoszą końskiego potu, a przed burzą są wyjątkowo agresywne, toteż całą chmarą obsiadły nie tylko konia, ale i gospodarzy, którzy ruszyli mu na ratunek. Nie pozostało nic innego, jak wezwać straż pożarną i dwie karetki pogotowia.
Strażacy polewali wodą całe podwórko i konia, który niestety ataku pszczół nie przeżył, ludzie natomiast zostali zabrani do szpitala. Ktoś wpadł na pomysł, by polać pozostałe przy życiu pszczoły muchozolem.
To, że rój został stracony, to mała szkoda, choć letnik, jego nieszczęsny właściciel, domagał się potem odszkodowania. Gorzej, że gospodarze stracili młodego, dobrego konia.
Środa
Zaczął się czas zapaleń gardła, toteż większość pacjentów przychodzi z ropnymi zmianami na migdałkach. Oczywiście, powinno się ich położyć do łóżka, dać środki przeciwzapalne, ale to są rolnicy ubezpieczeni w KRUS-ie i na to, by dostali zasiłek chorobowy w wysokości 5 zł za każdą straconą dniówkę, muszą chorować co najmniej 30 dni. To kompletny nonsens, bo wiadomo, że na miejsce chorego członka rodziny trzeba nająć do żniw kogoś za co najmniej dziesięciokrotnie wyższą stawkę, plus chociaż piwo do obiadu, a na anginę 30 dni zwolnienia to jednak trochę nieprawdopodobne.
Tymczasem przyjechały dzieci na kolonie. Naturalnie, bez własnego lekarza czy choćby nawet pielęgniarki. Wynajmują dla nich przeważnie pomieszczenia najtańsze, często nie sprawdzone czy zakwalifikowane przez sanepid.
Dostałam właśnie wezwanie z takiej kolonii z powodu bólów brzucha. Co najmniej połowa dzieci chorowała na biegunkę.
Opiekunowie nie mieli książeczek zdrowia. Woda w tym obejściu, o czym wiedziałam od lat, nie nadawała się do spożycia bez gotowania. Dzieciakom chciało się pić, dostawały więc wodę z kranu z jakimś sokiem.
Na szczęście, stan dzieci był ogólnie dobry. Na prośbę kierownictwa zgodziłam się na codzienne wizyty, i to na piękne oczy, bo nie mogli mnie zatrudnić. Dzieci po trzech dniach były zdrowe, ale sprawę musiałam zgłosić do sanepidu. Jak się potoczyła sprawa kontroli, już się nie dowiadywałam.
Czwartek
Wezwano mnie do młodego, trzydziestoletniego mężczyzny z dusznością i kaszlem. Okazało się, że przed kilku laty, po jakiejś libacji, poszedł nad rzekę, skoczył na główkę, a tam było za płytko. Kompresyjne złamanie szóstego kręgu szyjnego z przemieszczeniem spowodowało całkowity paraliż od szyi w dół.
Obecne schorzenie było zwykłym nieżytem oskrzeli, jednak trudności z pozbyciem się wydzieliny zagrażały powikłaniami. Chorym opiekowała się niezwykle troskliwa żona. A wymagał opieki całkowitej, bo sam nie mógł się nawet przewrócić z boku na bok czy ruszyć którąkolwiek z kończyn. Bardziej bezwładny niż noworodek, mógł mieć przed sobą jeszcze wiele lat takiego życia. Na jak długo żonie starczy sił i cierpliwości?
Zleciłam Biseptol, Emphysal i bańki, a potem nacieranie spirytusem z psiną. Więcej nie mogłam zrobić. Brak wyobraźni, brawura, a właściwie – całkowita głupota unieruchomiła go na całe życie.
Piątek
Tym razem zapowiadało się zupełnie spokojnie. Pacjentów, jak zwykle o tej porze roku, niewielu. Dopiero wieczorem, gdy było już ciemno, przybiegł chłopiec, może 6-letni, z płaczem, że jego mama umiera.
Niestety, działo się to na osiedlu, do którego dojazdu nie było. Ot, ścieżka, nawet dla wozu konnego trudna do pokonania. Osiodłałam mojego wierzchowca, dzieciaka wzięłam przed siebie na koński kark i pojechaliśmy.
Na podwórko nie można się było dostać konno, gdyż sznury do suszenia bielizny były rozciągnięte pomiędzy drzewami niczym pajęczyna. Uwiązałam Borysa do bramki i poszłam za dzieckiem.
W pokoju leżała młoda kobieta, blada jak płótno, w kałuży krwi. Prócz niej było jeszcze dwoje przestraszonych dzieci, może 3 i 4 lata?
Docuciłam leżącą i dowiedziałam się, że roni i że to 4 miesiące ciąży. Pomocy znikąd żadnej. Kuchennym nożem poprzecinałam plątaninę sznurów. Borysa postawiłam koło wejściowych schodów. Nie był jeszcze na tyle wyszkolony, by go zostawić nieuwiązanego, mógł go spłoszyć pętający się po podwórku pies.
Do pilnowania Borysa zostawiłam rezolutnego sześciolatka, na wypadek, gdyby między koniem uwiązanym jedynie na wodzach a psem zaistniał jakiś konflikt.
Potem przypomniałam sobie stare westerny, wzięłam kobietę, a raczej dziewczynę na ramię, przerzuciłam przez siodło, związałam kawałkiem sznura od bielizny jej nogi z rękami, by się nie zsunęła na ziemię. Borys miał twardy krok, a dróżka była nierówna. No i powiozłam moją pacjentkę do domu.
Dopiero gdy zdjęłam ją przed swoimi drzwiami, a następnie położyłam na łóżku – mogłam zadzwonić po pogotowie. Od kobiety, okazało się 24-letniej, dowiedziałam się, że to już jej czwarta, tak kończąca się ciąża. Roniła i natychmiast starała się o następne dziecko, mimo absolutnych ku temu przeciwwskazań. Zawsze słaba, z bardzo silną anemią, każdej następnej ciąży po prostu nie mogła donosić.
Pogotowie przyjechało na sygnale, na miejscu podłączono jej kroplówkę i zabrano do szpitala. Wtedy mogłam rozsiodłać konia, umyć jego boki z krwi i zaprowadzić do stajni.
Kobieta dojechała żywa. W domu zostało jednak dwoje młodszych dzieci pod opieką sześciolatka. Gdy zabierałam jego matkę, obiecał, że pójdzie do babci i ją sprowadzi. Rano dowiedziałam się, że z zadania wywiązał się doskonale.
Wszystko w tym domu było wciąż nie tak, jak powinno. Ojciec dzieci nie powinien pracować na zagranicznym kontrakcie, wiedząc jak słaba jest jego żona, na dodatek w ciąży. Ona nie powinna była mieszkać sama z maleńkimi dziećmi na odległym osiedlu, bez dojazdu, bez telefonu i kogoś dorosłego, mogącego w razie czego pomóc.
Przecież gdyby nie nadspodziewana dojrzałość sześciolatka i jego rozsądek, te dzieci zostałyby sierotami.