Elżbieta Rafalska zamiast Konstantego Radziwiłła? A konkretnie – jeden superresort, któremu podlegałaby całość spraw związanych z polityką społeczną, pracą, rodziną i ochroną zdrowia. Taki, według doniesień medialnych z początków maja, jest najnowszy pomysł w Prawie i Sprawiedliwości na sanację sytuacji w zdrowiu.
Minister Elżbieta Rafalska, chwalona powszechnie za sprawne zarządzanie programem 500+, miałaby zostać użyta jako Wunderwaffe. W myśl staropolskiej zasady, że gdzie diabeł nie może…
Pomysł połączenia ministerstw nie jest nowy. Był już zresztą w tej sprawie pewien precedens – w rządzie Marka Belki za sprawy ochrony zdrowia krótko odpowiedzialny był wicepremier Jerzy Hausner. Podobno już wtedy rozważano możliwość nie tylko unii personalnej, ale i faktycznego połączenia ministerstw.
Cofając się jeszcze trochę w czasie – przed reformą kas chorych funkcjonowało Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej, mające w swojej gestii część zadań związanych z kwestiami socjalnymi. Rząd Jerzego Buzka uporządkował sytuację, całość spraw związanych z pomocą i opieką społeczną przekazując ministrowi polityki społecznej. Podział zadań wydawał się klarowny, podobnie jak zakres odpowiedzialności. Jednak to, co miało pomóc w administrowaniu i podejmowaniu decyzji, stało się szybko ciężarem. Jako jeden z pierwszych zwrócił na to uwagę prof. Zbigniew Religa, który w latach 2005–2007 próbował przekonać polityków, przede wszystkim obozu rządzącego, że na sprawy zdrowia trzeba patrzeć z szerszej, ponadresortowej perspektywy. I proponował m.in. wprowadzenie zmian w systemie ubezpieczeń społecznych i wydzielenie w ich ramach nowego rodzaju ubezpieczenia – pielęgnacyjnego, z którego miałyby być finansowane świadczenia związane nie tyle z leczeniem, co opieką nad ludźmi starszymi lub wymagającymi stałej opieki.
Pomysł superresortu zdrowotno-socjalnego nie jest nowy. Dlaczego pojawia się właśnie teraz i jakie ma szanse na ewentualną realizację? Czy po roku nieustannych spekulacji o możliwej, prawdopodobnej, nieuchronnej, bliskiej dymisji Konstantego Radziwiłła (do której ostatecznie nie doszło mimo piętrzących się przesłanek), rzeczywiście byłoby „coś na rzeczy”?
– Elżbieta Rafalska ministrem zdrowia? To byłby dowód, że nasza ławka specjalistów jest dramatycznie krótka – mówi jeden z polityków PiS, który jednak nie dowierza w scenariusz kreślony przez media i w połączenie ministerstw. Chyba że, jak sam mówi, doszłoby nie tyle do rekonstrukcji rządu, co do powołania zupełnie nowego rządu, z nowym premierem – najpewniej Jarosławem Kaczyńskim. – Wtedy można sobie wyobrazić, że Rafalska zostaje wicepremierem ds. społecznych i ministrem dwóch połączonych resortów, a Kaczyński oddaje jej pełnię decyzji w sprawach, na których ani się nie zna, ani go nie interesują.
Ale z politycznego punktu widzenia taki rozwój wypadków jest mało prawdopodobny. Jarosław Kaczyński, gdy większość sondaży pokazuje rosnącą popularność partii opozycyjnych, raczej nie stanie w pierwszym szeregu – spin doktorzy partii zbyt dobrze wiedzą, jak silny jest negatywny elektorat Kaczyńskiego. Najbardziej prawdopodobny jest więc wariant utrzymania rządu Beaty Szydło, ciągle dość dobrze ocenianej przez wyborców. A jeśli miałoby dojść do wymiany premiera, to – według mojego rozmówcy – jednym z bardziej naturalnych i niekontrowersyjnych w PiS kandydatów (bo „technicznych”, nie politycznych) jest właśnie Elżbieta Rafalska.
Jednak w całej sprawie nie chodzi bynajmniej tylko o personalia. Nie chodzi o to, że Konstanty Radziwiłł jest jednym z najgorzej ocenianych ministrów w rządzie Beaty Szydło. Chodzi, jak zawsze, o pieniądze, a raczej ich niedostatek. O to, z czego miałby być sfinansowany obiecywany przez Prawo i Sprawiedliwość wzrost finansowania ochrony zdrowia. Tzw. mapa drogowa, którą minister zdrowia chce wpisać do ustawy o Narodowej Służbie Zdrowia zakłada, że już od 2018 roku do systemu będzie wpływać kilka dodatkowych miliardów złotych. Sęk w tym, że minister finansów nie kwapi się do kontrasygnowania tej idei.
W dodatku minister zdrowia sam zapędza się w kozi róg. Dopóki bowiem mowa była o jednolitej daninie, można było zakładać, że ze znacznie zwiększonego budżetu państwa, do którego oprócz podatków trafiałaby wszystkie składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, łatwiej będzie znaleźć pieniądze, z których – to założenia absolutnie minimalne – uda się np. sfinansować wzrost minimalnych wynagrodzeń pracowników medycznych. Fiasko idei jednolitej daniny powoduje, że tzw. mapy drogowej wzrostu finansowania ochrony zdrowia – w perspektywie do 2025 roku – nie ma z czego w najbliższych latach sfinansować.
W tej sytuacji racjonalnym rozwiązaniem wydaje się to, o czym od miesięcy mówi p.o. prezesa NFZ Andrzej Jacyna: funkcjonalne, częściowe połączenie funduszy NFZ i ZUS, które umożliwiłoby przekierowanie do systemu ochrony zdrowia niewielkich choćby kwot, wypłacanych w tej chwili jako zasiłki chorobowe czy renty z tytułu niezdolności do pracy.
Ten scenariusz w Ministerstwie Zdrowia jest jednak postrzegany jako inna opcja wobec projektu Konstantego Radziwiłła, której głównym założeniem jest likwidacja NFZ, stworzenie funduszu celowego podporządkowanego ministrowi zdrowia i finansowanie służby zdrowia z tegoż funduszu, czyli – budżetu państwa.
Pomysł na połączenie ministerstw zdrowia i polityki społecznej byłby więc próbą przecięcia węzła gordyjskiego. Spełnieniem politycznej obietnicy likwidacji NFZ z praktycznym rozwiązaniem, jakim byłoby faktyczne włączenie składki zdrowotnej (podatku zdrowotnego) do strumienia płynącego do ZUS i danie ministrowi ds. zdrowia i polityki społecznej narzędzi do lepszej, spójnej polityki. I zdrowotnej, i społecznej.