Leszek Miller, szef SLD i Premier RP znany jest z celnych, a przy tym dowcipnych sentencji. Ostatnio media często cytowały jego stwierdzenie, że poprzednia ekipa rządowa zostawiła po sobie liczne śmieci, zamiecione pod dywan. Pan Premier chciał w ten sposób wyrazić opinię, że rząd – w obliczu zbliżających się wyborów – uciekał od rozwiązywania nabrzmiałych problemów, stosował działania doraźne, w istocie drugorzędne. Już niedługo tę barwną metaforę będzie można zastosować dla opisania działań rządu Millera. Stanie się tak z pewnością w odniesieniu do służby zdrowia, jeżeli w programie uzdrowienia systemu opieki zdrowotnej, przedstawionym przez nową koalicję, nie pojawi się nadzieja na jakiś znaczący przełom.
Dotychczasowe zapowiedzi Ministra Zdrowia stanowią bowiem znakomite wypełnienie określenia: "zamiatanie pod dywan". Słychać o propozycjach wielu rozwiązań, z których żadne jednak nie dotyka istoty problemu. Istotą jest zaś ogromna dysproporcja między ilością pieniędzy przeznaczonych na sfinansowanie świadczeń zdrowotnych a liczbą tych świadczeń. Dysproporcję tę można zlikwidować – lub chociażby złagodzić – podejmując jedno z trzech rozwiązań. Pierwszym może być radykalne zwiększenie ilości środków przy zachowaniu dotychczasowego zakresu bezpłatnych świadczeń (w praktyce – "wszystko za darmo"). Składka na powszechne ubezpieczenie zdrowotne musiałaby wówczas – oczywiście – wzrosnąć dwa, a może nawet trzy razy. Drugą możliwością jest pozostawienie nie zmienionych nakładów i radykalne ograniczenie zakresu bezpłatnych świadczeń. Trzecim sposobem – w moim przekonaniu najlepszym – byłby wyraźny wzrost składki (na przykład do zapowiadanej wcześniej wysokości 11%) z jednoczesnym wprowadzeniem powszechnego współpłacenia przez pacjentów za niektóre świadczenia, zwłaszcza te najprostsze, najmniej kosztowne, wykonywane najczęściej, nieinwazyjne, a więc takie, które mogą być łatwo nadużywane przez pacjentów i lekarzy.
Nowy rząd boi się jednak zmierzyć z tym problemem. Wymagałoby to bowiem podjęcia działań nie tylko niepopularnych w społeczeństwie, ale – przede wszystkim – niewygodnych dla rządzących. Trzeba byłoby zmniejszyć podatki, a zatem ograniczyć wiele niepotrzebnych wydatków państwa, które traktowane są jako łup kolejnych zwycięskich koalicji. Rząd SLD-UP – mimo wcześniejszych takich deklaracji – nie kwapi się z likwidacją niepotrzebnych fundacji, agencji, funduszy itp., zapowiadając w zamian atrakcyjne propagandowo, lecz mało znaczące "zamrożenie" płac najwyższych urzędników. Zwiększa zarazem konsekwentnie ciężary podatkowe. Jak w takiej sytuacji zaproponować jeszcze współpłacenie za leczenie? Dlatego minister zdrowia przedstawia cały szereg innych propozycji – drugorzędnych, pozornych lub nawet szkodliwych. Zamiana kas chorych na fundusz ochrony zdrowia przyniesie – być może – pewne uporządkowanie obecnego systemu, który rzeczywiście nie stał się nigdy systemem ubezpieczeniowym, natomiast ujednolicenie sposobów kontraktowania świadczeń przez płatnika również byłoby zjawiskiem pozytywnym. To jednak tylko niewielka kosmetyka w sytuacji, gdy potrzebna jest prawdziwa operacja. W innych zapowiedziach ministra Łapińskiego trudno dopatrzyć się zaś nawet takich korzyści. Groźnie brzmi zapowiedź (co prawda, nie do końca sprecyzowana) przekazywania pieniędzy od płatnika do świadczeniodawcy za pośrednictwem samorządu terytorialnego. Niepokoi również propozycja zmiany sposobu finansowania szpitali z finansowania za usługę (procedurę) na finansowanie ryczałtowe, czyli – w praktyce – powrót do budżetowania szpitali, jak przed reformą. Pan minister widzi w tym drogę do likwidacji skompromitowanego limitowania świadczeń zdrowotnych. Limity znikną – to prawda, nie zniknie jednak faktyczny deficyt świadczeń, bo zależy on – tak naprawdę – nie od decyzji kas chorych, ale od niedoboru pieniędzy pozostających w dyspozycji płatnika. Problem zatem nie będzie rozwiązany, ale zostanie ukryty – właśnie jak te śmieci pod dywanem. Przy okazji trzeba będzie zrezygnować z wolnego wyboru szpitala przez pacjenta, a także z konkurencji między szpitalami, bo jest to nie do pogodzenia z budżetowym ich wynagradzaniem.
Premier Miller, zarzucając poprzedniemu rządowi, że zamiatał śmieci pod dywan, skrytykował go również za uprawianie propagandy sukcesu. Rząd nie informował bowiem społeczeństwa o trudnej sytuacji budżetu państwa, zapewniając obywateli, że wszystko jest w porządku. I ten zarzut premiera Millera pasuje jak ulał do działań obecnego rządu w odniesieniu do ochrony zdrowia. Nie przedstawiając bowiem żadnych propozycji realnego zbilansowania nakładów na opiekę zdrowotną z liczbą świadczeń, rząd – ustami swojego Ministra Zdrowia – zapewnia, że obywatele będą mieli zagwarantowane świadczenia na europejskim poziomie. Tak właśnie minister uzasadniał swój sprzeciw wobec zdefiniowania zakresu świadczeń gwarantowanych przez kasy chorych oraz wprowadzenia współpłacenia za leczenie.
Zdaję sobie sprawę, że program naprawy służby zdrowia, przedstawiany przez obecny rząd, nie jest jeszcze kompletny. Jeśli jednak nie pojawią się w nim jakieś nowe elementy – poza tymi, które znamy już z pierwszych wystąpień ministra Łapińskiego – czekają nas kolejne cztery lata pogrążania się w kryzysie, czemu towarzyszyć będzie coraz natrętniejsza propaganda sukcesu i coraz powszechniej szerząca się szara strefa. Może zabrać dywany z Ministerstwa Zdrowia?
Krzysztof Bukiel
Przewodniczący Zarządu Krajowego OZZL