Kasy chorych i ZUS narzuciły usługodawcom: lekarzom, przychodniom, szpitalom, publicznym i niepublicznym zakładom opieki zdrowotnej obowiązek sprawdzania uprawnień pacjentów do świadczeń w ramach ubezpieczenia zdrowotnego.
Byłoby to proste, gdyby istniał dokument potwierdzający prawo każdego obywatela do ubezpieczenia. Dokumentu takiego jednak nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie. Na zasadzie prawa powielaczowego honorowane są różne dokumenty.
Brak jednolitego systemu powoduje, że wielu chorych z braku informacji, ale też przyzwyczajenia, a nieraz na skutek świadomego działania podczas wizyt nie ma żadnych dokumentów.
Okazuje się to najczęściej, gdy chory zgłasza się do leczenia i dowiaduje się, że nie może być leczony bezpłatnie, chyba że udowodni, że on sam lub jego pracodawca opłacił składki. Dodatkowo pacjent słyszy, że musi przedstawić odpowiednie skierowanie od lekarza poz, wykazać się zgodnymi z wymogami Wysokiej Kasy skierowaniami na badania, a także podać numer PESEL-u. Wymagania te dla większości pacjentów – ludzi starych, chorych, rodziców małych dzieci, ofiar wypadków – są całkowicie niezrozumiałe, szczególnie że po upływie półtora roku od wprowadzenia ubezpieczeń nie zostali dostatecznie wyraźnie poinformowani.
Skutek – zanim zostanie rozpoczęte leczenie, dochodzi do kłótni i sporów, wydłuża się czas rejestracji, składane są oświadczenia, pobierane opłaty, słowem – narastają napięcia, za które obwiniani są aroganccy pracownicy zakładów opieki zdrowotnej i cała służba zdrowia.
Dlaczego lekarz, pielęgniarka czy zakład opieki zdrowotnej zastępują kasy chorych, identyfikując ubezpieczonych i nieubezpieczonych? Dlaczego bez zapłaty, a nawet dobrego słowa godzą się na narzuconą przez tę instytucję funkcję strażnika systemu ubezpieczeń zdrowotnych?
Ano dlatego, że instytucje te nie przekażą nam, leczącym, pieniędzy za leczenie (obowiązuje termin: usługi zdrowotne).
Oczywiście, ktoś musi ponosić odpowiedzialność za to, że ZUS nie może wystawić opłacającym składki odpowiednich legitymacji, a nawet nie potrafi doliczyć się ok. 40% płatników. W końcu, nie należy się temu dziwić, skoro instytucja ta nie potrafi odtworzyć dokumentacji dotyczącej uprawnień emerytalnych i w "ramach naprawy i reformowania" każdy musi udowodnić, że on lub pracodawca przez kolejne lata płacił składki. Obywatel, po latach pracy, mozolnie zbiera więc dokumenty z miejsc pracy, wypełnia kolejne druki, chodzi, czeka, prosi, jest petentem systemu, który miał zabezpieczyć jego ciężko zapracowane pieniądze na czas starości. Wszystko według starego, sprawdzonego wzorca – "udowodnijcie obywatelu, że jesteście niewinni...". Każdy musi więc dowieść, że jest "czysty", nawet wiele lat wstecz.
Jeszcze ciekawiej wygląda to w przypadku kas chorych – wprawdzie instytucje te działają od początku 1999 roku, ale niektóre zmieniły kilkukrotnie zarządy, powstały ich rady oraz instytucje nadzoru i Krajowy Związek Kas. Mimo upływu czasu nie wydano jednak wielu przepisów i rozporządzeń, a wiele problemów rozwiązuje się nadal za pomocą prawa powielaczowego. Pewnie dlatego funkcjonuje jeszcze Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Utworzenia Ubezpieczeń Zdrowotnych, którego rzecznik prasowy – przed kamerami TV na pytania o funkcjonowanie kas chorych – najchętniej mówi o prawach pacjenta i złych lekarzach, a z kolei Pani Minister twierdzi, że nie istnieją żadne limity przyjęć i system działa wspaniale, lecz brakuje tylko trochę pieniędzy. Kasy poszukują oszczędności w obniżaniu kontraktów, wnioskują o podniesienie składek, nie płacą za ponadlimitowe przyjęcia chorych, kontrolują recepty, zapowiadają likwidację szpitali itd.
Coraz wyraźniej widać, że Wysokie Urzędy Kas Chorych i Ministerstwo działają same dla siebie.
Nikt nie próbuje uporządkować rynku leków, a nieśmiałe próby, np. ograniczenia marż czy wprowadzenie sensowniejszych list leków refundowanych są skutecznie blokowane przez lobby farmaceutyczno-aptekarskie.
Nie stworzono żadnego systemu identyfikacji ubezpieczonych ani zasad postępowania w przypadku braku ubezpieczenia. A problem dotyczy wielu: bezdomnych, biednych i zagubionych, dla których ośrodki pomocy społecznej nie mają pieniędzy.
Ośrodki pomocy, do których zwracamy się o zwrot należności za leczenie nieubezpieczonych, najczęściej (w 70%) nie odpowiadają na listy. Odpowiedzi są zaś jeszcze bardziej niepokojące: "... w/w nie jest mieszkańcem gminy...", "... w/w nie figuruje w rejestrze objętych pomocą" lub "...rodzina X (6 osób!) otrzymała w br. zapomogę 450 zł i nie mamy środków na dalszą pomoc". Na tym się praktycznie sprawa kończy, czyli albo szpital nie otrzyma pieniędzy, albo chory zostaje bez pomocy i opieki.
Pacjentami są też często tzw. pasożyci społeczni, niestety jest ich wielu – nie płacą składek ZUS, podatków, kar, mandatów itd., no bo "możecie mi naskoczyć".
Kasa, ZUS nie są zainteresowani egzekucją składki na ubezpieczenie zdrowotne. Usługodawca (lekarz, szpital) może dochodzić roszczeń na drodze sądowej, ale w praktyce jest to niewykonalne z powodu braku przepisów oraz nieracjonalne z przyczyn samej procedury postępowania sądowego.
Co ma zatem zrobić lekarz czy szpital, by otrzymywać zapłatę za leczenie? Jeżeli odmówi pomocy – postąpi nieetycznie i zostanie napiętnowany przez prokuratora, media, kasy, rzeczników izbowych i władze. Jeżeli postąpi etycznie, to się dowie, że kasa nie może płacić za nieubezpieczonego, więc niech wystąpi do pomocy społecznej albo sądu. Tak więc rośnie w naszych bilansach suma po stronie STRATY: za leczenie nieubezpieczonych, z błędnie podanym PESELEM, złym skierowaniem, leczonych ponad ustalony przez kasę limit przyjęć.
Słowem – do obowiązków "służby zdrowia" dodano jeszcze jeden zaszczytny (bo bez wynagrodzenia) obowiązek "ciecia" (w gwarze warszawskiej to niezbyt pochlebna nazwa dozorcy) systemu ubezpieczeń zdrowotnych.