Obok legalnej, publicznej opieki zdrowotnej istnieje w Polsce wielka strefa nielegalnego lecznictwa. Nazywa się je różnie: medycyną alternatywną, niekonwencjonalną, ogólnie – paramedycyną. Rozpoznawania i leczenia chorób podejmują się w niej różni uzdrowiciele: bioenergoterapeuci, kręgarze, zielarze. Również część lekarzy stosuje w swych praktykach metody nienaukowej medycyny. Większość tzw. paramedyków nie posiada ustawowych uprawnień dla udzielania świadczeń zdrowotnych.
Ministerstwo Zdrowia jest świadome istnienia tej wielkiej strefy nielegalnego lecznictwa, nie podejmuje jednak żadnych działań, by ją likwidować. Choć są to praktyki nielegalne, również organy odpowiedzialne za przestrzeganie porządku prawnego starają się ich nie dostrzegać. Jeśli dochodzi do postępowania karnego przeciwko nielegalnym uzdrowicielom, prokuratura z reguły umarza postępowanie ze względu na znikomą szkodliwość czynu.
Klimat dla rozwoju nielegalnego lecznictwa w Polsce jest zatem znakomity, a poczucie bezkarności zachęca do takich praktyk. Głosy onkologów wskazujących na szkodliwość działalności paramedyków, wpływających na opóźnianie właściwego leczenia chorych na nowotwory złośliwe – pozostają bez echa.
Niezrozumiałe jest stanowisko organów odpowiedzialnych za przestrzeganie porządku prawnego, rezygnujących ze ścigania osób wykonujących nielegalnie, dla celów wyłącznie komercyjnych, świadczenia zdrowotne. Mała szkodliwość ich czynów bądź też duży popyt na ich usługi nie są argumentem, by to tolerować. Dopóki ich praktyki są uznane przez prawo za nielegalne (zgodnie z art. 58 ust. 1 ustawy o zawodzie lekarza), osoby nie posiadające uprawnień lekarskich powinny być pociągane do odpowiedzialności karnej. Przecież prowadzących auta bez prawa jazdy karze się bez względu na to, czy spowodowali wypadek drogowy, czy nie.
Jeżeli paramedycy pragną legalnie wykonywać świadczenia zdrowotne, powinni przedtem tę działalność zalegalizować. Dokumentami uprawniającymi do wykonywania takich świadczeń nie mogą być świadectwa ukończenia kursów z zakresu paramedycyny, członkostwo w stowarzyszeniach bioenergoterapeutów, certyfikaty samozwańczej Naczelnej Izby Uzdrowicieli czy Izby Rzemieślniczej.
Nielegalna, komercyjna działalność różnego rodzaju uzdrowicieli, szczególnie tzw. bioenergoterapeutów, rozwija się od czasu transformacji ustrojowej. Jak wspomniałem, również lekarze w swych praktykach stosują niektóre niekonwencjonalne metody leczenia. Mamy więc w Polsce wielki nieład, wymagający generalnego uporządkowania.
Ministerstwo Zdrowia powinno odpowiedzieć na następujące pytania:
1. Czy wykonywanie świadczeń zdrowotnych przy pomocy metod medycyny niekonwencjonalnej przez osoby nie posiadające uprawnień lekarskich jest prawnie dopuszczalne? Jakie warunki muszą być spełnione, aby mogło być uznane za legalne?
2. Czy reklamowanie niekonwencjonalnych świadczeń zdrowotnych, względnie medykamentów nie dopuszczonych do obrotu przez państwowy nadzór farmaceutyczny, jest dozwolone?
3. Czy metody diagnostyczne lub lecznicze medycyny niekonwencjonalnej mogą być stosowane w praktykach lekarzy? Czy nie narusza to zasad kodeksu etyki lekarskiej?
4. Jeżeli dopuszcza się stosowanie metod medycyny niekonwencjonalnej w praktykach lekarskich, czy nie należałoby nauczania o tych metodach włączyć do studiów na wydziałach lekarskich oraz specjalizacji lekarskich?
Lecznictwo niekonwencjonalne zawsze towarzyszyło medycynie naukowej. W okresie PRL-u miało charakter marginalny, ale Ministerstwo Zdrowia podejmowało próby pomniejszania działalności uzdrawiaczy. Powołano nawet komisję ds. niekonwencjonalnych metod leczenia. W 1985 r. MZ wydało lekarzom zakaz współpracy z bioenergoterapeutami. Po transformacji ustrojowej, wraz z wprowadzeniem wolnego rynku, nastąpił szybki wzrost liczby uzdrawiaczy, zwłaszcza bioenergoterapeutów. Ocenia się, że ich liczba przekracza już 70 tys., a więc stanowi ponad połowę liczby lekarzy w Polsce.
Zgodnie z ustawą o zawodzie lekarza, świadczenia zdrowotne polegające na rozpoznawaniu i leczeniu chorych może w Polsce wykonywać tylko osoba, która legitymuje się dyplomem lekarza oraz zaświadczeniem uprawniającym do wykonywania zawodu na terenie Polski. Uzdrawiacze uważają, że tego rodzaju zaświadczenia są im niepotrzebne. Cech bioenergoterapeutów zarejestrowano w 1996 r. w Krajowej Izbie Rzemieślniczej. Rzemieślnicy uprawnieni są do wykonywania określonych świadczeń zdrowotnych, takich jak: rozpoznawanie zaburzeń bioenergetycznych organizmu, oczyszczanie i udrażnianie kanałów energii (meridianów), uzdrawiania na odległość itp. Dokonano tego na podstawie wniosku Towarzystw Bioenergoterapeutycznych, jednak bez uzgodnień z Ministerstwem Zdrowia i sprawdzenia legalności tego wpisu z obowiązującym prawem.
Większość polskich uzdrawiaczy rejestruje swoją działalność leczniczą w sposób najprostszy: poprzez zgłoszenie działalności jako gospodarczej. A Ministerstwo Zdrowia, odpowiedzialne za politykę zdrowotną, w ogóle nie dostrzega tego problemu.
Niektórzy pseudomedycy kupują certyfikaty, rzekomo uprawniające ich do wykonywania praktyk leczniczych, w instytucji noszącej nazwę Naczelnej Izby Uzdrowicieli z siedzibą w Kartuzach. Innym – wystarczają legitymacje członkostwa w stowarzyszeniach bioenergoterapeutów, radiestetów itp. Inni jeszcze legitymują się zaświadczeniami o odbyciu różnych kursów diagnostyczno-leczniczych, np. diagnozowania układu pokarmowego z wyglądu stóp i uszu, leczenia biorezonansem czy za pomocą świecowania uszu. Okazuje się, że niewiele trzeba umieć, by zostać uzdrawiaczem, którego działalności nikt nie kontroluje i nikt mu w niej nie przeszkadza. W każdym razie – nie zamierza tego czynić Ministerstwo Zdrowia.
Stosunek lekarzy do metod medycyny niekonwencjonalnej jest zróżnicowany. Zdecydowana większość odrzuca metody nienaukowe. Uznaje je za nielogiczne i nieuzasadnione. Efekty lecznicze uzyskiwane przez uzdrawiaczy przypisuje zaś psychoterapeutycznemu ich oddziaływaniu na chorych. Dają się one wytłumaczyć efektem placebo.
Równocześnie – pewna część lekarzy, zachęcona spektakularnymi efektami niektórych niekonwencjonalnych metod, stosuje je również w swych praktykach lekarskich. Dotyczy to głównie homeopatii, którą stanowczo odrzucił ojciec naukowej medycyny Rudolf Virchow oraz akupunktury, przejętej ze starochińskiej medycyny, a dającej efekty szczególnie w zwalczaniu bólu. Są to jednak metody pozbawione podstaw naukowych. Tymczasem artykuł 57 Kodeksu Etyki Lekarskiej głosi, że lekarz nie może posługiwać się metodami uznawanymi za bezwartościowe. Oczywiście, ci jednak, którzy je stosują, za takie ich nie uważają. Zarazem – u swych chorych nie pomijają diagnozowania i leczenia konwencjonalnego (naukowego). Nie ma więc w ich działaniach znamion szkodliwości i naruszania dobra chorego.
Czołowy etyk lekarski prof. Tadeusz Brzeziński utrzymuje, że akupunktura jest już dziś coraz bliższa uzasadnienia naukowego, zwłaszcza w zwalczaniu bólu, nie powinna zatem być odrzucana. Trudno jednak uznać za prawidłowe postępowanie lekarzy stosujących akupunkturę w swej praktyce wbrew nauce medycznej. Czy można np. uznać za prawidłowe postępowanie lekarza jednej z łódzkich klinik, opisywane szeroko w prasie, który pacjentkom nakłuwa uszy, gdyż uważa, że w uchu ludzkim jest 131 czułych punktów odpowiadających za określone czynności narządów? Dlatego uzasadniony wydaje się wniosek, aby Rada Naukowa przy Ministrze Zdrowia oraz inne, podobne naukowe gremia lekarskie, wypowiedziały się autorytatywnie w sprawie stosowania nienaukowych metod leczniczych i diagnostycznych w praktykach lekarskich. Jest to konieczne dla zapewnienia ładu i mądrości w polskiej opiece zdrowotnej.
Tylko nieliczni lekarze podejmują walkę z praktykami polskich uzdrawiaczy. Najczęściej – onkolodzy, rejestrujący tragiczne skutki opóźnień właściwego leczenia chorych na nowotwory złośliwe. Wielu tych chorych, zachęconych charyzmą uzdrowicieli czy odpowiednią reklamą, próbuje ich zabiegów zanim podda się terapii. Ale nawet wystąpienia Naczelnej Rady Lekarskiej do Ministra Sprawiedliwości o przerwanie tych szkodliwych praktyk nie dały żadnego rezultatu. W nielicznych sprawach przeciwko bioenergoterapeutom z powodu ich nielegalnej działalności – prokuratura umarzała postępowanie ze względu na niską szkodliwość społeczną. Ministerstwo Zdrowia zaś, zajęte permanentnym kryzysem systemu opieki zdrowotnej, nie wykazywało żadnego zainteresowania tym problemem. Toteż szara strefa nielegalnego, niekonwencjonalnego lecznictwa rozwija się niezwykle dynamicznie.
Na naszych oczach sprytni szarlatani, przypisując sobie posiadanie niezwykłej mocy uzdrawiania, naciągają rzesze chorych. Można zrozumieć uleganie ich presji ze strony znękanych chorobą ludzi, poddawanie się umiejętnie reżyserowanej charyzmie rzekomych cudotwórców. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego ludzie światli obserwując tę powszechną szarlatanerię, nie reagują. Uważa się chyba, że chorym poddającym się zabiegom współczesnych szamanów, nie dzieje się krzywda, bowiem sami, dobrowolnie, wybierają to "leczenie". Ale zupełnie niezrozumiałe jest, że państwo, odpowiedzialne za porządek i ład prawny – nie podejmuje żadnych działań, gdy ewidentnie łamane jest prawo, które samo stworzyło.
Panie Ministrze!
Nie może Pan nie dostrzegać ani nie reagować na rozwój wielkiej szarej strefy nielegalnego leczenia. Nie może być tak, że szarlatani sprzedają naiwnym chorym butelki z wodą napromieniowaną ich rzekomą panaceistyczną energią leczącą wszystkie choroby świata, że w Polsce odbywają się seanse zbiorowego leczenia chorych cudowną emanacją wydzielaną z rąk uzdrowiciela. To u nas w Polsce prowadzi się targi medycyny naturalnej, na których leczenie wszelkich chorób oferują znawcy medycyny tybetańskiej, irydolodzy gwarantują rozpoznawanie chorób z tęczówki oka, a kręgarze – usuwają schorzenia ruchu. I może też być w Polsce tak, by każdy w środkach masowego przekazu mógł proponować rozmaite medykamenty na najróżniejsze choroby.
Postęp wiedzy medycznej, zarówno w odniesieniu do diagnostyki, jak i terapii, jest w ostatnich latach oszałamiający. Obserwując te wielkie postępy medycyny, trudno zrozumieć i wytłumaczyć niezwykły renesans metod leczniczych dawno zarzuconych i nie mających podstaw naukowych, a których efekty wynikają z oddziaływania psychicznego uzdrawiaczy na znękanych chorobami chorych.
Na rozwój paramedycyny w Polsce wpływa niewątpliwie transformacja ustrojowa: wolny rynek w gospodarce, bez żadnych zahamowań, wolność rozpowszechnienia wszelkich informacji. Aby jednak swobody obywatelskie nie godziły w społeczeństwo, istnieją konstytucyjne i ustawowe ograniczenia tych wolności. Rozwój praktyk leczniczych różnego rodzaju uzdrawiaczy jest zaś skutkiem nieegzekwowania prawa, które zabrania udzielania świadczeń zdrowotnych, polegających na rozpoznawaniu i leczeniu chorych nielekarzom (ustawa o zawodzie lekarza, przepisy dotyczące reklamowania nielegalnych praktyk czy lekarstw).
Niestety, organy państwowe, odpowiedzialne za przestrzeganie porządku prawnego w naszym kraju, z tych uprawnień nie korzystają.
Apeluję do Pana o podjęcie działań dla przywrócenia w Polsce tak potrzebnego ładu i porządku w naszej opiece zdrowotnej.
Zjawisko szkodliwej paramedycyny powinno zniknąć z naszego życia, by nie kusić fałszywymi panaceistycznymi terapiami nieszczęśliwych i znękanych chorobami chorych.
Autor jest prof. zw. dr hab. n. med.