Zdarza się, że pasja bierze górę nad wszystkimi decyzjami. przestają się liczyć racjonalne argumenty i do głosu dochodzi zew realizacji marzeń. tak właśnie stało się z Mirosławem Lewińskim, który porzucił praktykę internisty, by w 2010 r. wyruszyć i w ciągu 4,5 roku spełnić swoje marzenie – opłynąć świat.
wpis bez daty i miejsca
Ten rejs, to nie tylko sposób uczczenia pamięci pierwszego Polaka, który opłynął świat – Władysława Wagnera. To także okazja do spełnienia moich marzeń. O wielkiej przygodzie. Oraz do poznania nowych ludzi. I samego siebie. Podróże nie są ucieczką, lecz spełnieniem.
2010
4 października, Las Palmas, Wyspy Kanaryjskie
Gdy jacht gnije na cumach, to załoga schodzi na psy. Więc ruszamy w 3 osoby. Po 5–6 dniach powinniśmy pokonać
800 mil do Republiki Zielonego Przylądka. Z jednej strony to Wyspy Magiczne, z drugiej trochę groźne – kradzieże.
11 października
Udało się wypłynąć. A już myślałem, że nigdy nie opuszczę Las Palmas – miesiąc na cumach. Przyznam – chyba po prostu zacząłem się bać oceanu... Niepewność jutra.
13 października
Podpłynęły do nas orki. Sześć sztuk, w tym matka z młodym. Były pięć metrów od jachtu. Ale wrażenia! Kto słyszał o wydarzeniu u wybrzeży RPA, gdzie orka o mało nie zatopiła jachtu wskakując na niego – miał mieszane uczucia.
Dzień później, jakby na pociechę, za brak wiatru, ocean przysłał nam stado delfinów butlonosych. One zawsze dodają ducha.
15 października
Żal schodzić z wachty: jest tak pięknie. Medytacja. Świat przepływa przez duszę. Już nie mam wątpliwości: Navigare vivere est.
1 listopada, Wyspy Zielonego Przylądka
Wczoraj w nocy podpieprzyli mi ponton z silnikiem. Szczęśliwie mam jeszcze kajak, którym przeprawiłem się na policję. Na naszą ojczyznę nie ma co narzekać. Prawdziwi „mistrzowie” (złodziejstwa – red.) są tutaj. Od dzisiaj śpię z rakietnicą gotową do strzału i wiatrówką ze śrutem – udaje sztucer.
15 grudnia, Atlantyk
Duża, 5-metrowa fala skutecznie utrudnia nam życie. Rekompensuje to wiatr – aż 18 węzłów. Zostało 400 mil. Trudny do opisania jest błękit Atlantyku. Prawie raj. Gdyby nie to, że piwo się skończyło… Noce jeszcze piękniejsze: Droga Mleczna i biofluorescencja w wodzie. Wszystko się w głowie układa. Ta pozorna monotonia ma głębszy wymiar.
2011
8 marca, Martynika, Karaiby
Na Karaibach zima kończy się karnawałem. Na Martynice – spędziłem tu najwięcej czasu – każdego wieczora były próby orkiestr bębniarzy. I niekończące się parady.
5 maja, Great Bird Island
Strzał w dziesiątkę! Wyspę zamieszkują tylko ptaki morskie. Na plaży zapach kwiatów i krzyki tysięcy skrzydlatych. Wokół: skały, rafy, woda jak kryształ. Poczuliśmy się jak odkrywcy – jedyni na wyspie.
18 października, Karaiby
Przepłynąłem już ponad 10 tysięcy mil. Do tej pory Neptun był dla „Ulyssesa” łaskawy. Moja świadomość żeglarska uległa transformacji – rozpoznaję i reaguję na zagrożenia pogodowe w tropikach. Co dalej? Pacyfik. Tylko znaleźć załogę i zebrać środki.
10 grudnia, Curaçao – Kartagena
Żegluga była szybka, z delfinami, burzami, deszczami i... niespodzianką. Akurat spojrzałem na echosondę, która pokazała 2 metry, a za chwilę bach... Skąd tu skały na pełnym morzu? Taki błąd? K...wa!
Nieeee, to tylko kłoda drewna. Bez uszkodzeń.
2012
25 stycznia, Kartagena
Znajduję sposób, by zarobić: backpackersi, którzy chcą się dostać z Kolumbii do Panamy lub z powrotem – nie ma drogi lądowej przez dżunglę. Pozostaje samolot lub jacht. A droga wodna jest ciekawsza, bo pozwala zobaczyć archipelag San Blas – absolutny cud natury. Raj. 350 piaszczystych wysepek porośniętych palmami, kryształowa woda i niezwykle sympatyczni Indianie Kuna. Między wyspami poruszają się na dłubankach z żaglem, wiosłem, czasami z Yamahą.
Pierwsza załoga backpackersów: Piotr Gąsowski i pięć młodych dziewczyn! Z Holandii, Hongkongu, Barbadosu. Multikulturowo. Na obu wędkach 8-kg tuńczyki. Z jednego rekin zostawił tylko głowę. Piotr zrobił z niej pyszną zupę.
17 marca
Przez 3 miesiące przez pokład „Ulyssesa” przewinęło się 60 pasażerów z całego świata. Świetny czas. Ale trzeba ruszać. Kierunek: Pacyfik.
19 maja, Galapagos – Markizy
3000 mil w 21 dni. Samotnie. Czas i energię zajmuje mi kuracja kręgosłupa szyjnego. ,,Lekarzu, ulecz się sam”. Wciskam więc kręgi na swoje miejsce używając gaśnicy przeciwpożarowej, akupunktury i blokady farmakologicznej. Leczenie dało efekty. Mogłem wreszcie postawić grota.
Niezwykłe są noce. Księżyc w pełni, Droga Mleczna, a za rufą biały warkocz kilwateru. Jestem tak podekscytowany, że trudno mi zasnąć. Można godzinami patrzeć na niebo i wodę. Żeglowanie Euforyczne. Śpiąc oddaję się pod opiekę Neptunowi i Aniołom Stróżom. Zwykle budzę się ze dwa, trzy razy w ciągu nocy. Zmysły wyostrzają się niezwykle. Szczególnie słuch. Wyławiam każdy nowy dźwięk, nawet w czasie snu. Często wydaje mi się, że jeszcze ktoś jest na jachcie. Często śni mi się żona. Tęsknię.
Roboty nie będę miał z praniem – samotna żegluga nie obliguje mnie do ubierania się. Mam nadzieję, że jak dopłynę to nie zapomnę się ubrać...
Po tygodniu skończyły się owoce, z warzyw zostały ziemniaki i cebula. Neptun, któremu często składam ofiary, dba o mnie – daje mi ryby. Złowiłem dwie mahi-mahi i dwa tuńczyki. Wczorajszy ważył z 10 kg. Ledwo go wciągnąłem. I jak teraz samemu go zjeść? Pozornie każdy dzień jest taki sam. Pozornie. Bo zawsze jest coś nowego. Zmiana wiatru, inna fala, ryby, awaria. Czasu mam dużo dzięki Marianowi – autopilotowi. Bez niego samotna żegluga byłaby naprawdę katorgą. Gdybym wypadł za burtę Marian sam doprowadziłby „Ulyssesa” do portu. Ale w samotnej żegludze wypadnięcie za burtę jest jednoznaczne...
19 maja, Markizy
Dopłynąłem nocą. Kotwica w dół w zatoce Taahuku Bay. Rano spojrzałem wokół. Widok powalił mnie na kolana.
14 czerwca, Markizy
Kilkusetmetrowe skalne klify, za którymi nagle ukazuje się otoczona górami Zatoka Danielsa. W wiosce u podnóża gór mieszka 9 rodzin. Szczęśliwi, bo nie gnębi ich rozwój kariery zawodowej. Wokół mnóstwo owoców, na skałach kozy, w lesie zdziczałe świnie. Ludzie potrzebują tutaj tylko urozmaicenia. Czyli rumu i piwa.
Ze Spencerem – płynie ze mną na Tahiti – suniemy pontonem, jak prawdziwi odkrywcy, przez przybój, w górę płytkiej rzeczki, aby przytargać 500 litrów wody w kanistrach. Prawie jak James Cook. Niesamowita sceneria. Kąpiel pod 300-metrowym wodospadem w słodkiej i zimnej wodzie dodaje sił. Lunch u myśliwego Taiki: tuńczyk w cytrynie i mleku kokosowym, z owocem drzewa chlebowego. Kolacja przygotowana przez Taiki II: grilowany kozioł, prosiak, ciasto i dary z „Ulyssesa”: rum, piwo i cukierki.
Znajomość języka nie jest kluczowa w komunikacji międzyludzkiej. I bez niej atmosfera może być taka, że przy rozstaniu ściska serce.
16 czerwca – 3 lipca, Archipelag Tuamotu
Atol Ahe. Płasko i piaszczysto. Wewnątrz atolu farmy pereł. Jesteśmy w raju. Błękit i szmaragd. Nurkowanie i pływanie jak na filmach „National Geographic”. Po raz pierwszy używam ,,trzeciego płuca” – sprężarki z wężami. Business jest płaszczyzną porozumienia z tubylcami. Dostaję perły za stary komputer i wiatrówkę. A Spencer – za aparat fotograficzny i odtwarzacz MP3.
4 lipca, Taiti
Trafiliśmy na obchody Święta Niepodległości USA. Na pomoście widzę znajomych z Karaibów, Panamy, Galapagos, Markizów. Będę ich spotykać jeszcze wiele razy, bo wszyscy płyną tzw. Milky Way – klasyczną trasą na zachód. Zwykle taka wyprawa trwa ponad 3 lata. Większość załóg to pary emerytów, którzy wybrali prawdziwe życie, a nie telewizyjny surogat. W większości nie żeglarze, ale tzw. cruiserzy – ludzie żyjący na wodzie.