Gotowała ziemniaki dla świń. Jeszcze wrzące chciała ubić, ale że pałką długo by trwało, a akurat się spieszyła, wsadziła do garnka nogę w gumiaku chcąc je udeptać. Ziemniaki podeszły do góry i wsypały się do gumofilca.
Nogę z ziemniaczanej brei wyciągnęła na szczęście wystarczająco szybko, by oparzyć tylko łydkę.
Oparzenie wyglądało paskudnie, bo pod zmienioną skórą przebiegały gruzłowate żylaki. Wysokość: 1/3 podudzia też nie rokowała dobrze; to najczęstsze miejsce owrzodzeń żylakowych i kto wie, czy po oparzeniu takie nie powstaną.
Zmyłam oparzone miejsce i nie mając azotanu srebra – spryskałam Pantenolem. Przepisałam receptę na azotan srebra i środki przeciwbólowe. Teraz pozostało tylko zmieniać opatrunki i czekać, by się wygoiło.
A swoją drogą ta pacjentka ma wyjątkowe szczęście do wypadków. Nie tak dawno wbiła sobie potężną drzazgę w pośladek.
Coraz więcej wypadków
Właśnie wychodziłam z domu, by odwiedzić pacjenta z zapaleniem płuc, gdy przywieziono mi chorą. Kobieta nakładała siano na wóz, potknęła się o leżącą na ziemi, przywiązaną do wozu pawęż i upadła uderzając o nią głową. Początkowo nic nie odczuwała, jednak po dwóch godzinach zaczęła mieć nudności i wymioty.
Wyglądało to na wstrząs mózgu i może jakieś krwawienie w obrębie czaszki; wezwałam pogotowie i na noszach zabrali kobietę do szpitala.
Coraz więcej jest wypadków w rolnictwie. Pacjenci to przeważnie ludzie starsi i dzieci; młodzi wyjeżdżają za pracą do krajów Unii oraz do miast, gdzie są zatrudniani na budowach. Starzy i dzieci nie mogą sobie poradzić z nawałem prac gospodarczych.
Zadzwoniłam do szpitala. Chora leżała na urazówce na obserwacji, rentgen głowy nic nie wykazał. Tymczasem reszta rodziny zbierała już wyschnięte siano.
Pacjent, który przyszedł, ma kłopoty z ciśnieniem. Nie wiadomo, czemu ciśnienie u niego się waha od bardzo wysokiego, powyżej 200 mmHg do niskiego, poniżej 100 mmHg. Nie mogę ustawić go na lekach: to ma silne bóle i zawroty głowy, to słabnie i czuje, że gdzieś "odpływa". Poradziłam, by kupił sobie automatyczny aparat do pomiaru ciśnienia i najpierw mierzył ciśnienie, a potem, w zależności od potrzeby, zażywał leki hipotensyjne. Jesienią, gdy będzie mniej prac polowych, wyślę go na przebadanie do szpitala. Na razie nie może jechać, kończą się sianokosy, a niedługo zaczną żniwa.
I znowu telefon.
- Pani doktor, mąż zasłabł, przewracał siano, przyjedzie pani? Poślę syna samochodem...
- Proszę przysłać, a mąż niech leży na łące i nie wstaje. Zaraz tam będę.
Po chwili zajechał wysłużony polonez. Pojechaliśmy.
Chłop leżał, jak mu poleciłam. Ciśnienie 220/125. Ból okolicy serca i promieniowanie bólu do lewego barku sugerowały sprawę wieńcową.
Przez komórkę wezwałam pogotowie. Podałam choremu leki przeciwbólowe i kazałam trzymać mudrę ratującą życie. Nie bardzo w to wierzę, ale na pewno mu nie zaszkodzi. A może pomoże – choćby przez to, że chory się uspokoi, bo coś się koło niego dzieje.
Po piętnastu minutach przyjechała erka. Ciśnienie w tym czasie spadło do 195/110, ból się zmniejszył. Chory otrzymał jeszcze zastrzyk przeciwbólowy i karetka odjechała z pacjentem do szpitala.
W głąb nosa
Następne wezwanie. Starsza kobieta ma bóle brzucha.
Pojechałam, dom był przy drodze, nie trzeba było szukać. Chora leżała na łóżku, już ubrana jak do drogi. Poprosiłam, by się rozebrała. Brzuch był twardy, bolesny, największa bolesność uciskowa w rzucie wyrostka robaczkowego wskazywała na przyczynę dolegliwości. Pozostało mi jedynie skierować ją do szpitala; zawiezie ją wnuk, samochód w domu jest. Miała babcia rację, że się wyszykowała do drogi.
- Wiedziałam, że pojadę. – Bo to nie pierwszy raz mnie boli – tłumaczyła. Nieczęsto się zdarza tak rozsądne podejście do choroby.
W domu czekali już na mnie z dzieckiem. Trzyletni malec wsadził sobie do nosa fasolę i nie wiedzą, jak ją wyjąć. Fasola napęczniała pod wpływem wilgoci, stawiała opór przed moim działaniem. Wreszcie udało mi się przepchnąć pincetę poza fasolę i z trudem, bo z trudem, ale pomału i ostrożnie ją wydobyłam. Dziecko się rozpłakało, matka odetchnęła z ulgą, ja też, bo zabieg wcale nie był prosty. Wkładając pincetkę – pchałam przecież fasolę w głąb nosa.