Tak się złożyło, że miesiąc przed Krajowym Zjazdem Delegatów OZZL odbył się analogiczny zjazd NSZZ "Solidarność". Dyskusję zjazdową zdominował jeden zasadniczy postulat: oddzielić "Solidarność" od polityki, uczynić z niej typowy, profesjonalny związek zawodowy, na wzór tych, które działają w krajach Europy Zachodniej i innych "dojrzałych demokracjach".
Dlaczego sformułowano taki postulat? Nie jest dla nikogo tajemnicą, że znaczenie, wpływy i liczebność NSZZ "S" znacznie w ostatnim czasie zmalały. Związek nie może się też pochwalić znaczącymi sukcesami w walce z ubóstwem szerokich "mas pracowniczych" czy z bezrobociem. Większość uczestników zjazdu komentujących tę sytuację – i to zarówno tych ze związku, jak i spoza niego – stwierdza, że przyczyną porażek była polityczna aktywność NSZZ "S". Niepowodzenia rządu premiera Buzka, a następnie klęska wyborcza AWS zostały odebrane jako porażka związku i miały być powodem, dla którego wielu pracowników odwróciło się od "Solidarności" tracąc do niej zaufanie. Zatem, by naprawić ten błąd, "Solidarność" powinna – zdaniem części delegatów – zrezygnować z udziału w polityce, stać się typowym związkiem zawodowym, ograniczającym swoją aktywność do obrony praw pracowniczych, udziału w "trójstronnym dialogu społecznym" oraz do tworzenia "zaplecza ekspertów". Taki punkt widzenia podzielił m.in. nowy przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "S".
Przed podobnym pytaniem o swoją dalszą tożsamość oraz program na najbliższe lata staje również Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Jedenastoletnia działalność OZZL nie przyniosła spektakularnych sukcesów. Nie wzrosły pensje lekarzy (nominalny wzrost wynagrodzeń lekarzy na kontraktach wynika z ubruttowienia płac, a nie – z faktycznego ich wzrostu), system opieki zdrowotnej daleki jest od tego, jaki postulował OZZL. Wielu naszych kolegów twierdzi, podobnie jak w "Solidarności", że jest to wynik nadmiernego politycznego angażowania się związku i zaniedbywania działań typowo związkowych. Oczywiście, nasze zaangażowanie w politykę – z natury rzeczy – było nieporównywalnie mniejsze niż NSZZ "S", jednak prawdą jest, że aktywność OZZL, zwłaszcza na szczeblu krajowym, przekraczała znacznie zakres, jaki chcieliby zostawić dla nas politycy.
Czy powinniśmy zatem dzisiaj zweryfikować – wzorem NSZZ "S" – dotychczasowe rozumienie istoty i celów funkcjonowania związku zawodowego lekarzy, ograniczając się jedynie do negocjowania kolejnych zakładowych i ponadzakładowych układów zbiorowych pracy, uczestnictwa w zespołach problemowych przy ministrze zdrowia, a może też w podzespołach Komisji Trójstronnej i - oczywiście – do tworzenia zaplecza eksperckiego? Moim zdaniem – zdecydowanie nie. A przemawia za tym wiele czynników, w tym również dotychczasowe doświadczenia NSZZ "Solidarność". Uważam bowiem – wbrew przytaczanym wcześniej opiniom – że tym, co zaszkodziło "Solidarności" nie było wcale jej zaangażowanie polityczne. Był natomiast jej lewicowy, etatystyczny program gospodarczo-społeczny oraz egoistyczna i prymitywna wręcz postawa niektórych działaczy, którzy nie mogli się powstrzymać od tego, by traktować państwo i jego urzędy jak swój własny folwark. W istocie – możliwości, jakie uzyskała "Solidarność" wchodząc do polityki, były nieporównywalnie większe niż gdyby związek ten ograniczał się tylko do działalności typowo związkowej. Weźmy chociażby przykład służby zdrowia. Przecież nasi koledzy z "Solidarności", którzy jeszcze jako związkowcy razem z nami snuli plany i opracowywali konkretne rozwiązania ustrojowe – jako politycy zyskali możliwości praktycznej ich realizacji. To, że reforma opieki zdrowotnej poniosła jednak porażkę, nie wynikało z faktu, iż Stanisław Grzonkowski, Teresa Kamińska czy Anna Knysok z działaczy związkowych stali się politykami, tylko z tego, że osoby te nie potrafiły lub nie chciały zrealizować tego, o co zabiegały będąc związkowcami. Bardziej zaimponował im blichtr politycznych "salonów", ułudne (i śmieszne w istocie) przeświadczenie, że uczestniczą w jakiejś ważnej "grze politycznej", niż uczciwe działania na rzecz programu, które jeszcze wczoraj głosili. Gdy jednak porównamy dokonania tych osób z dzisiejszymi działaniami "Solidarności" służby zdrowia, to musimy stwierdzić, że nawet te nieudolne dokonania polityczne są o wiele bardziej doniosłe niż "osiągnięcia" dzisiejszych związkowców, którzy rzeczywiście ograniczają się tylko do działań typowo związkowych, starając się być w tym profesjonalni. A jakie praktyczne osiągnięcia w opiece zdrowotnej mają "profesjonalne" od lat – OPZZ i Federacja Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia?
Profesjonalizm – to obecnie modne słowo. Oznacza skuteczność, wysoką jakość, efektywność. Trudno zaprzeczyć, że są to cechy pożądane. Jednak gdy myślę o profesjonalizmie związków zawodowych, mam bardzo mieszane uczucia. Związki zawodowe powstają bowiem zwykle jako reakcja na szczególnie niekorzystne warunki pracy lub wynagradzania pracowników. Już samo ich powstawanie jest znakiem, że w danej dziedzinie dzieje się coś niedobrego – zawodzą normalne, cywilizowane formy dialogu między pracownikami a pracodawcami. Powodem jest uprzywilejowanie pracodawcy, wynikające zwykle z jego monopolistycznej pozycji na rynku pracy albo ogólnie złej sytuacji gospodarczej, powodującej nadmierne bezrobocie. Związek zawodowy jest zatem – z natury rzeczy – ruchem gwałtownym, spontanicznym, nie uładzonym, niemal rewolucyjnym. Jego zadaniem jest przywrócenie na nowo stanu równowagi między pracownikami a pracodawcami, co udaje się najlepiej, gdy pracodawcy konkurują między sobą o pracowników, a pracownicy o pracodawców. Po osiągnięciu tego stanu związek zawodowy staje się praktycznie niepotrzebny. Odpowiednie prawo i dobrze rozumiana dbałość o swoje interesy nie pozwala pracodawcom na krzywdzenie pracowników (tak dzieje się w wielu rozwiniętych państwach, gdzie związki zawodowe utraciły swoje znaczenie i siłę). Związek zawodowy powinien zatem mieć albo "rewolucyjny" charakter, albo... przestać istnieć. Czy może bowiem istnieć rewolucjonista-profesjonalista?
Oczywiście, zdarza się, że pomimo wielu zdecydowanych i gwałtownych nawet działań związków zawodowych – sytuacja pracowników się nie poprawia. Pracodawcy – z różnych powodów – pozostają ciągle w uprzywilejowanej pozycji, a stan oczekiwanej równowagi (normalności) nie nadchodzi. Tak właśnie dzieje się od lat w polskiej służbie zdrowia, gdzie decydujące znaczenie ma państwo, sankcjonujące ekonomiczny wyzysk personelu medycznego w formie obowiązującego prawa. Jak w takiej sytuacji – przedłużającej się nienormalności – powinny się zachowywać związki zawodowe? Czy rzeczywiście powinny zrezygnować ze swojej spontaniczności, gwałtowności i pewnego rodzaju nieprzewidywalności – zgodnie ze słusznym skądinąd poglądem, że nie można być przecież wiecznym rewolucjonistą? Jeśli tak zdecydują, jeżeli pójdą w stronę "profesjonalizmu" – same podpiszą na siebie wyrok: marginalizacji i zapomnienia. "Profesjonalizm" w przypadku organizacji społecznych, w tym również – a może przede wszystkim – związkowych, oznaczać musi bowiem wzrost aparatu biurokratycznego, mnożenie wielu pozornych działań, uczestnictwo w niezliczonej liczbie nic nie wnoszących dyskusji, konferencji, "uzgodnień", coraz szersze kontakty międzynarodowe, udział w tworzeniu coraz to bardziej szczegółowych uregulowań w zakresie prawa pracy itp. itd. To wszystko wymaga oczywiście coraz większej rzeszy zawodowych działaczy związkowych, opłacanych ekspertów, coraz liczniejszej administracji i ilości związkowych pieniędzy. Ale wkrótce szeregowi związkowcy ze zdziwieniem zauważą, że ich "profesjonalni" działacze niewiele się różnią od swoich wczorajszych adwersarzy.
Nie chciałbym, aby taki profesjonalizm stał się udziałem OZZL. Jeżeli rzeczywiście stwierdzimy, że możliwości związku zawodowego są na wyczerpaniu, zwłaszcza na szczeblu krajowym, to uczciwsze, mądrzejsze i skuteczniejsze będzie zaangażowanie się polityczne – tak jak uczyniła to kilka lat temu NSZZ "Solidarność". Mam przy tym nadzieję, że realizacja naszych rynkowych postulatów przyniosłaby korzystniejsze efekty niż "prospołeczny" i "propracowniczy", a przy okazji "probiurokratyczny" i etatystyczny program polityczny "Solidarności".