SZ nr 51–66/2017
z 13 lipca 2017 r.
Zwroty akcji
Małgorzata Solecka
Powiedzieć, że ostatnie tygodnie obfitowały w dramatyczne zwroty akcji, jeśli chodzi o (ciągle domniemane) kierunki zmian w ochronie zdrowia, to nic nie powiedzieć. W połowie czerwca Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycję legalizacji komercyjnego leczenia w szpitalach publicznych. 1 lipca zaś prezes Jarosław Kaczyński odwołał likwidację NFZ. Ten brak zmiany może być największą, i na razie najlepszą, „reformą” obecnego ministra zdrowia.
1 lipca, Przysucha koło Radomia. Prezes Jarosław Kaczyński wygłasza swoje exposé podczas kongresu PiS i Zjednoczonej Prawicy. Swoisty raport o stanie państwa, a przede wszystkim o planach partii i rządu dotyczy wszystkich sfer życia społeczno-politycznego. Jest miejsce na pochwały pod adresem rządu, jest miejsce na przygany. Najmocniej dostaje się ministrowi infrastruktury – program Mieszkanie Plus nie działa jak należy. Prezes mówi o tym, że Polska nie ma obowiązku przyjmować uchodźców, że nigdy nie zrzekła się odszkodowań wojennych i o tym, że warto odbudować zamki z czasów Kazimierza Wielkiego. Na sali nie widać konsternacji, najwyraźniej aktyw PiS nie widzi nic dziwnego w podnoszeniu z ruin np. Ogrodzieńca.
Dla wielu działaczy PiS zaskoczeniem może być natomiast jasna i stanowcza deklaracja Jarosława Kaczyńskiego dotycząca służby zdrowia. – Sprawa finansowania służby zdrowia i sprawa likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia to sprawa na kolejną kadencję – mówi prezes PiS, dodając jeszcze, że decyzja o likwidacji musi być poprzedzona oceną sytuacji. Czyli, czytając między wierszami – jest bardzo mało prawdopodobne, by w ogóle do likwidacji doszło. Nawet jeśli PiS wygra wybory w 2019 roku (nie można tego wykluczyć przy słabości opozycji), nie wiadomo, czy wróci do koncepcji jednolitej daniny. A tylko ta okoliczność jest, a raczej może być, argumentem dla zwolenników budżetowego finansowania ochrony zdrowia.
Jednym, dwoma zdaniami Jarosław Kaczyński unieważnił kilkanaście miesięcy pracy i deklaracji ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, ale również pokazał, że lepiej niż minister zdrowia potrafi ocenić priorytety i na nowo je zdefiniować. PiS likwidację NFZ wypisał sobie na sztandarach. Likwidację zapowiadała premier Beata Szydło, zresztą prezes też publicznie rugał ministra za opieszałość. Co się więc stało, że zmienił zdanie?
– Likwidacja NFZ oczywiście się odbędzie, rozmawiamy o terminie – przekonywał dziennikarzy minister zdrowia, próbując ratować twarz. Nie dalej jak w ostatnią środę i czwartek Konstanty Radziwiłł potwierdzał przecież, że 1 stycznia 2018 roku NFZ zostanie postawiony w stan likwidacji. Problem w tym, że do tej daty pozostało zaledwie pół roku, a projektu ustawy o Narodowej Służbie Zdrowia jak nie było tak nie ma. Podczas jednego z czerwcowych posiedzeń Komisji Zdrowia wiceminister Józefa Szczurek-Żelazko nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie posłów o losy projektu – raz mówiła, że są gotowe założenia do ustawy, innym razem – że „niemal gotowy” do konsultacji publicznych jest sam projekt. O projekt dopytywali też członkowie Rady NFZ – i oni również nie mogli doczekać się odpowiedzi, choć wskazywali, że nawet niewielka zmiana organizacyjna wprowadzana w czasie, gdy zmieniają się w zasadniczy sposób reguły dotyczące finansowania świadczeń zdrowotnych, jest obarczona ogromnym ryzykiem.
Słowa prezesa mogły więc zaskoczyć zebranych w Przysusze, ale dla ekspertów zajmujących się systemem ochrony zdrowia zaskoczeniem nie były. Pomysł z postawieniem NFZ w stan permanentnej likwidacji, bez jakiejkolwiek perspektywy zakończenia tego procesu, był od samego początku dość rozpaczliwy. Eksperci wskazywali, że gdyby przynajmniej zaczęły się konsultacje publiczne nad ustawą, gdyby projekt przyjął rząd, gdyby były znane jakiekolwiek konkrety, odpowiedzi na pytania choćby o przychody celowego funduszu, można byłoby założyć, że okres przejściowy, czyli postawienie NFZ w stan likwidacji, ma sens. – A tak chodziło o klasyczną ucieczkę do przodu, o to, by nikt nie mógł zarzucić Radziwiłłowi, że nie realizuje obietnic wyborczych PiS – mówi jeden z moich rozmówców, wskazując, że to, co wydarzyło się na kongresie PiS pokazuje, jak słabym de facto Konstanty Radziwiłł jest ministrem. – Od początku założył, że likwidacja Funduszu jest świętością, że to dogmat. I choć wszyscy powoływani przez niego eksperci radzili mu, żeby podjął walkę o pozostawienie odrębnego systemu finansowania, nawet nie chciał o tym słyszeć, choć sam po wielekroć chwalił system powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego właśnie za to, że pieniądze na zdrowie stały się trudniej dostępne dla ministra finansów i dla polityków.
Konstantego Radziwiłła może frustrować też dość niespodziewane przypisanie przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego zasług za program Leki 75+ minister pracy, polityki społecznej i rodziny, Elżbiecie Rafalskiej. Jednak i tak, biorąc pod uwagę całokształt sytuacji, Radziwiłł nie ma powodu do narzekań. Co więcej, uważnie słuchając Jarosława Kaczyńskiego można odnieść wrażenie, że wsparł on, choć nie wprost, ostatnie propozycje szefa resortu zdrowia.
Gdy tuż przed długim czerwcowym weekendem Ministerstwo Zdrowia przekazało do konsultacji publicznych projekt nowelizacji ustawy o działalności leczniczej, zakładający m.in. umożliwienie komercyjnego leczenia pacjentów przez SPZOZ oraz faktyczny koniec outsourcingu usług medycznych w szpitalach publicznych, wiele osób wieszczyło rychły koniec Konstantego Radziwiłła na stanowisku ministra zdrowia. Spekulacjom sprzyjała decyzja premier Beaty Szydło o wycofaniu projektu do ministerstwa, w celu przeanalizowania zasadności proponowanego rozwiązania (komercyjnych usług, bo zakaz outsourcingu nie jest postrzegany jako kontrowersyjny). Media informowały o reprymendzie, jaką miał minister dostać od szefowej rządu. Niewiele osób wskazywało, że gdyby rzeczywiście Radziwiłł pozwolił sobie na samowolkę w tak newralgicznym temacie, szczególnie ważnym dla elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, zostałby usunięty ze stanowiska w tym samym dniu, gdy wybuchła medialna „bomba”.
Tymczasem nic takiego się nie stało. A na kongresie PiS Jarosław Kaczyński, podkreślając, że Prawo i Sprawiedliwość zatrzymało komercjalizację służby zdrowia skupił się na dwóch kwestiach. Po pierwsze, pochwalił Konstantego Radziwiłła za sieć szpitali („piękną rzecz pan zrobił, panie ministrze”), po drugie podkreślił, że sieć szpitali ma zatrzymać wyciek pieniędzy z systemu publicznego (tego samego argumentu używa Radziwiłł, gdy mówi o rozwiązaniach dotyczących outsourcingu). – Chodzi o to, by ogromny wyciek środków publicznych ze służby zdrowia został powstrzymany. I to się stopniowo udaje. Będziemy zwiększać te środki. Będą też kolejne zmiany. To jest bardzo ważne – powiedział Kaczyński. Czytając między wierszami: sieć to pierwszy krok w odcinaniu prywatnych firm od strumienia pieniędzy z NFZ, będą kolejne.
Jeden z polityków PiS, który już wcześniej rozmawiając ze mną mówił, że Radziwiłłowi najprawdopodobniej udało się przekonać prezesa PiS, że umożliwiając komercyjne leczenie w publicznych szpitalach dodatkowo osłabi prywatny sektor, który nienależnie się wzbogacił na kontraktach z NFZ, podkreśla, że w tej chwili Ministerstwo Zdrowia ma praktycznie zielone światło do dalszego procedowania projektu ustawy, choć zapewne ulegnie on – w zakresie opłat komercyjnych – poprawkom, które mają zagwarantować „równy dostęp” dla tych, którzy na korzystanie ze świadczeń komercyjnych się nie zdecydują. Resort zdrowia musi jednak przepracować strategię informacyjną i zapewnić sobie lepszy PR w mediach.
1 lipca pokazał – po raz kolejny – że Prawo i Sprawiedliwość, również w ochronie zdrowia, może przegrać tylko samo ze sobą (było jednak błędem lekceważenie przeciwnika, jak pokazała historia). Bartosz Arłukowicz na posiedzeniu Rady Krajowej PO, odbywającej się równolegle z kongresem PiS, wziął na siebie zadanie zmiażdżenia zmian, przeprowadzanych przez obecny rząd. Można poddać w wątpliwość sam dobór osoby, która miała krytykować rządzących. I to nie tylko dlatego, że niemal cztery lata urzędowania Arłukowicza trudno uznać za sukces, ale również (a może przede wszystkim) dlatego, że jako przewodniczący Komisji Zdrowia, poza niezwykle udanymi potyczkami słownymi z posłami partii rządzącej, Arłukowicz nie ma żadnych sukcesów. Mówiąc precyzyjnie, nic innego, poza wdawaniem się w widowiskowe polemiki, nie robi.
Ale nie tylko to „kto”, ale również „co” zostało powiedziane… Praktycznie – nic, znów poza wykrzykiwaniem sloganów. Sieć szpitali to „armagedon”? Być może, przydałby się jednak jakiś konkret, argument, najlepiej nie taki, wyczytany w tabloidzie. „Minister zdrowia po raz pierwszy od 25 lat proponuje opłaty za pobyt w szpitalu”? Niby jest w tym ziarno prawdy, ale więcej – nieprzekonującej, nachalnej propagandy, w dodatku uprawianej w partii, która kiedyś określała się jako konserwatywno-liberalna i która powinna umieć podjąć trudny temat, jakim jest płacenie przez pacjentów za niektóre świadczenia medyczne, w sposób poważny i odpowiedzialny.
– Trzeba to przetrwać, żeby naprawić Polskę – zakończył swoje wystąpienie Bartosz Arłukowicz. Słuchając, co mają do powiedzenia prominentni przedstawiciele opozycji, wiele osób powtarza jak mantrę, niekoniecznie mając na myśli tylko trwającą kadencję parlamentu: – Trzeba to przetrwać.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?