Jesień 2017 roku. Pod Kancelarią Premiera setki lekarzy, przede wszystkim młodych. Białe fartuchy na czarnych koszulkach, stetoskopy, transparenty wyrażające poparcie dla głodujących w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym rezydentów. Okrzyki, przemówienia.
W różnym tonie, ale mają wspólny mianownik: tak dalej być nie może. Tak dalej nie będzie.
A jak jest po roku od protestu? I po trzech latach od momentu, gdy Porozumienie Rezydentów OZZL zaczęło działać pełną parą, próbując przebić się do świadomości polityków – ze wszystkich stron barykady – z problemami nie tylko środowiska lekarzy, ale też całego systemu ochrony zdrowia, również pacjentów? Jaki jest bilans sukcesów, błędów i porażek?
Słuchając liderów Porozumienia Rezydentów, tych którzy głodowali, negocjowali i w lutym podpisali porozumienie z ministrem zdrowia, bilans jest zdecydowanie dodatni. To, co można było osiągnąć, osiągnięto. Można nawet zaryzykować tezę, że udało się więcej niż to, na co pozwalały okoliczności. – Naszym największym sukcesem jest zbudowanie marki Porozumienia Rezydentów bez wydania na ten cel choćby złotówki – mówi dr Jarosław Biliński. Stworzenie marki nie byłoby możliwe, gdyby nie konsolidacja środowiska młodych lekarzy, co również jest osiągnięciem nie do przecenienia – i co ma przełożenie choćby na zmieniającą się sytuację w samorządzie zawodowym. – Porozumienie Rezydentów stało się jednym z najważniejszych opiniotwórczych podmiotów w systemie opieki zdrowotnej – podkreśla Marcin Sobotka.
– Największy sukces? Zainteresowanie opinii publicznej problemami ochrony zdrowia – uważa Bartosz Fiałek. – Udało się nam też doprowadzić do umieszczenia w ustawie sztywnego poziomu wydatków na zdrowie, a także doprowadzić do uchwalenia ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia w relacji do średniej krajowej – wylicza.
I choć w obu przypadkach wartości, na jakie zgodzili się politycy, mówiąc bardzo eufemistycznie, nie są satysfakcjonujące, Fiałek ma rację: obydwie ustawy były zapowiadane, obiecywane i dyskutowane długo, natomiast uchwalone zostały pod presją protestu.
Rezydenci zresztą sami zdają sobie sprawę, że choćby kwestia wydatków publicznych na zdrowie czy wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia nie jest jednoznaczna. To, że ustawa określa sztywny minimalny poziom wydatków, to sukces. To, że jest to zaledwie 6 proc. i to dopiero w 2024 roku – trudno za taki uznać. Bartosz Fiałek nie ma wątpliwości, że rezygnacja ze sztandarowych postulatów (6,8 proc. PKB na zdrowie w ciągu trzech lat, płace lekarzy w widełkach 1–3 średniej krajowej, od stażysty do lekarza specjalisty z „dwójką”) to największa porażka Porozumienia Rezydentów. – Porażką było zbyt wczesne zakończenie protestu – uważa Sobotka. Ale Fiałek przypomina okoliczności – zakończenie protestu i „odpuszczenie” fundamentalnych postulatów zostało wymuszone przeciągającymi się negocjacjami z rządem. – I zbyt małą liczbą szabli, w akcji wypowiadania klauzuli opt-out wzięło udział kilka procent lekarzy – przypomina, przyznając jednocześnie, że jednym z błędów liderów Porozumienia Rezydentów było zbyt duże zaufanie w dobrą wolę decydentów – czego owocem są niespójności, niejasności w uchwalonej już ustawie o świadczeniach zdrowotnych, która realizuje część postanowień lutowego porozumienia.
W wypowiedziach wszystkich liderów PR OZZL jest jeden wspólny mianownik: największe osiągnięcie – zarówno w perspektywie roku, jak i trzech lat – to przebudzenie i zjednoczenie młodych lekarzy. – Tempo w jakim ruch społeczny młodych lekarzy, których połączyły upokorzenia związane z procesem specjalizacji, uzyskał wpływ na otaczającą rzeczywistość – precyzuje Łukasz Jankowski, którego mobilizacja młodych wyniosła na fotel prezesa Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie. Jankowski przypomina, że trzy lata temu młodzi mogli co najwyżej narzekać. Po maratonie tysięcy godzin spotkań, rozmów, akcji, happeningów – osiągnięto realne (nawet jeśli niewystarczające) zmiany. Media i opinia społeczna dostrzegły problem młodych lekarzy. Symboliczna radość? – „Rezydent” został słowem 2017 roku, w ,,Milionerach” padają pytania o rezydentów i klauzulę opt-out. To oznacza, że udało nam się wyjść z przekazem poza nasze środowisko i dotrzeć do społeczeństwa – wylicza Jankowski.
Damian Patecki zwraca jednak uwagę, że nie obyło się bez kosztów – choćby tych związanych z personalnymi atakami mediów publicznych. To z jednej strony nagłośniło sprawę rezydentów, z drugiej – konkretne osoby mocno przeżyły ten bezpardonowy atak. Katarzyna Pikulska, jedna z twarzy protestu, którą dziennikarz portalu TVP oskarżył o zamiłowanie do drogich, egzotycznych wakacji (czyli misji humanitarnych), złożyła pozew.
Czy można było uniknąć błędów, lepiej się przygotować do akcji protestacyjnej? Co by było, gdyby można było cofnąć czas o kilkanaście miesięcy? – Niczego bym nie zmieniał. Wszystko zostało przygotowane i przeprowadzone perfekcyjnie – ocenia Damian Patecki. Jednak pojawiają się i inne głosy. – Może mogliśmy ostrzej zagrać i z Konstantym Radziwiłłem, i z Łukaszem Szumowskim? – zastanawia się Marcin Sobotka, zastrzegając, że byłoby to możliwe wyłącznie wtedy, gdyby udało się zmobilizować większą grupę lekarzy.
Czasu jednak cofnąć nie można, można natomiast planować kolejne kroki. – Porozumienie Rezydentów musi na nowo zdefiniować swoją rolę i zadania. Myślę, że konieczna będzie akcja zachęcająca do masowego wstępowania do związku zawodowego i przygotowania do strajku w okresie przedwyborczym – ocenia Łukasz Jankowski. Liderzy PR OZZL są zgodni, że w tej chwili lub w najbliższej przyszłości zarówno ich organizacja, jak i inne organizacje lekarskie muszą wrócić do najważniejszego z postulatów, czyli szybszego wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. – Postulat 6,8 proc. PKB pozostaje w grze, przy czym my, w przeciwieństwie do polityków, wiemy, że to nie jest gra, tylko realna batalia o zdrowie Polaków. Zamierzamy nadal uświadamiać to rządzącym – deklaruje Jankowski. 6,8 proc. PKB na teraz (to znaczy za dwa, maksymalnie trzy lata), 9 proc. – w ciągu dekady. Jeśli to hasło, postulat, mocniej się przebije do dyskusji publicznej (co nie będzie proste, bo rząd konsekwentnie trzyma się retoryki, że 6 proc. PKB na zdrowie do 2024 roku to bezprecedensowy wzrost nakładów, przy którym problemem będzie sensowne wydawanie dodatkowych środków), będzie można powiedzieć, że rezydenci wrócili do korzeni.
Rezydenci zgadzają się z diagnozą, że sytuacja w systemie ochrony zdrowia „nie wygląda najlepiej”, „jest bliska kryzysu”. Choć, według dr. Jarosława Bilińskiego, w rządzie jest coraz większa świadomość powagi sytuacji i z tego można wyciągać ostrożnie optymistyczne wnioski. Przynajmniej dotyczące woli przeprowadzenia poważnych zmian systemowych.
Jakie to będą zmiany, tego jeszcze nikt – nawet Ministerstwo Zdrowia – chyba nie wie. Dla rezydentów najważniejszą kwestią są w tej chwili prace nad zmianami w ustawie o zawodzie lekarza i lekarza dentysty. Jak sami mówią – od nich zależy to, jakie będą warunki pracy lekarzy, jak będzie wyglądać kształcenie, w tym jego kluczowy etap, czyli kształcenie podyplomowe. Wyzwań nie brakuje, bo np. coraz poważniejszym problemem, na jaki zwracają uwagę młodzi lekarze jest nadmierna liberalizacja w zakresie wymagań, stawianych uczelniom, które chcą kształcić przyszłych lekarzy.
Rezydenci nie ukrywają, że najbliższe kilkanaście miesięcy – w perspektywie wyborów parlamentarnych 2019 roku – może być czasem bardzo intensywnej pracy, zarówno tej „u podstaw”, na niwie związku zawodowego lekarzy i przede wszystkim samorządu lekarskiego, jak i tej ukierunkowanej na zewnątrz. – Jesteśmy w trakcie rozmów i opracowywania strategii na najbliższy rok i długofalowo, na przyszłe wybory parlamentarne.
Jeśli się uda, będziemy świadkami prawdziwej reformy ochrony zdrowia – zapowiada dr Jarosław Biliński.
Jednak to optymistyczne założenie ma szanse powodzenia tylko wtedy, gdy rezydentom (i szerzej – środowisku lekarskiemu) uda się obronić swą wiarygodność. To jednak, w najbliższych miesiącach, może być problematyczne. Trudno zaś się spodziewać, by odpowiedzialni za sytuację w systemie ochrony zdrowia politycy, by za wszystkie turbulencje, w które system musi wpaść, tej odpowiedzialność nie chcieli przerzucić na lekarzy. Już sejmowa dyskusja o minimalnych wynagrodzeniach dla pracowników ochrony zdrowia dowiodła, jak łatwo przeciwstawiać warunki pracy (i płacy) personelu medycznego dostępności pacjentów do świadczeń medycznych w sytuacji, gdy nakłady nie rosną w takim samym tempie, w jakim rosną zobowiązania świadczeniodawców (wywołane zawieranymi centralnie porozumieniami z poszczególnymi grupami zawodowymi). Takie napięcia w najbliższym czasie będą raczej regułą niż wyjątkiem.
Bez „powrotu do źródeł”, bez wyciągnięcia na sztandary hasła o radykalnym zwiększeniu finansowania ochrony zdrowia (tylko radykalne zwiększenie pozwoli uniknąć scenariusza, w którym gros dodatkowych środków w sposób bezpośredni, a nie przez zwiększenie wyceny świadczeń i zakup większej ich liczby, finansuje zwiększenie kosztów pracowniczych w systemie), sukcesu nie będzie. Będzie porażka – systemu, rezydentów, pacjentów.