Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 26–33/2018
z 19 kwietnia 2018 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Lekarze gorszego sortu

Krzysztof Boczek

Pracują na kasach marketów, są kelnerami, robią kebaby, wylewają asfalt, tyrają na budowach, tną deski w tartakach, zbierają truskawki, pilnują osiedli jako ochroniarze... Wykwalifikowani lekarze spoza UE tak zarabiają na utrzymanie w Polsce przez długie lata. Bo tyle zajmuje im uzyskanie prawa wykonywania zawodu nad Wisłą.

Andrzej – anestezjolog z Ukrainy – w 2002 r. złożył dokumenty o uznanie w Polsce dyplomu za równoważny. – I dostałem to od ręki – wspomina. Ale zdanie egzaminu z polskiego przeciągnęło się. W tym czasie nasz kraj wszedł do UE i nagle dyplomy z krajów spoza Unii musiały być nostryfikowane. Andrzej zaczynał wszystko od początku. Złożenie odpowiedniej dokumentacji, tłumaczenie przysięgłe kilkuset stron dokumentów, wielokrotne próby zdania egzaminu nostryfikacyjnego, potem LEK-u, egzamin językowy i staż zajęły mu w sumie... 10 lat. Teraz od początku robi... specjalizację.

– Mam 50 lat i znowu jestem rezydentem – mówi do siebie z ironicznym niedowierzaniem.

Nie jestem wielbłądem

W 2 grupach na Facebooku dla lekarzy z krajów spoza UE jest ponad 2,2 tys. członków, głównie z Ukrainy i Białorusi. Opisują problemy z nostryfikacją dyplomu w Polsce. Bo to największy zgryz dla większości – nie ma standardów, każda uczelnia sama ustala te zasady.

Hasan (imię zmienione), lekarz z Afryki – prowadzi jedną z takich grup od 2 lat. On sam także próbuje się nostryfikować od kilku lat. Bezskutecznie. – Ukończylem uniwersytet, który jest jednym z 500 najlepszych na świecie. Żaden polski uniwersytet medyczny nie jest tak wysoko oceniany. I ja w Polsce muszę udowadniać, że mam dobre wykształcenie? – żali się. Sprawdzamy. Faktycznie jego uczelnia jest w piątej setce światowego rankingu Alma Mater. Tylko polskie UJ i UW mogą się z nią równać.

Już 3 razy starał się zdawać egzamin nostryfikacyjny. Za pierwszym razem – w Łodzi – dostał najwyższą ocenę z 13 przystępujących. Ale nikt nie zdał. Pytania były tak absurdalne, jak np. „Liczba osób palących w Polsce”. A w kluczu odpowiedzi zmieniały się tylko dane z kolejnego roku. Czyli trzeba byłoby znać kilka ostatnich lat. – Po co pamiętać takie stare, nieaktualne statystyki? – głowi się Hasan. Nie wie też dlaczego, mimo iż stara się zostać endokrynologiem w Polsce, nie dostał ani jednego pytania nt. tarczycy, cukrzycy czy nadciśnienia.

Za drugim razem z 37 osób zdały 2. – To był dobry wynik, bo często nie zdaje nikt – podkreśla Hasan. Przy trzecim podejściu, na innym uniwersytecie medycznym – ze 183 osób zdało 17. Czyli 9 proc. – naprawdę dużo. – Mnie zabrakło kilku procent. Gdy chciałem zdawać poprawkę, to wysłali mi informację, że mój dyplom nie może być nostryfikowany w Polsce, bo jest... inny od tytułów tutejszych – opowiada Hasan. Bachelor of medicine, bachelor of surgery – takie ma – są wydawane także w Wielkiej Brytanii, Australii, Kanadzie i kilkudziesięciu innych krajach świata. To równoważnik amerykańskiego doctor of medicine (MD). Hasanowi zdobycie tych 2 tytułów zajęło 7 lat studiów medycyny. Na UM w Łodzi nie wnosili żadnych obiekcji co do tytułów, jakie miał, a tutaj nagle przed poprawką twierdzą, że nie może nawet do niej przystąpić? – Zadzwoniłem do dziekanatu i żądałem zwrotu pieniędzy za egzamin. Mówiłem, że to co robią jest nie fair. Sugerowali mi, że jeśli pójdę z tym do sądu, to nigdy nie zrobię w Polsce nostryfikacji – opowiada Hasan. Boi się, że spełnią swoją groźbę, dlatego chce utrzymać pełną anonimowość – nie podajemy ani kraju, z którego pochodzi, ani nazwy jego uniwersytetu czy uczelni w Polsce, która go tak potraktowała.

Przy czwartym podejściu, w Warszawie, zażądali od niego tłumaczenia przysięgłego 500 stron sylabusów – dokładnego spisu zajęć, egzaminów, wykładowców i prowadzących z całych 7 lat studiów. Nie miał 20–30 tys. zł na przetłumaczenie tego, ale wujek jego żony – Polki, jest tłumaczem i zgodził się zrobić to za darmo. Gdy po 3 miesiącach Hasan dostarczył uczelni 3/4 tłumaczeń, okazało się, że to już... nie jest potrzebne. Bo kończy się semestr, a w kolejnym będą... inne zasady.

Biznes to biznes

Inni lekarze spoza UE opisują podobne doświadczenia. Na kilku uczelniach wymagano od nich do niedawna tłumaczenia przysięgłego całych sylabusów, czyli po 400–600 stron. W tym roku nadal wymagają tego na CM w Bydgoszczy. To olbrzymi koszt. Jeden z lekarzy – Andrzej – twierdzi, że wydał na to ponad 40 tys. zł.

Egzaminy nostryfikacyjne na uczelniach rzadko kto zdaje. – Przy moim pierwszym podejściu – we Wrocławiu – było 12 osób. Zdało tylko 2 – opisuje Andrzej. Jego brat – dentysta – miał kilka takich nieudanych podejść. Ewgenij Mozgunow – anestezjolog z Rosji – twierdzi, że przy pierwszych 2 jego próbach nostryfikacji – w marcu i kwietniu 2014 w Łodzi – z 8 piszących testy nie zdał nikt. Na trzecim egzaminie – ustnym na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym – z 7 osób zaliczyły tylko 2.

Czemu tak mało? Lekarze skarżą się, że pytania są idiotyczne. Przykładowo Julię Korenivską w 2017 r. w Białymstoku pytano o procent osób szczepionych przeciwko pneumokokom w Polsce. – Oni robią wszystko, byśmy nie uzyskali nostryfikacji. Po prostu na złość – uważa Andrzej. – Egzaminy są po to, by uczelnie zarabiały na nich, a nie, by lekarze z zagranicy je zdawali – twierdzi Hasan. Podobnie uważa Hanna Andrusewicz, psychiatra z Białorusi: – Oni nie są zainteresowani, byśmy zdali te egzaminy. Chcą na nas tylko zarobić.

Żaden dalszy etap uzyskiwania prawa wykonywania zawodu nie wzbudza tylu emocji i krytyki co egzamin nostryfikacyjny. Prawie nikt z naszych rozmówców nie skarży się na zdawanie LEK-u czy egzaminów językowych, a do specjalizacyjnych mało kto już doszedł.

Arbeit macht... Arzt

Nieliczni, którzy mają kartę Polaka lub zezwolenie na pobyt stały, za obowiązkowy staż dostają ustawowe wynagrodzenie. Reszta – czyli przygniatająca większość – nie dostaje złamanej złotówki za 13 miesięcy tyrania w szpitalach. – Nigdzie w Europie tego nie ma. Wszędzie za taką pracę dostajesz wynagrodzenie – Waleria Filaretowa, obecnie na stażu w szpitalu w Krakowie, jest oburzona tą sytuacją.

Uzyskiwanie prawa do wykonywania zawodu średnio zajmuje 3–4 lata, a koszty są ogromne – tłumaczenie sylabusów to od 20 do 40 tys. zł. Każda próba nostryfikacji: od 2,5 do 4,5 tys. zł. Lekarze bez uprawnień w Polsce muszą więc zarabiać poza medycyną.

Co robią? Andriej Korkuna pisze o Nikołaju – dentyście, który, by utrzymać się w Polsce pracował fizycznie na budowach. Nie dowierzam temu zbytnio. Pytam więc Hasana, czy to może być prawda? Wybucha śmiechem. – Pracują wszędzie! Na budowach, w kebabach, mnóstwo osób w restauracjach, w sklepach: Lidlu, Media Expert... – Hasan wymienia jednym tchem. Historii zna setki. On sam się cieszy, bo od miesiąca ma pracę w spedycji. Valeria Filaretowa pisze o pediatrze z 20-letnim doświadczeniem, który po nieopłacanym stażu w szpitalu, popołudniami dorabiał w... Żabce. Piotr Krawczenko wspomina ukraińskiego doktora, który 6 lat wylewał w Polsce... asfalt. Andriy Gvozdetskiy przez kilka miesięcy był... ochroniarzem. Olga Kędziora żyje z telemarketingu, Wadim Efimow dorabia jako masażysta, a Julia Maślanik – jako piekarz cukiernik. Yerheni Burgaz, traumatolog z Kijowa, tnie deski w tartaku w Kościerzynie. – To zajęcie dobre jak każde inne. Chciałem zarobić pieniądze, bez względu na to, w jakim zawodzie miałbym pracować – mówił dla portalu naszemiasto.pl

W tym kontekście Nelia Muzychuk i Hanna Andrusevich mają szczęście. Pierwsza jest opiekunką medyczną w domu opieki społecznej, a druga – po opiece nad polskimi dziećmi – została asystentką stomatologiczną. Fuchy bliżej medycyny.

Polacy, którzy kończyli wydziały medyczne na uniwersytetach Ukrainy, głównie we Lwowie, co roku wyjeżdżają zbierać truskawki w Holandii. Bo to lepiej płatne: 1800–2000 euro miesięcznie.

Żaden z tych wykształconych już lekarzy przez lata pobytu w Polsce nie wykorzystuje zdobytych umiejętności i wiedzy. – Nie mogąc pracować w szpitalu, a tyrając byle gdzie, tracimy swoją wiedzę – komentuje sytuację Hanna Andrusevich.

– Dlaczego ten kraj tak niszczy medyczną elitę? – pyta się retorycznie Andriej Korkuna.

Psy ogrodnika

Ewgenij Mozgunow – anestezjolog z tytułem doktora i 10-letnim doświadczeniem w Rosji – jest ewenementem. Od przyjazdu do Polski do nostryfikacji w jego przypadku minęły tylko 4 miesiące. W ciągu roku miał prawo wykonywania zawodu w kieszeni. – Staż można skrócić nawet o 10 miesięcy. Ministerstwo Zdrowia wydaje na to zgody, ale prawie nikt z aplikantów tego nie robi. Bo o tym nie wiedzą. Ani MZ ani izby lekarskie nie są zainteresowane, by skracać tę drogę – twierdzi Ewgenij. Specjalizację z anestezjologii uzyskał w Polsce po 1,5 roku, a uznanie doktoratu – po 2 latach. Od razu po przyjeździe nad Wisłę zarejestrował się w Państwowym Urzędzie Pracy, który sfinansował mu egzamin nostryfikacyjny (4 tys. zł). – Dzięki temu siedziałem w domu i wkuwałem. Na życie miałem środki przywiezione z Rosji – opisuje.

Ale zaznacza, że jemu udało się tak, bo żona ma pochodzenie polskie, on dostał pobyt stały i przede wszystkim mnóstwo czasu spędził, studiując polskie prawo w kwestii uzyskania prawa do wykonywania zawodu lekarza. Ślęczał nad ustawami. – Do tego trzeba się przygotowywać porządnie. Mnie to kosztowało emocje i życie rodzinne – podkreśla. Teraz doradza innym lekarzom spoza UE, w grupie na Facebooku, jak ułatwić sobie tę bardzo trudną i długą ścieżkę. Chciał te porady umieścić na stronie izby lekarskiej na południu kraju, do której należy. – Prezes nie zgodził się. „Nie jestem zainteresowany, bo na terenie naszej izby nie ma lekarzy spoza UE”. A to akurat nieprawda – Ewgenij Mozgunow twierdzi, że wielokrotnie pomagał w kontaktach kolegów po fachu zza Buga z jego izbą. On nie rozumie, skąd ta niechęć do przyjmowania lekarzy ze Wschodu w Polsce. – Ksenofobia? Tego nie można wykluczyć. Względy korporacji zawodowej? Tego nie rozumiem. Bo ilu by przyjechało lekarzy ze Wschodu, to w Polsce nadal ich będzie brakować – podkreśla. I wylicza, że gdyby nawet nasz kraj dawał prawo wykonywania zawodu 10-krotnie większej liczbie lekarzy z krajów spoza UE niż to ma miejsce obecnie – tj. ok. tysiącowi rocznie – to uzyskanie takiej liczby medyków na 1000 mieszkańców, jak w krajach Zachodu, zajęłoby Polsce... 120 lat.

Kafka by się uśmiał

Artur Wanarski razem z żoną – dentystką – prowadzi klinikę stomatologiczną w Biłgoraju k. Lublina. Średnią, dla 6 lekarzy. – Mimo że uniwersytet medyczny kończy co roku ok. 100 nowych adeptów, to praktyczne każda większa placówka w tym regionie boryka się z brakiem personelu – twierdzi Wanarski. Na ogłoszenia, jakie dawał w Polsce, w ciągu roku odpowiedział... jeden polski dentysta. Chętnych na 2 miejsca stażowe w klinice poszukuje więc na Wschodzie. – Cały czas dajemy ogłoszenia na Ukrainie. Zainteresowanie jest duże – w skali ubiegłego roku było... 15 zapytań. To sporo. Także od osób bardzo wykwalifikowanych – zaznacza Wanarski. Dotychczas z tej grupy zatrudnił... zero osób. Prawo wykonywania zawodu próbuje uzyskać tylko dwójka. Reszta zrezygnowała. Z oczywistych powodów – to piekielnie czasochłonne i obciążone absurdalnymi obwarowaniami. Bez prawa stałego pobytu albo Karty Polaka, dentysta z Ukrainy może odbyć staż tylko w jednostkach klinicznych szpitali. I to bezpłatnie.

– Lekarz może być profesorem czy najlepszym specjalistą w swoim fachu, a i tak musi u nas odbyć 13-miesięczny staż. I dlaczego można go rozpocząć tylko w 2 terminach roku: 1 marca i 1 października? Czy ludzie leczą zęby nagle w marcu i październiku? – pyta się ironicznie Wanarski.

Wspomina swoją rozmowę z panią profesor ortodoncji na uniwersytecie we Lwowie. Wanarski zapytał ją, czy nie rozważała przyjazdu do Polski. – Uśmiała się. „Miałabym zaczynać od zera?” – zapytała. Tam jest sławna w regionie, a tutaj miałaby taki start, jak absolwent medycyny. To czysty absurd – podsumowuje Wanarski.

Twierdzi, że bywają lekarze z Ukrainy, którzy zamiast zdobywać prawo wykonywania zawodu w Polsce, wolą tutaj zrobić... doktorat. Bo szybciej, łatwiej, taniej i praca od początku w medycznym świecie.

W poszukiwaniu straconego czasu

Hasan ze smutkiem obserwuje, jak dobrze układa się praca i życie kolegom lekarzom z jego kraju, który wyjechali na Zachód. – Po kilku miesiącach dostali prawo wykonywania zawodu w Niemczech. Zdawali wyłącznie egzamin z języka niemieckiego i medycznego. 80 proc. przeszło to przy pierwszym podejściu. Szpital zapewnił im mieszkania, płaci za szkolenia, mają dużo dodatkowych bonusów. W Wielkiej Brytanii uzyskanie prawa wykonywania zawodu zajmuje też tylko kilka miesięcy. Koszt nostryfikacji jest niższy niż w Polsce – 700 funtów (ok. 3,3 tys. zł) – opisuje. Mówi, że u siebie na uniwersytecie nie miał żadnych problemów z nauką, a tu w Polsce od 3 lat nie może zdać egzaminu nostryfikacyjnego. – Gdyby nie żona Polka dawno byłbym z powrotem u siebie. Straciłem nadzieję, że moje umiejętności będę mógł wykorzystać w Polsce. To, co jest tutaj, to korupcja i biurokracja – ciągnie.

Rozważa wyjazd do Irlandii albo na Wyspy, by tam zdobyć prawo wykonywania zawodu. I tam pracować. Nie będzie w tym oryginalny – tak robi większość z lekarzy spoza UE, którym przez lata prób nie udało się zostać lekarzami w Polsce. W pierwszej kolejności jak najdalej od nas uciekają ci najbardziej... wykwalifikowani. Ze specjalizacją na koncie i latami doświadczeń. Większość rezygnuje już po zapoznaniu się z „drogą krzyżową”, jaką doktor musi przejść u nas, by udowodnić, że jest... doktorem.

Polska ma jeden z najniższych w UE wskaźników liczby lekarzy przypadających na 1000 osób – 2,3. I to już od wielu lat. Nie wiadomo, ilu lekarzy obcokrajowców w 2017 r. uzyskało prawo do wykonywania zawodu w naszym kraju. Wiadomo jedynie, że egzamin z polskiego zdało raptem 187 takich osób. Deficyt lekarzy nad Wisłą szacuje się na ok. 60–70 tys. – taka liczba zapewniłaby nam średnią UE, tj. ok. 3,5 lekarza na 1000 mieszkańców.

Zakochani

– Bardzo mi się podoba w Polsce. Kocham tę kulturę, język, tradycje. Do pełnego szczęścia brakuje mi tylko ulubionej pracy – Hanna Andrusevich podsumowuje list o problemach, na jakie natrafia w zostaniu lekarzem u nas.

50-letniego Andrzeja, który po 16 latach starań nadal nie ma tych uprawnień, jakie od lat ma na Ukrainie – pytam, czy nie żałuje tego czasu i decyzji o przeniesieniu się do Polski. – Generalnie nie. Bo córka tu studiuje, a żona jest Polką – tłumaczy.

Olena Aleksiychuk, w otwartym liście do ministra zdrowia apeluje: – Chcę pracować w kraju swoich dziadków i pradziadków. Wróciłam tutaj z nadzieją, dużą wiedzą i chęcią pracy i rozwoju. Ale nie ma tutaj dla mnie miejsca. To bardzo przykre. Proszę o ułatwienie tych procedur dla lekarzy, którzy mają dyplomy spoza UE.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Pneumokoki: 13 > 10

– Stanowisko działającego przy Ministrze Zdrowia Zespołu ds. Szczepień Ochronnych jest jednoznaczne. Należy refundować 13-walentną szczepionkę przeciwko pneumokokom, bo zabezpiecza przed serotypami bardzo groźnymi dla dzieci oraz całego społeczeństwa, przed którymi nie chroni szczepionka 10-walentna – mówi prof. Ewa Helwich. Tymczasem zlecona przez resort zdrowia opinia AOTMiT – ku zdziwieniu specjalistów – sugeruje równorzędność obu szczepionek.

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)




bot