Minister zdrowia przedstawił do połowy października pakiet trzech projektów ustaw, do czego został zobowiązany przez premier Beatę Szydło. Zaproponowane w nich rozwiązania wzbudziły niepokój wielu środowisk ochrony zdrowia i spotkały się ze zdecydowaną krytyką. To, co najbardziej uderza, to twardy kurs na upaństwowienie służby zdrowia. Ministerstwo, preferując podmioty publiczne, dyskryminuje przedsiębiorców w ochronie zdrowia, ludzi, którzy zainwestowali pieniądze oraz know-how i stworzyli palcówki, których istnienie na rynku usług medycznych wydatnie zwiększyło dostęp pacjentów do leczenia, a nade wszystko podniosło jego jakość. Ludzie ci uwierzyli przed laty zachętom państwa do tworzenia prywatnych zakładów opieki zdrowotnej, zaufali – zagwarantowanej przecież w prawie – zasadzie równego traktowania podmiotów na rynku. Teraz stają przed widmem bankructwa, a pacjenci – przed perspektywą ograniczenia, i tak już wątłego, dostępu do leczenia.
A przecież to nie forma własności, ale jakość leczenia jest najważniejszym argumentem przy kierowaniu strumienia publicznych pieniędzy do podmiotów medycznych. Gdyby bowiem ustawy weszły w życie w zaproponowanej postaci, sytuacja większości szpitali prywatnych stanie się wręcz dramatyczna. Zasada wspierania dobrej jakości leczenia, a nie konkretnej formy własności, powinna dotyczyć wszystkich obszarów w służbie zdrowia. Niestety, projekt upaństwowienia ratownictwa medycznego dowodzi, że i w tym obszarze prywatni właściciele mogą zniknąć z rynku. Wraz z nimi zniknie konkurencja, a tam gdzie nie ma konkurencji, cierpi jakość.
Nasuwają się pytania: komu i czym naraził się prywatny kapitał? Dlaczego w Polsce można być przedsiębiorcą w każdej dziedzinie, tylko nie w służbie zdrowia? Jaka jest myśl przewodnia przedstawionych przez ministra projektów, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego uparcie dąży się do ograniczenia liczby świadczeniodawców, okrojenia ambulatoryjnej opieki specjalistycznej? Czy minister dostatecznie uważnie przyjrzał się mapom potrzeb zdrowotnych? Czy ma świadomość, że ich wprowadzenie doprowadzi do likwidacji wielu szpitalnych oddziałów: alergologii, diabetologii, reumatologii, ortopedii, urologii, okulistyki. Ale także anestezjologii i intensywnej terapii, co w istotny sposób zagrozi bezpieczeństwu zdrowotnemu pacjentów w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.
Niestety, odpowiedź na te pytania jest więcej niż banalna: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A dokładnie o ich dramatyczny brak. Nie może to jednak tłumaczyć, dlaczego proponowana reforma jest tak chaotyczna, dlaczego z systemu zostały wyjęte trzy obszary? Tak się nie robi reform.