Bez większych fajerwerków, w tempie błyskawicznym, niespotykanym w historii Polski, powstaje w Warszawie wielki publiczny szpital. Pierwszą łopatę wbito dwa lata temu. Za rok przyjęci zostaną pierwsi mali pacjenci. Mali, bo tu chodzi o Szpital Pediatryczny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Pod koniec października miałem okazję odwiedzić tę budowę w towarzystwie profesora Marka Kulusa, prorektora ds. dydaktyczno-wychowawczych WUM. Budynek góruje nad całym uniwersyteckim kampusem. Trzy wielkie ośmiopiętrowe budynki nowego szpitala połączone są ze sobą podziemnym wielopoziomowym parkingiem i wieloma korytarzami, które pozwolą przemieszczać się lekarzom i pacjentom także do starego budynku szpitala klinicznego przy ulicy Banacha. Do tego hybrydowe sale operacyjne i przestronne, widne jedno- i dwułóżkowe pokoje dla pacjentów. Z lądowiska znajdującego się na dachu szpitala widać wyraźnie, że nowa placówka, wielkością porównywalna z Centrum Zdrowia Dziecka, znajduje się niemal w centrum Warszawy.
Profesor M. Kulus nie lubi, kiedy Szpital Pediatryczny porównywany jest z CZD w kontekście rywalizacji. Bardzo chce i wierzy, że oferta obydwu placówek będzie komplementarna. Poza tym, jest skierowana do trochę innego odbiorcy – CZD przyjmuje dzieci z całej Polski, natomiast Szpital Pediatryczny ma służyć przede wszystkim Warszawie. Jest jednak faktem, że dla systemu ochrony zdrowia w Warszawie powstanie tak wielkiego szpitala oznacza prawdziwą rewolucję. Do tej pory dwie kliniki przy Działdowskiej i Litewskiej, które wejdą w skład nowego Szpitala Pediatrycznego obejmowały opieką 60 procent dziecięcej populacji stolicy. Nowa placówka, być może, przekroczy ten wskaźnik, bo – oprócz tych starych, przeniesionych – działać będą tu całkiem nowe oddziały: Szpitalny Oddział Ratunkowy, Klinika Położnictwa i Perinatologii, II Klinika Pediatrii oraz Kliniki: Neonatologii, Neurologii Dziecięcej, Traumatologii i Neurotraumatologii z Pododdziałem Okulistyki Dziecięcej.
Worek z publicznymi pieniędzmi ma swoje dno, więc NFZ będzie musiał inaczej niż dotąd podzielić pulę środków, jaką do tej pory przeznaczał na pediatrię. Tych zmian boją się nie tylko w CZD, ale także w placówkach podległych miastu i województwu. Lekarze z Dziekanowa Leśnego i Otwocka-Teklina, gdzie znajdował się od czasów wojny oddział chorób płuc dla dzieci, mają obawy, że ich placówki zostaną przeniesione do Warszawy w ramach restrukturyzacji. Niektóre zmiany są faktycznie nie do uniknięcia. Na pewno na dobre zniknie klinika z Litewskiej: WUM chce sprzedać nieruchomość; natomiast na Działdowskiej powstanie placówka szkoleniowa z prawdziwego zdarzenia dla studentów medycyny – z szeregiem sal symulacyjnych, z fantomami krwawiącymi i wołającymi o pomoc, salami audio-wideo.
Dla osób znających historię Warszawy, to wydarzenia naprawdę poruszające. Szpital na Działdowskiej funkcjonował bowiem, jak to w Polsce nieraz bywało, jako prowizorka… od 1945 roku. Przedwojenna klinika Karola i Marii, z którą wiążą się tragiczne wydarzenia z pierwszych dni Powstania Warszawskiego, po wojnie nie została odbudowana; dzieci zaczęto leczyć w kamienicy przy Działdowskiej, która jakoś z zawieruchy wojennej ocalała. Instytut Matki i Dziecka, Centrum Zdrowia Dziecka i Szpital Pediatryczny WUM wraz z placówkami miejskimi mają szansę stworzyć unikatowy, wzorcowy dla całej Polski, system opieki nad matką i dzieckiem.
Czy w okresie niżu demograficznego ten eksperyment się uda? Sceptycy wysuwają wiele wątpliwości, wydaje się jednak, że władze WUM nie miały innego wyjścia – jeżeli chce się kształcić studentów medycyny na najwyższym poziomie, trzeba im dostarczyć nie tylko wiedzę, ale też i odpowiednie warunki do jej wykorzystania.