Zawodnik Turowa w mgnieniu oka przystępuje do resuscytacji kibica. Przybiegają ratownicy medyczni, pomagają w masażu serca. Wszystko pięknie, tylko że cała historia jest... sfingowana
Dziś słów kilka o złym pomyśle na public relations w ochronie zdrowia. Tak się składa, że pod koniec stycznia mieliśmy kilka takich przypadków. Jeden z nich zrodził się w głowach sportowych działaczy ze Zgorzelca. Tuż przed meczem koszykówki między PGE Turów Zgorzelec a Energa Czarni Słupsk, w trakcie rozgrzewki zawodników, na parkiet wbiega przypadkowy kibic i pada nieprzytomny. Zawodnik Turowa, który stoi obok w mgnieniu oka przystępuje do resuscytacji. Za chwilę nadbiegają obecni na meczu ratownicy medyczni i pomagają w masażu serca. Ktoś to zdążył sfilmować. Kibic jedzie do szpitala, okazuje się, że miał zawał. Zostaje uratowany. Wszystko pięknie i ładnie, tylko że cała ta historia jest… sfingowana. W Zgorzelcu wymyślili sobie, że w ten sposób upowszechnią udzielanie pierwszej pomocy. W tym celu postanowili oszukać opinię publiczną. Tym niby-kibicem, który przewrócił się na parkiecie, okazał się w rzeczywistości ratownik medyczny, który oczywiście nie miał zawału, a filmik nie został nagrany przypadkowo. Aż się wierzyć nie chce, że ktoś wpadł na tak głupi pomysł. W Polskę poszła wieść, że w Zgorzelcu koszykarz uratował kibica. Informację, włącznie z filmikiem, który był ozdobą tematu, skopiowały wszystkie najważniejsze serwisy. Internauci martwili się o zdrowie kibica, pisali na forach, a działacze klubu uspokajali: pacjent ma się dobrze, na razie zostaje na obserwacji w szpitalu. Prezes Turowa stanął przed kamerą i opowiedział przebieg całego zdarzenia: o kibicu na parkiecie, o zawodniku, o szpitalu – łgał jak z nut, powieka mu nie drgnęła. Ponieważ w Faktach TVN staramy się konsekwentnie, od wielu lat, promować przy każdej okazji ideę udzielania pierwszej pomocy, więc chętnie dzień później podjęliśmy temat. Wysłałem ekipę do Zgorzelca, żeby odnaleźli zawodnika, który pomagał, no i żeby podjechali do szpitala zapytać o zdrowie kibica, a jeżeli stan zdrowia by mu na to pozwolił i zgodziłby się, to chętnie i jego podziękowania też byśmy nagrali. Tego pomysłodawcy eventu najwyraźniej już nie przewidzieli. Nie wiem, co tam w klubie zapanowało po dotarciu informacji, że jedzie ekipa TVN-u; czy bardziej konsternacja, czy panika, w każdym razie, postanowili w końcu powiedzieć prawdę: że oszukali wszystkich, że to taka akcja profilaktyczno-edukacyjna itd. Zawróciłem ekipę z drogi do Zgorzelca. Nie było tematu, nie było żadnej promocji resuscytacji, był wygłup niewart nagłośnienia. Na filmiku widać, że zawodnik markuje uciśnięcia klatki piersiowej, że robi to na ugiętych, a nie sztywno wyprostowanych rękach, widać też, że do „resuscytacji” przystąpił w ciągu mniej więcej piętnastu sekund od tego jak fałszywy kibic upadł. To wszystko było widać, i kiedy w ramach przygotowań do materiału, nie wiedząc jeszcze o oszustwie, analizowałem filmik ze specjalistami medycyny ratunkowej, oni radzili, żeby przymknąć na te szczegóły oko. Ważne jest przecież, że zawodnik w ogóle przystąpił do akcji, że się nie bał. Będzie wzorem dla innych. Ale jakim wzorem może być, kiedy cała akcja okazała się mistyfikacją? Taki filmik przecież traci jakikolwiek walor edukacyjny, nie ma co analizować, nie ma co pokazywać. Można zrobić materiał o wygłupie, o evencie, który wymyślili działacze z Turowa. Ale to akurat w mojej opinii zasługiwało „tylko” na ten felieton.