– Doceniam rolę lekarzy. Muszą oni być wysoko nagradzani. Doceniam pracę pielęgniarek, ratowników i innych pracowników, których dochody są za niskie mówiła w exposé premier Beata Szydło. „Wysoko” to pojęcie względne, ale na pewno nie odnoszące się do zarobków oscylujących wokół średniej krajowej. A taką właśnie propozycję dla specjalistów przedstawił minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
Projekt, wprowadzający siatkę płac minimalnych w ochronie zdrowia, może stać się zarzewiem nowej fali protestów. Byłoby nieuczciwością twierdzić, że będą to protesty skierowane przeciw obecnej ekipie, urzędującej w Ministerstwie Zdrowia. Raczej – wyraz zniechęcenia i frustracji brakiem odczuwalnej „dobrej zmiany” w zdrowiu. Choć, jeśli przyjrzeć się tylko ostatnim kilkunastu tygodniom, trudno uwierzyć, ile razy Konstanty Radziwiłł i jego współpracownicy zdołali popełnić niezręczności, gaf. I, przede wszystkim, błędów. I może właśnie one powodują z jednej strony niewyobrażalną konfuzję części środowisk medycznych, z drugiej – rozgoryczenie, nawet wściekłość szeregowych pracowników.
Odsłona pierwsza.
Protest pielęgniarek
Początek czerwca nie był dla Ministerstwa Zdrowia łatwym czasem. Protest ogłosiły pielęgniarki z placówki, której nazwa mocno rezonuje w sercach Polaków. Centrum Zdrowia Dziecka – szpital ostatniej, ciągle czasem jedynej szansy dla najciężej chorych dzieci. Trafiają tu z nowotworami, ze skomplikowanymi wadami serca, z chorobami genetycznymi, które ciężko nawet znaleźć w podręcznikach medycyny – bo zdarzają się raz na kilka milionów urodzeń. Przeszczepy narządów, innowacyjne terapie… I długi. Ogromne, jak ogromny jest szpital. Kilkanaście lat temu dyrektor innego instytutu, w którym również leczone są dzieci, mówił mi: „Leczę, więc mam długi”. Identycznie jak Centrum Zdrowia Dziecka.
Choć nie zawsze tak było. Warto pamiętać, że dziesięć lat temu CZD praktycznie pozbyło się garbu zadłużenia, a ówczesny dyrektor szpitala dr Maciej Piróg, jako menedżer, który zrestrukturyzował placówkę i wyprowadził ją w ciągu kilku lat z wielo-
milionowych długów, był stawiany za wzór innym menedżerom. Sukces trwał około dwóch lat – do momentu wprowadzenia przez Narodowy Fundusz Zdrowia rozliczeń opartych na Jednorodnych Grupach Pacjentów. Na próżno dyrektorzy wysokospecjalistycznych placówek pediatrycznych – instytutów i szpitali klinicznych – przedstawiali wyliczenia i symulacje, z których jasno wynikało, że JGP, bez żadnego wskaźnika korygującego, wpędzi ich placówki w olbrzymie problemy finansowe. Dokładnie pamiętam wartość wskaźnika sprzed 7–8 lat: 1,2. Podwyższenie stawek, w jakich NFZ rozliczał świadczenia szpitali takich jak Centrum Zdrowia Dziecka, o 20 proc. uchroniłoby je przed niekontrolowanym narastaniem długów. Leczenie dzieci, co wiadomo nie od dziś, jest generalnie droższe niż leczenie dorosłych. Leczenie najciężej chorych dzieci jest jeszcze droższe. Niekontrolowane narastanie zadłużenia przyspieszył wymuszony z jednej strony przez protesty, z drugiej – przez realny deficyt specjalistów – wzrost wynagrodzeń lekarzy.
Nie da się mówić o tym, co działo się przez kilkanaście dni w Centrum Zdrowia Dziecka i wokół protestu pielęgniarek bez przywołania kwestii długów. A raczej – kwestii permanentnego niedoszacowania kontraktu dla CZD. Przyznał to zresztą, w czerwcu, prezes Narodowego Funduszu Zdrowia, zapowiadając wprowadzenie wskaźnika korygującego – na postulowanym osiem lat temu poziomie 1,2 – dla wysokospecjalistycznych szpitali pediatrycznych. Ta decyzja każe jednak postawić pytanie, czy niezawinione długi tych placówek powinny być dla nich obciążeniem, blokującym możliwość nie tyle rozwoju, co bieżącego funkcjonowania? Czy za złe decyzje poprzednich ministrów zdrowia i byłych prezesów NFZ powinni płacić pracownicy szpitali? I – czy w ostatecznym rachunku – te złe decyzje (a raczej brak decyzji, ich odkładanie i niezrozumienie wagi problemu) może się odbijać na pacjentach?
– Protestującym chodzi tylko o kasę – mówił podczas strajku pielęgniarek minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Trudno o gorsze sformułowanie w kontekście pasków wypłat, które protestujące pokazały. Pensje brutto ze wszystkimi dodatkami podawane przez ministra zdrowia z trybuny sejmowej ciągle nie porażały wysokością, biorąc pod uwagę specyfikę szpitala i liczbę pracujących. A wśród protestujących nie brakowało głosów, że kiedy lekarze rodzinni walczyli o wyższe kontrakty i zamknęli przychodnie, Radziwiłł ich wspierał. I nikomu nie wypominał, że walczy o kasę.
Protest w CZD udało się ugasić. Jednak w innych szpitalach – niekoniecznie specjalistycznych – napięcie rośnie. Również dlatego, że dyrektorzy nie mają rezerw finansowych na pełną realizację rozporządzenia o podwyżkach, obiecanych jeszcze przez poprzedni rząd.
Odsłona druga.
Rezydenci manifestują
Pielęgniarki nie są jedyną grupą zawodową, która zgłasza roszczenia. W kolejce stoją rezydenci, domagający się radykalnej poprawy warunków pracy, w tym podwyżki. Dwie średnie krajowe dla lekarza bez specjalizacji? – Lekarze w randze podsekretarza stanu mają niższe wynagrodzenie zasadnicze, niż dla siebie żądają rezydenci – komentował postulat Porozumienia Rezydentów OZZL minister Konstanty Radziwiłł. Jednak dziesięć lat temu, jako prezes NRL Radziwiłł domagał się od ówczesnego ministra zdrowia prof. Zbigniewa Religi, płacy minimalnej dla lekarza (każdego lekarza) na poziomie 5 tys. zł brutto. Wówczas średnia krajowa wynosiła niespełna… 2,5 tys. zł brutto. Prezes samorządu lekarskiego argumentował, że tylko takie wynagrodzenie przekona lekarzy do pozostania w Polsce.
Rezydenci przedstawili swoje postulaty chyba wszystkim instancjom. Byli u posłów (akcja „adoptuj posła”), słali recepty z rekomendacjami dotyczącymi uzdrowienia systemu opieki zdrowotnej. Spotkali się z przedstawicielami ministerstwa i z prezydentem Andrzejem Dudą. Po drodze zorganizowali kilkutysięczną manifestację w Warszawie.
Teraz zapowiadają kolejne protesty. Być może to będzie akcja „urlop na żądanie” w określonym dniu. Być może ustawią się w kolejkach przed stacjami krwiodawstwa, by pokazać, że choć walczą o podwyżki, zależy im na pacjentach.
Nie można nie zauważyć, że po czerwcowej manifestacji protesty młodych lekarzy mogły przycichnąć – złożyli w ministerstwie petycję, zyskali obietnicę realizacji niektórych postulatów, spotkali się z prezydentem… Dość nieoczekiwanie paliwa do rozniecenia niezadowolenia dostarczył osobiście minister zdrowia.
Odsłona trzecia.
Płaca minimalna
Zespół Trójstronny ds. Ochrony Zdrowia ministerialnym projektem dotyczącym siatki płac minimalnych zajął się już w kwietniu. Jednak wtedy, ku konsternacji strony społecznej, okazało się – że między resortami zdrowia i finansów istnieje zasadnicza rozbieżność: dla Ministerstwa Zdrowia jest to projekt kluczowy, o którym Konstanty Radziwiłł mówi od miesięcy. Dla Ministerstwa Finansów tematu nie ma. – W Polsce istnieją już przepisy dotyczące płacy minimalnej – stwierdziła wiceminister finansów Hanna Majszczyk. Związki zawodowe zażądały od przedstawicieli rządu uzgodnienia stanowiska. W połowie czerwca związkowcy zażądali zwołania posiedzenia Zespołu, na którym byliby obecni ministrowie zdrowia i finansów – tak, by możliwe było uzyskanie jednoznacznej informacji, że resort finansów nie zablokuje projektu o płacach minimalnych w ochronie zdrowia.
Wbrew zapowiedziom minister finansów na spotkaniu 21 czerwca się nie pojawił. Nie było też żadnego z wiceministrów ani nawet dyrektora departamentu. Resort finansów reprezentował urzędnik niższego szczebla, który – jak wynika z relacji uczestników spotkania – ani raz nie zabrał głosu. Nadal więc nie wiadomo, czy projekt Konstantego Radziwiłła zyska poparcie w rządzie. – I chyba przede wszystkim dlatego zdecydowana większość uczestników opowiedziała się za tym, by minister skierował projekt ustawy do formalnego procedowania. To jedyna droga, by uzyskać stanowisko ministra finansów – ocenia jeden z uczestników spotkania.
Co zaproponował Konstanty Radziwiłł? Podwyżki mają być przede wszystkim rozłożone na pięć lat. Płaca minimalna dla poszczególnych grup zawodowych ma być oparta na kwocie bazowej (zamrożonej na pięć lat na poziomie obecnej „średniej krajowej”), pomnożonej przez zaproponowany przez resort zdrowia wskaźnik – od 0,51 (pracownicy z wykształceniem podstawowym, bez żadnych kwalifikacji) do 1,23 (lekarz specjalista). Od 2017 roku wynagrodzenia pracowników miałyby być podnoszone o 20 proc. różnicy między kwotą docelową a obecnymi zarobkami.
Na jakie zarobki minimalne (zasadnicze) mogliby liczyć pracownicy ochrony zdrowia (w 2021 roku)?
• Lekarz specjalista – 4800 zł
• Lekarz bez specjalizacji – 3980 zł
• Pielęgniarki i położne z tytułem magistra ze specjalizacją – 3216 zł
• Pielęgniarki i położne bez specjalizacji – 2400 zł
• Technicy medyczni i inne zawody wymagające wykształcenia medycznego – 2400 zł
Ponieważ pochodną podwyżki wynagrodzenia zasadniczego jest też wzrost dodatków (w tym dodatku za dyżury medyczne), płace lekarzy i pielęgniarek docelowo miałyby wzrosnąć od kilkuset złotych (pielęgniarki bez specjalizacji) do niemal 1,5 tys. zł (lekarze specjaliści).
„Zaproponowane rozwiązania mają na celu zapewnienie corocznego wzrostu wynagrodzeń tych pracowników, których zarobki od lat kształtują się na zbyt niskim poziomie, a w perspektywie długofalowej – zapewnienie pacjentom właściwej opieki medycznej” – twierdzi resort zdrowia, ale po stronie społecznej trudno znaleźć kogoś, kto podzieliłby ten optymistyczny pogląd.
Pracodawcy zwracają uwagę, że jest to kolejny projekt, generujący obciążenia finansowe bez wskazania źródła ich pokrycia. Skutki finansowe zaś na pierwszych pięć lat obliczone zostały przez ministerstwo na ponad 6 mld zł. Niedużo, jeśli chodzi o oczekiwania pracowników. Bardzo dużo, jeśli brać pod uwagę kondycję finansową placówek ochrony zdrowia. Oraz – to najważniejsze – spodziewane zahamowanie wzrostu nakładów na ochronę zdrowia, przynajmniej w pierwszym okresie po zmianie systemu finansowania ze składkowego na budżetowy.
Związki zawodowe są podzielone. Ministra wspiera NSZZ „Solidarność” Ochrony Zdrowia, której przewodnicząca Maria Ochman podkreśla, że choć wysokość podwyżek satysfakcjonować nie może, jest to pierwsze rozwiązanie systemowe, które obejmuje sprawiedliwie wszystkich pracowników systemu, nie zaś wybrane, najsilniejsze grupy (w domyśle – lekarzy i pielęgniarki). Związki zawodowe tych dwóch grup nie kryją frustracji i oburzenia. Pielęgniarki i położne zapowiadają pikiety i protesty, OZZL w niezwykle ostrym liście otwartym skierowanym do premier Beaty Szydło pisze: „Pracownicy służby zdrowia długo czekali na ten projekt, bo problem niskich płac personelu medycznego pozostaje nierozwiązany od wielu lat. Jednak to, co przedstawił minister zdrowia spowodowało u pracowników niedowierzanie i poczucie głębokiego upokorzenia”.
Zarówno OZZL, jak i samorząd lekarski od lat walczą o to, by minimalne wynagrodzenie lekarza specjalisty wynosiło trzykrotność średniego wynagrodzenia. Propozycja ministra, by wyznaczyć poziom minimalny na 1,23 średniej krajowej rzeczywiście zaszokowała lekarzy. Zaledwie cztery dni przed tym, jak minister ogłosił swoje propozycje, swoje minimalne oczekiwania przedstawił samorząd lekarski:
• średnia krajowa dla lekarza stażysty;
• dwie średnie krajowe dla lekarza bez specjalizacji;
• 2,5 średniej krajowej dla lekarza z „jedynką”;
• trzy średnie krajowe dla specjalisty.
Projekt ustawy o płacy minimalnej może być dla ministra zdrowia puszką Pandory. Trudno znaleźć racjonalną odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle podjął taki temat – wiedząc, że jego propozycje nie tylko nie zaspokoją oczekiwań, ale dwie kluczowe dla ochrony zdrowia grupy zawodowe – lekarze i pielęgniarki – poczują się wręcz znieważone projektem. W dodatku – prezentowana przez Ministerstwo Finansów postawa może wskazywać, że projekt na długo utknie na etapie prac rządowych – sprzeciw resortu finansów wobec braku politycznych korzyści, jakie mogą płynąć z projektu skutecznie zablokuje procedowanie.
Nie jest jednak wykluczone, że projekt jest częścią politycznej gry wokół ochrony zdrowia i jej finansów. Wiadomo, że obiecanego poziomu 6 proc. PKB – o którym przed wyborami Prawo i Sprawiedliwość mówiło jako o poziomie minimalnym – Polska nie osiągnie jeszcze przynajmniej przez kilka lat. Może, mobilizując niezadowolonych pracowników ochrony zdrowia, Radziwiłł chce udowodnić kolegom z partii i rządu, że zdrowie musi się zmieścić wśród politycznych priorytetów? Na razie można powiedzieć, że prominentni politycy PiS zdają sobie sprawę z napięć i oczekiwań pracowników sektora zdrowotnego. Podczas konferencji Szczyt Zdrowie 2016 poseł Prawa i Sprawiedliwości Tomasz Latos, w kontekście zapowiadanej przez ministra Konstantego Radziwiłła „mapy drogowej” dojścia do poziomu 6–6,5 proc. PKB stwierdził: – Nie stać nas na to, by zwiększyć finansowanie ochrony zdrowia jednorazowo, skokowo, bo mam wrażenie, że by to nie służyło reorganizacji systemu. Abstrahuję od faktu, czy jest to słuszne czy niesłuszne, ale szłoby to (dodatkowe pieniądze – red.) w znakomitej większości na wynagrodzenia. Wprost na wynagrodzenia, a nie na przykład przez zwiększanie liczby procedur, przez poprawę wyceny. Tylko wprost, w jakiś sposób wynegocjowaną podwyżką.
Gdyby rzeczywiście była to gra, kto powie w tej rozgrywce: „sprawdzam”?