Czy lekarze z białogardzkiego szpitala musieli natychmiast zawiadamiać sąd rodzinny, czy też powinni negocjować możliwość wykonywania kwestionowanych przez świeżo upieczonych rodziców czynności leczniczych? Zabrakło dobrej komunikacji czy też może w system opieki nad noworodkami wbudowany jest konflikt i z podobnymi sytuacjami będziemy mieć do czynienia coraz częściej?
Druga połowa września, piątkowy wieczór. Najpierw media społecznościowe, potem portale internetowe elektryzuje wiadomość: w Białogardzie ze szpitala uprowadzono noworodka. Podejrzanymi są rodzice, którym wcześniej sąd ograniczył prawa rodzicielskie. Policja organizuje obławę, w Internecie – lawina komentarzy. Po kilku dniach sąd ostatecznie uchyla orzeczenie, rodzice wracają do domu. Spokój? Przeciwnie.
Większość ekspertów, komentujących wydarzenia w Białogardzie, popiera decyzję lekarzy o zawiadomieniu sądu rodzinnego. Zwracają uwagę na szczególne okoliczności – co prawda dziecko urodziło się tuż przed terminem, ciąża była niemal donoszona, ale dziewczynka miała niską masę urodzeniową, występowały też inne czynniki ryzyka, które przemawiały za obserwacją dziecka i poddaniu go po porodzie procedurom medycznym, kwestionowanym przez rodziców. Doświadczeni lekarze zwracają uwagę, że u każdego noworodka zmiany w organizmie mogą zachodzić w piorunująco szybkim czasie i że rodzice postąpili skrajnie nieodpowiedzialnie, zabierając dziecko ze szpitala. Minister zdrowia, komentując sprawę, stwierdza, że na podstawie dostępnych danych (na wyniki zleconej kontroli trzeba przecież poczekać) uważa, że personel medyczny podjął słuszną decyzję.
Z drugiej strony, konsultant krajowy ds. neonatologii, prof. Ewa Helwich, mówi zdecydowanie: – Decyzja o zawiadomieniu sądu rodzinnego była pochopna. Lekarze powinni rozmawiać z rodzicami. Były minister zdrowia Marek Balicki w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przypomina: – Czasy się zmieniły i personel medyczny powinien ostatecznie zerwać z postawą paternalistyczną i traktować pacjenta jako partnera. W podobnym tonie wypowiada się Fundacja Rodzić po Ludzku i Fundacja My Pacjenci. Ta pierwsza krytykuje szpital za naruszenie prawa rodziców do decydowania o takich kwestiach, jak kąpiel dziecka bezpośrednio po porodzie, zwracając uwagę, że w części szpitali pozostawienie mazi płodowej na kilka czy kilkanaście godzin jest już standardem. Że nie wszystkie czynności, które chciał wdrożyć szpital, muszą być przeprowadzone natychmiast, wbrew woli rodziców. Fundacja My Pacjenci stwierdza kategorycznie: „Niezależnie od wszystkich innych okoliczności, nie może być tak, że na pytanie/prośbę rodziców o dostęp do ulotki produktu, który ma być podany ich dziecku odpowiedź jest negatywna. Szpital musi respektować prawo pacjenta do pełnej informacji oraz udzielenia odpowiedzi na pytanie pacjenta”.
Również prawnicy nie mają wątpliwości: lekarze mają, w pewnych okolicznościach, nie tylko prawo, ale i obowiązek powiadomić sąd opiekuńczy, jeśli brak zgody rodziców lub opiekunów prawnych na leczenie zagraża zdrowiu i życiu pacjenta, ale zawsze powinien to być środek ostateczny, po który sięga się, gdy wszystko inne zawodzi.
Można oczywiście założyć, że w Białogardzie wystąpił przypadek szczególnie trudny, zbieg okoliczności, z którym lekarze wcześniej nie mieli do czynienia (wcześniak, odmowa zgody na podanie szczepionki i wszystkie inne zabiegi dokonywane tuż po urodzeniu, rodzice – jak nazwała ich Fundacja My Pacjenci – „nieufni wobec medycyny”), ale nie ma wątpliwości: szpital wybrał drogę konfrontacji. Być może rzeczywiście zlecone przez ministra i inne instytucje (w sprawę zaangażował się m.in. Rzecznik Praw Pacjenta i Rzecznik Praw Dziecka) kontrole wykażą, że innej drogi nie było. Ale gdyby tak się nie stało? Gdyby wynik kontroli był inny i gdyby się okazało, że powiadomienie sądu rodzinnego było nieuzasadnione, a co najmniej – przedwczesne? Że zabrakło „czynnika ludzkiego”, rozmowy po prostu?
Niekoniecznie z winy samych lekarzy. Poza wysokim, jak się wydaje, stopniem nieufności wobec medycyny (wielu komentujących na gorąco zadawało pytanie, dlaczego rodzice tak nastawieni do procedur nie wybrali porodu domowego, w którym liczba interwencji medycznych jest ograniczona do minimum, a podczas samego porodu matka nie protestowała przeciw lekarskiej pomocy), pozostaje kwestia systemowa, której lekceważyć nie sposób. Braki personelu (nie tylko lekarzy, zwłaszcza w takich przypadkach pielęgniarek i położnych), jego skrajne przemęczenie skutkuje skłonnością do „zbywania” pacjenta. Polski lekarz nie rozmawia z pacjentem, bo po pierwsze nie bardzo potrafi, po drugie – nie ma czasu. Często odwrotnie. Po pierwsze, nie ma czasu, bo jest jeden na oddziale, w gabinecie i dla jednego pacjenta ma siedem minut.
A przecież pacjentów, którzy rozmowy się domagają, wręcz nie wyobrażają sobie bez niej podjęcia decyzji o leczeniu, przybywa. Przybywa też „nieufnych wobec medycyny”. W tym – wobec szczepionek. Od jakiegoś czasu alarmujemy, że lawinowo rośnie liczba rodziców odmawiających zgody na szczepienie dzieci. Można się pocieszać, że ciągle wyszczepialność w Polsce należy do najwyższych w Europie, ale trzeba pamiętać, że nic nie jest dane raz na zawsze.
Już teraz część publicystów, których trudno posądzać o sprzyjanie „ekorodzicom”, hołdowanie modom na nieszczepienie i przemywanie oczu noworodka mlekiem matki, ocenia że liderzy ruchów antyszczepionkowych powinni wysłać białogardzkim lekarzom wielki bukiet kwiatów. Powód? Jeszcze zanim sprawa została nagłośniona, rodziców, którzy „uprowadzili” dziecko, w obronę wzięła najbardziej rozpoznawalna w Polsce przeciwniczka szczepień ochronnych Justyna Socha, która rzadko dostaje tyle czasu w głównych programach informacyjnych na promocję swojego antyszczepionkowego credo. „Gdybym była działaczką ruchu antyszczepionkowego (…) wzniosłabym toast naparem z kombuczy, chwaląc imię tych, którzy dali mi tyle wiatru w żagle” – napisała Anna Dziewit-Meller w felietonie dla „Tygodnika Powszechnego”. Fundacja My Pacjenci zwraca uwagę, że z odmową szczepień „szpitale spotykają się i będą się spotykały, niestety, coraz częściej. Dotyczy to także placówek podstawowej opieki zdrowotnej, odpowiedzialnych za realizację kalendarza szczepień”.
Eksperci nie mają wątpliwości: moda na nieszczepienie jest tak samo głupia, jak niebezpieczna. A kraje Europy Zachodniej, gdzie od co najmniej dwóch dekad szczepienia były na cenzurowanym, zastanawiają się nad zmianą ich statusu – z dobrowolnego na obowiązkowy. Takie decyzje już zapadły we Włoszech i we Francji. – System szczepień oparty na racjonalnej decyzji rodziców przestał się sprawdzać i wręcz stał się problemem dla zdrowia publicznego – mówiła latem francuska minister zdrowia Agnès Buzyn, uzasadniając konieczność radykalnego rozszerzenia kalendarza szczepień obowiązkowych. Bo w dobie Internetu rodzice coraz częściej zgłaszają lekarzom wątpliwości i argumenty, z którymi polemizować nie sposób. Nawet jeśli się ma znacznie więcej czasu niż polski lekarz, są granice obalania nie tylko mitów, ale ewidentnych bzdur, zaczerpniętych z czeluści sieci.
Tymczasem w Polsce… – Nie lekceważę głosów tych, którzy oczekują prawa do nieszczepienia dzieci – stwierdziła na antenie Telewizji Trwam i Radia Maryja, mediów w tej chwili nie tyle opiniotwórczych, co opiniodawczych, premier Beata Szydło. Towarzysząca jej szefowa Kancelarii Premiera, Beata Kempa, dodała, że na temat zasadności obowiązku szczepień powinna się odbyć dyskusja „na poziomie naukowym i seminaryjnym”. Obie panie z jednej strony podkreślały, że według nich szczepienia są dobre, z drugiej – swoimi wypowiedziami otworzyły pole do „dyskusji”. Temat próbował szybko przeciąć marszałek senatu. Stanisław Karczewski jest zdeklarowanym zwolennikiem szczepień, czemu zresztą po raz kolejny dał wyraz, szczepiąc się przed kamerami przeciw grypie wraz z ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem. Ale stosunek do szczepień toruńskich mediów – prorządowych i popierających Prawo i Sprawiedliwość – pozostał jednoznacznie niejednoznaczny. Kilkadziesiąt godzin po programie z udziałem pani premier stacje ojca Tadeusza Rydzyka zaprosiły na kolejne „Rozmowy niedokończone” poświęcone szczepieniom. „Prawa rodzicielskie a przymus szczepień w Polsce”. W studiu – prawnik (niechętna obowiązkowi szczepień), działaczka ruchu antyszczepionkowego i katolicki publicysta, dowodzący, że szczepionki są nieetyczne, bo niektóre produkowane są „z linii komórkowych pochodzących z aborcji”.
Niewykluczone, że wydarzenia w Białogardzie to otwarcie puszki Pandory. Że wbrew europejskim trendom, czyli uszczelnianiu systemu szczepień, w Polsce rozpocznie się dyskusja o potrzebie liberalizacji systemu. Jak inaczej rozumieć zapowiedź godzenia obowiązku szczepień z poszanowaniem praw tych, którzy szczepić się nie chcą? Internetowe memy z Beatą Szydło dowodzącą, że ziemia zasadniczo jest okrągła, choć nie można lekceważyć tych, którzy uważają ją za płaską, mogą śmieszyć. Perspektywa powrotu chorób zakaźnych – nie bardzo.