W ostatnim tygodniu lutego nadeszła z Zabrza smutna informacja o tym, że w tamtejszym Szpitalu Miejskim zmarła, przebywająca tam od miesiąca na intensywnej terapii, kobieta. W styczniu ta pacjentka urodziła w dramatycznych okolicznościach martwe dziecko. Od tamtej pory nie odzyskała przytomności. Dramat trudny do opisania słowami. Pasmo nieszczęść, a do tego łzy i bardzo mocne, publicznie wypowiedziane, słowa męża–wdowca, który stracił dziecko i żonę. Zapłakany mężczyzna przed kamerami wszystkich możliwych telewizji i mikrofonami stacji radiowych oskarżył szpital o szereg karygodnych zaniedbań, które przyczyniły się w jego opinii do tragedii. Zarzucał m.in. błąd w sztuce medycznej, który miał polegać na tym, że lekarze kazali jego żonie rodzić siłami natury, a nie przez cesarskie cięcie. Gdyby była cesarka – argumentował – żona by żyła. W sytuacji, kiedy u ciężarnej kobiety lekarka prowadząca (spoza szpitala) nie rozpoznała poważnej patologii ciąży, a potem tego, że płód obumarł, można tylko słuchać tych rozpaczliwych oskarżeń w milczeniu, ze spuszczoną głową.
Dla szpitala w Zabrzu cała sprawa okazała się poważnym problemem wizerunkowym. Poza tym, że sprawą zajęła się prokuratura i krajowy konsultant ds. ginekologii i położnictwa, to na dokładkę do szpitala przyjechali dziennikarze, którzy zaczęli trąbić o tragedii na całą Polskę. Klasyczna kryzysowa sytuacja. Dla dyrekcji Szpitala Miejskiego w Zabrzu tym boleśniejsza, że kilka miesięcy wcześniej otworzono z wielką pompą w placówce Centrum Zdrowia Kobiety i Dziecka. Jest to – czytam w napisanych z tej okazji laudacjach medialnych – ośrodek najnowocześniejszy w regionie i jeden z najnowocześniejszych w kraju. Działa tu wiele poradni specjalistycznych, a kobiety w ciąży mają tu zapewnioną specjalistyczną pomoc nie tylko diabetologa i kardiologa, ale nawet seksuologa i psychologa. No i właśnie z tym psychologiem szpital w Zabrzu miał największą medialną wpadkę.
Otóż, generalnie, dyrekcja na medialną sytuację kryzysową zareagowała właściwie – dziennikarzom zadającym kłopotliwe pytania udzielane były wyczerpujące odpowiedzi. Rzeczniczka prasowa pozostawała stale pod telefonem, a w razie potrzeby udzielała wywiadów. Wypowiadali się też szefowie oddziałów ginekologiczno–położniczego i intensywnej terapii. Nikt się nie obrażał, nie złościł, nikt nie uciekał przed kamerami i nie zatrzaskiwał drzwi, tak jak to czasami bywa w innych szpitalach przy okazji innych tego typu kryzysów. W większości wypadków taka otwartość medialna jest najlepszym wyjściem z sytuacji – rozbraja informacyjną bombę. A tu było co rozbrajać, bo zarzuty stawiane przez zrozpaczonego ojca nie do końca były słuszne. Nie chcę wyrokować w sprawie, która jest w trakcie wyjaśniania, ale już z pobieżnej analizy przepisów medycznych wynika, że przy porodzie martwego płodu wcale cesarka nie jest standardem, a wręcz może być niewskazana. To wszystko dziennikarzom było wyjaśniane.
Ważne jest jednak, żeby w medialnej sytuacji kryzysowej nie tylko zachowywać rozsądną otwartość, ale też przy okazji nie gadać za dużo, i to w dodatku głupot. A tu niestety tak się zdarzyło. Na pytanie dlaczego szpital nie zapewnił opieki psychologa małżeństwu, które rodziło martwe dziecko, bardzo empatyczny, i cierpliwie wyjaśniający medyczne zawiłości problemu, szef ginekologii odrzekł… że on osobiście nigdy psychologa do niczego nie potrzebował. Na oczywistą ripostę dziennikarza, że przecież nigdy nie rodził dziecka, więc nie wie, jak to jest, odparł z dumą, że można by rzec, że „prawie jest jak rodząca matka” bo od 40 lat zajmuje się rodzącymi kobietami.
Centrum Zdrowia Kobiety i Dziecka w Zabrzu prezentuje się naprawdę dobrze. Nie można mieć wszystkiego naraz. Jest nowa nazwa, nowe budynki i nowy sprzęt. Z czasem pojawi się pewnie i nowy sposób myślenia o opiece nad ciężarną kobietą.