Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 43–50/2017
z 14 czerwca 2017 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


W ratownictwie nie ma miejsca na zysk

Zuzanna Dąbrowska

Z Romanem Badach-Rogowskim, przewodniczącym Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego rozmawia Zuzanna Dąbrowska.

Zuzanna Dąbrowska: Czy tzw. duża nowelizacja ustawy o państwowym ratownictwie medycznym, a przede wszystkim zmiany, które dotyczą m.in. wyeliminowania z systemu podmiotów prywatnych, to odpowiedź na postulaty środowiska ratowników i związkowców?

Roman Badach-Rogowski: Większość tych zmian uznajemy za celowe i konieczne. Całe szczęście, że do nich doszło, szkoda, że tak późno...

Z.D.: Te zmiany nie budzą entuzjazmu pracodawców ochrony zdrowia i przedstawicieli biznesu...

R.B.-R.: Tak, znam ich argumenty, spotykaliśmy się z BCC, Lewiatanem, ze Związkiem Pracodawców RP. I zabiegam po tych spotkaniach o jedno: żeby oni nie mieli udziału w tym torcie.

Z.D.: Dlaczego?

R.B.-R.: Bo żaden biznesmen nie wchodzi w przedsięwzięcie, które nie przyniesie mu spodziewanego zysku. Podczas konferencji uzgodnieniowych dotyczących wcześniejszych zmian w prawie słuchałem, jak pracodawcy zapewniali, że działają dla dobra ratownictwa i prawie pro publico bono. A to jest przecież bzdura. Nikt nie robi biznesu po to, żeby na nim nie zarabiać. Tylko że na ratownictwie medycznym zarabiać nie wolno. Sama nazwa ustawy mówi, że jest to „państwowe ratownictwo medyczne”, a nie działalność wykonywana przez prywaciarzy dla osiągnięcia zysku. Poza tym mówimy przecież o „służbie”, a tak trzeba ratownictwo nazwać, choć formalnie nie ma takich uprawnień jak np. straż pożarna. Myślę zresztą, że ratownikom należą się takie przywileje, jakie mają służby mundurowe: krótszy czas pracy czy wcześniejsza emerytura. Bo to jest praca porównywalna z pracą policjanta czy strażaka. Nie mamy prywatnej policji, prywatnego wojska czy straży pożarnej, więc i ratownictwo powinno być wolne od poszukiwania zysku. Czy można sobie w ogóle wyobrazić przetarg dla straży pożarnej na to, która z jednostek będzie taniej gasić pożar? Nie, trzeba tę pracę wykonywać na jak najwyższym poziomie, a państwo powinno to finansować. Bezpieczeństwo zdrowotne obywateli, wpisane w Konstytucję RP, też musi być gwarantowane przez państwo.

Z.D.: A czy takie podejście nie powoduje, że poprzez brak dopingu w postaci innych działających na rynku podmiotów, poszczególne jednostki czy zespoły będą pracować gorzej, dojeżdżać w dłuższym czasie, dysponować gorszym sprzętem?

R.B.-R.: Nie. Proszę spojrzeć na Państwową Straż Pożarną. Jest w całości państwowa. Otrzymuje środki takie, jakich potrzebuje. Ustala się, ile co kosztuje według wydatków rok do roku, z uwzględnieniem inflacji i nowych zadań – i już.

Z.D.: Nie wiem, czy strażacy zgodziliby się z Panem, że na wszystko im te państwowe środki wystarczają...

R.B.-R.: Zawsze i każdemu pieniędzy będzie brakować. Ale strażacy działają dobrze w ramach tego, co jest. Co o tym decyduje? Wcale nie konkurencja. Każdy z dysponentów spełnia wymogi narzucone przez tego, kto kontraktuje i płaci, czyli przez NFZ. Jeśli płatnik określi, że ambulans ma być taki, a nie inny – to taki być musi. Jeśli ma być w karetce defibrylator czy respirator, to musi się tam znaleźć. Bo przyjdzie kontrola z NFZ i wszystko to sprawdzi, ampułka po ampułce. A jeśli czegoś brakuje, co zapisano w kontrakcie, to w umowie są określone kary, aż do zerwania kontraktu. I to jest prawdziwy bat na tych, którzy chcieliby nie wywiązywać się właściwie z obowiązków. Czasy dojazdów też się nie pogorszą, bo jak wiadomo wchodzi system SWD PRM, czyli system wspomagania dowodzenia i centralizacja dyspozytorni medycznych. Docelowo ma być ich tylko 18, w każdym województwie po jednej, a w mazowieckim i śląskim, po dwie. I to dyspozytornie są odpowiedzialne za wysyłanie zespołów i czas dojazdów. Więc nawet jeśli mielibyśmy dalej podmioty prywatne na rynku, to i tak kierowałyby nimi dyspozytornie państwowe.

Z.D.: Czy teraz system nie jest wydolny?

R.B.-R.: Przede wszystkim mamy do czynienia z różnymi dysponentami. Są i takie prywatne firmy, które mają zaledwie 2, 3 karetki i jeden garaż. Są też takie SPZOZ-y, gdzie w małym powiatowym mieście pod szpitalem stoją dwie karetki i nazywa się to także „samodzielnym dysponentem”. Nową karetkę kupują raz na parę lat, więc jak zaczynają szukać nowej, to wartość jest zawyżona, bo przy zakupie jednej nikt się nie będzie targował. Przepłacają, bo kupują jednostkowo, to samo zresztą dotyczy sprzętu, np. defibrylatorów, które kosztują nawet po 80 tys. za sztukę. Problemem jest też to, że jak karetki są własnością szpitala, to pieniądze za procedury ratownicze idą do jednego szpitalnego worka, z którego dyrekcja wydziela tyle, ile chce na ratownictwo. A powinno na to iść wszystko, co wynika z kontraktu! A jeśli będziemy mieć stacje wojewódzkie, nie będzie to możliwe. U prywaciarza część środków zaoszczędzonych, a tak naprawdę ukradzionych pracownikom, idzie na zyski właścicieli, a w szpitalach środki ukradzione z ratownictwa idą na spłacenie długów szpitala czy remonty. Dlatego system ratownictwa powinien być wyodrębniony i samodzielny. Cały czas opowiadamy się więc za tym, żeby stworzyć 16 wojewódzkich stacji pogotowia ratunkowego plus siedemnasta – lotnicza. Zresztą dwa województwa pokazały już, że jest to możliwe. W Świętokrzyskiem jest pogotowie kieleckie, które obsługuje całe województwo, nie ma tam ani jednej obcej karetki. W Szczecinie na ok. 75 karetek, tylko 9 jest obcych – na całe Zachodniopomorskie.

Z.D.: A co z kolegami ratownikami pracującymi dziś w prywatnych podmiotach? Też im się podoba ta koncepcja?

R.B.-R.: Teraz wypowiadają się przeciw, bo inaczej nie mogą. Przecież pracodawca by im tego nie wybaczył. Ale na rynku ratowników są wielkie braki. Więc nie ma wątpliwości, że system ich przyjmie. Teraz pracownicy pracują po 300–400 godzin. Gdyby pracowali normalnie, to ci np. z Falcka zostaną z otwartymi ramionami przyjęci przez państwowe ratownictwo. Znam jednostki, duże samodzielne stacje, gdzie ratownicy zarabiają dużo więcej niż w prywatnych stacjach. Mediana zarobków to teraz ok. 2 tys. zł, ale są takie, gdzie zarabia się ponad 3 tysiące, a są i takie, gdzie zaledwie 1600. Rozpiętość jest kolosalna.

Z.D.: Nie obawia się Pan, że przy monopolu państwa nastąpi zrównanie zarobków w dół?

R.B.-R.: W przygotowaniu jest rządowa ustawa o najniższych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia, jest też obywatelski projekt dotyczący tego samego tematu, ale z innym podejściem, przyjmujący inne współczynniki i wymieniający dokładnie wszystkie zawody medyczne, jest też zaproponowana odpowiednia gradacja wynagrodzeń. Ten projekt 15 maja został złożony do sejmu z poparciem 240 tys.
obywateli, praktycznie samych pracowników ochrony zdrowia. Jesteśmy z tego dumni. Więc spadku zarobków bym się nie obawiał.

Z.D.: A czego się Pan obawia?

R.B.-R.: Od 2006 roku walczymy o to, żeby odebrać prywaciarzom prawo istnienia w systemie. Zagrożeń jest wiele, ale o jednym właściwie się nie mówi, a ma to związek z największymi prywatnymi podmiotami, pod których zarządem szpitale po prostu bankrutują i nikt się nie martwi, czy potrzeby zdrowotne mieszkańców są zabezpieczone.

Z.D.: To znaczy, że system jest wadliwie skonstruowany, albo ktoś płaci za mało, albo ktoś źle zarządza...

R.B.-R.: Podam inny przykład: najpierw w regionach ustala się stawkę za dobę pracy karetki, od wojewodów trafia to do ministra zdrowia, który z ministrem finansów ustala wysokość środków i koszt „unormowanej” karetki. Potem NFZ ogłasza konkurs i ten, kto da najniższą cenę – wygrywa. Wiadomo przecież, że w biznesie przez jakiś czas można stosować ceny dumpingowe, żeby wejść na rynek. Kiedy wchodzą z takimi zaniżonymi cenami, podmiot publiczny umiera. A potem odtworzyć go jest bardzo trudno. Musimy to zatrzymać, dopóki w skali kraju prywatnych karetek jest ok. 9 procent czy 120 samochodów. Ryzyko jest potężne, bo to państwo odpowiada za zdrowie i życie obywateli, przedłużeniem rządu jest wojewoda, ale jeśli dopuścimy do tego, by prywatne podmioty przeważały, to narażamy się na szantaż. Mogą przecież powiedzieć pewnego dnia: my nie wyjedziemy, dopóki ceny nie będą wyższe. I co wtedy? Będziemy płakać i płacić. Poza tym nieraz się zdarzało, że spółka giełdowa ogłaszała upadłość. Co będzie, jak firma padnie?

Z.D.: Pracownicy też mogą zaszantażować płatnika. Uznacie, że pensje są za niskie i ogłosicie strajk. Co wtedy?

R.B.-R.: Mamy prawo do strajku, ale ograniczone. Ze względu na art. 162 Kk nie wolno nam spowodować zagrożenia dla życia i zdrowia obywateli. Nie można w ratownictwie przeprowadzić pełnego strajku. Tak jak w przypadku pielęgniarek: wychodziły na ulicę, ale zostawała oddziałowa, żeby pomagać w trudnych sytuacjach. Tak samo z lekarzami. A my musimy wyjechać przy każdym stanie zagrożenia życia. Poza tym jestem przekonany, że nie po to ktoś zostawał ratownikiem medycznym, żeby w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia odmówić pracy. Gdyby ktoś był do tego zdolny, to powinien oddać dyplom.

Z.D.: Ale prowadzicie właśnie akcję protestacyjną w sprawie zarobków...

R.B.-R.: I na początku powiedzieliśmy jasno: z naszej strony ta akcja nie dotknie żadnego pacjenta. To byłoby głupie, żeby robić sobie z pacjenta wroga. Pacjent jest dla nas najwyższym dobrem. Zresztą to nie jest strajk, tylko akcja protestacyjna, która ma dopiec nie pacjentom ani nie dysponentom, bo oni i tak więcej pieniędzy nie mają, tylko ma trafić do rządu, a konkretnie nawet nie do Ministerstwa Zdrowia, które wysupłało 40 milionów na podwyżki o 400 zł, przewidziane w tegorocznym budżecie. Te podwyżki to połowa tego, co dostaną pielęgniarki. My wiemy, że ministerstwo nie ma więcej środków. Adresatem jest więc rząd jako całość i osobiście pani premier, która mówiła o ratownikach w swoim exposé, zauważyła wtedy nasze niskie zarobki i obiecała stworzenie służby publicznej. A drugim adresatem jest pan wicepremier Morawiecki, to on trzyma karty w ręku. Ciągle słyszymy, że jest dobrze, że zwiększyły się wpływy z VAT, że rośnie PKB...

Z.D.: Ale wydatki są duże: 500+, obniżenie wieku emerytalnego...

R.B.-R.: Kiedy planowano te wydatki, obliczano je według ówczesnego stanu budżetu. Jeśli są więc nowe nadwyżki, np. z VAT-u, to powinno wystarczyć i dla nas. Pieniądze dostali np. rolnicy indywidualni na dopłaty do ubezpieczeń – było najpierw 200 milionów, a jest 900, to chyba jest duży dodatkowy wydatek, prawda? Służby mundurowe od stycznia 2017 dostały kolejną podwyżkę. My od 2009 nie mamy żadnej, płace wręcz spadają, bo przerzuca się nas na umowy śmieciowe albo zabiera wszelkie dodatki.

Z.D.: Jakich pieniędzy się domagacie?

R.B.-R.: Postulat jest prosty: jeżeli pielęgniarka systemu, czyli taka z odpowiednią specjalizacją, która pracuje w karetce, dostaje teraz 800 zł, a we wrześniu dojdzie do 1200 i za rok do 1600, to my chcemy być traktowani na tym samym poziomie, bo nasze uprawnienia zawodowe są równe, a do niedawna nasze były nawet większe. Chcemy, żeby zastosowano wobec nas ten sam mechanizm wzrostu wynagrodzeń. W lipcu 800 zł, we wrześniu do 1200, a po kolejnym roku – 1600. Nie żądamy już nawet wyrównania tego, co powinno się nam należeć, bo pielęgniarki od 1,5 roku dodatek już dostają – a my nic.

Z.D.: Może trzeba było pojechać karetkami pod Kancelarię Premiera?

R.B.-R.: To niewiele daje. Był marsz ratowników w 2015. Była demonstracja Porozumienia Zawodów Medycznych w 2016. Możemy sobie defilować, ale efektów to nie przynosi. Dlatego zdecydowaliśmy się na kroczącą akcję protestacyjną, metody będziemy eskalować, by była dokuczliwa dla tych, do których jest skierowana, czyli do rządu.

Z.D.: Eskalacja do jakiego poziomu?

R.B.-R.: W planie mamy na koniec nawet strajk głodowy, ale są jeszcze inne sposoby, o których nie chcę mówić, żeby nie uprzedzać. Nie chcemy reakcji władzy, zanim jeszcze się do czegoś zabierzemy. Zaczynamy od oflagowania i informowania społeczeństwa, jakie są nasze postulaty. Będziemy mówić o co chodzi, bo zwykły śmiertelnik tego nie zauważa, nie ma kontaktu z tematyką medyczną. Wyjdziemy więc do społeczeństwa. Ratownicy medyczni, to jest najmniejsza grupa zawodowa, najmłodszego zawodu medycznego. Jest nas ok. 14 tys., czyli 20 razy mniej niż pielęgniarek. Wystarczy pomnożyć: nasze podwyżki będą kosztowały 80 milionów. To ile potrzeba na pielęgniarki?

Z.D.: Z Pana słów wynika, że rządzącym udało się podzielić środowisko...

R.B.-R.: No bo daje się jednej grupie, a pozostałym nie! W takiej samej sytuacji jak my są diagności, fizjoterapeuci itd. Dlaczego nie protestują lekarze jeżdżący karetkami? Bo mają dobre pieniądze. Pielęgniarki mają dodatek. A ratownicy nic. Z propozycji ministra zdrowia wynika, że próbują podzielić nawet samą grupę zawodową ratowników, bo od lipca owe 400 zł mają otrzymać tylko członkowie zespołów ratownictwa medycznego, dyspozytorzy medyczni oraz pielęgniarki u podwykonawców, które do tej pory nie dostały podwyżki. A co z pracownikami oddziałów ratunkowych? Oni nie dostaną? Ci z OIOM-ów, z izb przyjęć, z oddziałów urazowych. Nic?

Z.D.: Może odpowiedzią jest tylko podniesienie wydatków na zdrowie?

R.B.-R.: To, co się dzieje z procentem PKB wydatkowanym na zdrowie, jest śmieszne, z trudem dochodzimy do 4,5%, kiedy w całej Europie jest to najmniej 6%.

Z.D.: Ale mamy do tych 6% dojść w ciągu paru lat.

R.B.-R.: To i tak za wolno i za mało. I jest jeszcze kwestia tego, jak się te zwiększone środki dzieli, kto na tym korzysta. Można wszystkim dawać po trochu albo jednym więcej, a drugim nic. Który sposób jest sprawiedliwy i prawy? Widać gołym okiem.

Z.D.: Mówi Pan jak rewolucjonista.

R.B.-R.: Ależ nie, ja tylko trochę wiecuję. A media zrobiły mnie twarzą protestu.




Najpopularniejsze artykuły

Münchhausen z przeniesieniem

– Pozornie opiekuńcza i kochająca matka opowiada lekarzowi wymyślone objawy choroby swojego dziecka lub fabrykuje nieprawidłowe wyniki jego badań, czasem podaje mu truciznę, głodzi, wywołuje infekcje, a nawet dusi do utraty przytomności. Dla pediatry zespół Münchhausena z przeniesieniem to wyjątkowo trudne wyzwanie – mówi psychiatra prof. Piotr Gałecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Ukraińcy zwyciężają też w… szpitalach

Placówki zdrowia w Ukrainie przez 10 miesięcy wojny były atakowane ponad 700 razy. Wiele z nich zniszczono doszczętnie. Mimo to oraz faktu, że codziennie przybywają setki nowych rannych, poza linią frontu służba zdrowia daje sobie radę zaskakująco dobrze.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Terapia schizofrenii. Skuteczność w okowach dostępności

Pod koniec marca w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej odbyła się debata ekspercka pt.: „W parze ze schizofrenią. Jak zwiększyć w Polsce dostęp do efektywnych terapii?”. Spotkanie moderowane przez red. Renatę Furman zostało zrealizowane przez organizatorów Kongresu Zdrowia Psychicznego oraz Fundację eFkropka.

Chorzy na nienawiść

To, co tak łagodnie nazywamy hejtem, to zniewagi, groźby i zniesławianie. Mowa nienawiści powinna być jednoznacznie piętnowana, usuwana z przestrzeni publicznej, a sprawcy świadomi kary. Walka o dobre imię medyków to nie jest zadanie młodych lekarzy.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Mielofibroza choroba o wielu twarzach

Zwykle chorują na nią osoby powyżej 65. roku życia, ale występuje też u trzydziestolatków. Średni czas przeżycia wynosi 5–10 lat, choć niektórzy żyją nawet dwadzieścia. Ale w agresywnej postaci choroby zaledwie 2–3 lata od postawienia rozpoznania.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.

Doktor AI

Platformy ze sztuczną inteligencją (AI) dokonujące wstępnych diagnoz są już tak zaawansowane, że testowali je londyńczycy, a brytyjski NHS rozważa ich szersze użycie. W Afryce takie aplikacje na smartfona stosują już miliony.




bot