W ostatnich miesiącach w obszar medycyny coraz częściej wchodzi policja, prokuratura, a media prezentują lekarzy nie w kontekście ratowania życia i zdrowia, lecz łapówek, malwersacji, nawet morderstwa. To bardzo niepokoi. Nie zamierzamy bronić lekarzy, jeśli są winni. Naruszono jednak fundament zawodowej egzystencji lekarza: zaufanie pacjenta. Do dyskusji na temat relacji media – lekarze zaprosiliśmy: Magdalenę Bajer, przewodniczącą Rady Etyki Mediów, prof. Zbigniewa Gacionga, kierownika Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Nadciśnienia Tętniczego i Angiologii AM w Warszawie, prof. Bohdana Maruszewskiego, kierownika Kliniki Kardiochirurgii w CZD, Marka Nowickiego, reportera "Faktów" TVN oraz Konstantego Radziwiłła, prezesa NRL. Dyskusję poprowadził red. Mariusz Gujski.
Niedawno w stołecznym szpitalu MSWiA dwóch policjantów prowadziło korytarzem zakutego w kajdanki człowieka. Wśród oczekujących na wizytę w poradni pacjentów wywołało to konsternację: czy to nie kolejny doktor został aresztowany? A tam po prostu od lat leczeni są m. in. więźniowie. Intencją naszego spotkania jest próba konfrontacji poglądów dziennikarzy i lekarzy. Zastanówmy się, jaki udział w wydarzeniach ostatnich miesięcy, dotykających obszaru medycyny i zdrowia, mają media i czy należycie wypełniają swoją rolę. Żałuję, że nie przybył redaktor Robert Krasowski, naczelny "Dziennika", który w marcu zamieścił na pierwszej stronie tej gazety artykuł na temat prof. Jędrzejczaka. Lekarze ponoszą odpowiedzialność i za swoje słowa, i za czyny. Czy dziennikarze również ponoszą jakąś odpowiedzialność, choćby za słowa?
Magdalena Bajer:
– Z racji zajęć w Radzie Etyki Mediów, zajmuję się raczej obwinianiem mediów, zwracam uwagę na to, co jest ich wykroczeniem. I nie będę ich broniła, bo na pewno bywają nieodpowiedzialne. To tym bardziej przykre, gdy dotyczy lekarzy i relacji lekarz – pacjent, bo może przynieść bardzo złe skutki, z czego, jak przypuszczam, wielu moich kolegów nie zdaje sobie sprawy.
Czy rzeczywiście nie zdają sobie sprawy? A może ten produkt, jakim jest informacja, starają się efektownie opakować, uczynić sensacją, żeby się dobrze sprzedał? A może jest to cena, którą trzeba zapłacić za utrzymanie oglądalności i sprzedaży?
Marek Nowicki:
– Będę kalał własne gniazdo, ale masz rację. Tematy związane z medycyną bardzo dobrze się sprzedają w gazetach, w telewizji. I jeżeli wrócimy do przykładu "Dziennika" i artykułu o prof. Jędrzejczaku, to wydaje mi się, że redaktorzy, którzy podjęli decyzję o wydrukowaniu tego materiału, wiedzieli, że to będzie bardzo nośny temat i gazeta się dobrze sprzeda. I że tak naprawdę profesor jest bezbronny wobec tych zarzutów. No, bo jakie konsekwencje poniesie dziennikarz, który to napisał? Żadnych. Powiem może cynicznie, ale dzięki temu "Dziennik" zaistniał na tydzień w mediach, był cytowany przez innych, co jest skrupulatnie odnotowywane.
Bohdan Maruszewski:
– Cieszę się, że państwo tak krytycznie mówicie na temat swojego zawodu. Ale nie pojmuję, że można podać fachowe informacje nie pytając zawczasu o opinię ekspertów, zanim zostaną upowszechnione, a dopiero potem prosi się o opinie, gdy już zaczęła się dyskusja. Tyle że, dziecko zostało już wylane z kąpielą, bo do przeciętnego odbiorcy informacja już dotarła. Ja też myślę, że odpowiedzialność za to ponoszą przede wszystkim wydawcy. Istnieje przecież polityka wydawnicza, przesądzająca o tym, jakiego typu informacjom daje się priorytet, co jest umieszczane na pierwszej stronie i jaką to musi mieć wagę. Etyka zawodowa dziennikarzy i ich odpowiedzialność za słowo nabierają szczególnej wagi, gdy poruszamy się na obszarze zdrowia i medycyny. Myślę, że największe szkody powstają dziś nie po stronie zawodu lekarskiego, choć oczywiście upłynie sporo czasu, zanim odbudujemy nasz wizerunek, ale ponoszą je pacjenci. Skutki tej negatywnej kampanii medialnej są policzalne, choćby w przypadku donacji narządów i liczby przeszczepów, dochodzi również do niebywałych zachowań pacjentów. Przypadek odmowy stawienia się w szpitalu z lęku i poczucia zagrożenia w celu przeszczepu, kiedy jest już dobrany narząd – to zjawisko dla mnie najbardziej niebezpieczne. W końcu nasz zawód zawsze się opierał i nadal musi się opierać na zaufaniu pacjent-lekarz. I pacjenci muszą mieć poczucie, że my jesteśmy tymi osobami, które gwarantują im bezpieczeństwo. Ta gwarancja bezpieczeństwa jest naruszana poprzez obecną politykę medialną. Powiem wprost: tam, gdzie jest przestępstwo lekarza, tam lekarz nie różni się od przedstawicieli innych zawodów, powinien podlegać takiej samej ocenie i jurysdykcji jak wszyscy. Tylko że tak się złożyło, że w ostatnich tygodniach nagłaśniane są sprawy związane głównie z tą grupą zawodową, nie licząc oczywiście polityków.
Konstanty Radziwiłł:
- Większość ludzi pojmuje pojęcie odpowiedzialności w sensie prawnym: jako odpowiedzialność karną, ewentualnie cywilną. Ponieważ aparat sprawiedliwości jest, jaki jest, ta odpowiedzialność jest mglista, oddalona w czasie, czyli w praktyce właściwie w ogóle jej nie ma. Natomiast odpowiedzialność, nazwijmy ją – honorowa – została zupełnie zapomniana. Niestety, wiąże się to z tym, że w ogóle w życiu społeczno-politycznym, takie kwestie, jak przyzwoitość, honor są już trochę zapomniane. Odnoszę czasem wrażenie, że wielu dziennikarzy nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielka jest siła rażenia ich słów, które godzą w staroświeckie pojęcia przyzwoitości i honoru. Mam nadzieję, że to tylko wynik ich nieświadomości. Natomiast wydawcy wiedzą, co robią i rzeczywiście, na tym szczeblu podejmowane są cyniczne decyzje. Wiąże się to też ze zjawiskiem tabloidyzacji mediów; żeby zwiększyć oglądalność czy sprzedaż, wyłącza się wszelkie hamulce, każdy materiał jest dobry, byle tylko szokował. Nie ma żadnych świętości.
5 marca, kiedy ukazała się w "Dzienniku" publikacja dotycząca prof. Jędrzejczaka, śledziłem, na ile ten temat podejmują inne media. Wydawałoby się, że np. publiczna telewizja powinna z większą ostrożnością podchodzić do sensacji. Tymczasem tego wieczoru w głównych telewizyjnych programach informacyjnych jedynie "Wiadomości" pokazały sprawę prof. Jędrzejczaka.
Magdalena Bajer: – Widzę w tym element ignorancji. Dziennikarze piszący o sprawach medycznych powinni być szczególnie wnikliwi i staranni. W kwestii, czy prof. Jędrzejczak zastosował właściwą czy niewłaściwą terapię, dziennikarz musi spytać o komentarz fachowców...
Marek Nowicki: – Stanę w obronie "Wiadomości". Ten materiał nie był zły ani napastliwy wobec prof. Jędrzejczaka. Poinformowano w nim o artykule, dodano wypowiedź prof. Religi, który się zdystansował od zarzutów. Generalnie – był to materiał informacyjny.
Doskonale, tylko jaką informację przyniósł?
Marek Nowicki: – Że padły zarzuty... W "Faktach" tego materiału nie było, uznaliśmy bowiem, że nie warto po prostu o tym mówić.
Ja też nie zarzucam "Wiadomościom", że manipulowały czy poszły w sensację. Ale jaki cel przyświecał wydawcy, że wyemitował taki materiał?
Marek Nowicki: – To była informacja śmieciowa. Spokojnie mogło jej nie być, bo to tworzy tylko szum medialny.
Konstanty Radziwiłł: – Patrząc nie tylko przez pryzmat sprawy prof. Jędrzejczaka, ale wszelkich afer z udziałem lekarzy, z których jedna goni drugą, nie widzę różnicy między mediami publicznymi i komercyjnymi. Problem leży raczej w samym stylu dzisiejszego dziennikarstwa niż w tym, że właściciel jest publiczny lub prywatny. Państwowi gonią w tym zakresie prywatnych.
Pokazywanie filmu, w którym pijana pani profesor Ariadna Gierek-Łapińska wyciąga majtki z torebki, uważam za równie nieprzyzwoite jak pisanie o problemie badań klinicznych prowadzonych przez prof. Jędrzejczaka bez zasięgnięcia opinii specjalistów. Bo zarzuty są zupełnie inne, ale, moim zdaniem, jeżeli chodzi o wydźwięk społeczny – wychodzi na jedno. Tworzy się tylko zupełnie niepotrzebną sensację.
Bohdan Maruszewski: – Moim zdaniem, obie te sprawy mają jeden wspólny mianownik, choć bardzo się różnią. Tym wspólnym mianownikiem jest istnienie zapotrzebowania na negatywną informację na temat środowiska lekarskiego, bo ta się dobrze sprzedaje. Zresztą w ogóle w mediach bardzo trudno jest znaleźć dziś gdziekolwiek informację pozytywną, na temat sukcesów.
Magdalena Bajer: – I to jest kłamstwo i fałsz przekazu, dlatego że jeżeli nawet się nagromadzą same prawdziwe wiadomości, ale w taki sposób, że zniekształca to cały obraz rzeczywistości i stwarza się wrażenie, iż głównym nurtem życia są patologie, zbrodnie, korupcja, złodziejstwo – to taki obraz też jest fałszywy.
Konkurencja mediów dokonuje się na jednym rynku. I media publiczne podlegają na nim tym samym prawom, jeśli chcą istnieć i mieć np. odpowiednią oglądalność. Dla mnie jednak jest istotna różnica pomiędzy tym, że podano niesprawdzoną informację na temat prof. Jędrzejczaka a tym, że pokazuje się pijanego lekarza. To ma zupełnie inny charakter, bo pijany lekarz w szpitalu jest czymś skandalicznym, niezależnie od tego, kto to jest. I należy to pokazywać i piętnować.
Konstanty Radziwiłł: – Naprawdę trzeba?
Marek Nowicki: – No to jak sobie poradzić z takim problemem? Ta sprawa była znana od kilku lat w środowisku katowickim, a od kilkunastu lat wiedziano, że pani profesor nadużywa alkoholu, przychodzi pijana do pracy. Wiedział o tym samorząd lekarski w Katowicach, wiedziała rektor Śląskiej Akademii Medycznej. Ale dopiero po tym wyemitowanym materiale powołano komisję, która ma się zająć sprawą...
Konstanty Radziwiłł: – Jeżeli będziemy traktować dziennikarstwo jako sposób na załatwienie konkretnej sprawy, to oczywiście ma pan rację. Natomiast pojawia się też pytanie o koszty takiego podejścia. Bo troszkę wygląda to tak, że oto sprawiedliwi dziennikarze wymierzają sprawiedliwość konkretnym osobom i załatwiają sprawy. Nie jestem pewien, czy to jest właściwa misja mediów.
No, ale gdyby środowisko sprawnie reagowało na patologie i usuwało czarne owce ze stada, to media nie miałyby w tym obszarze co robić.
Konstanty Radziwiłł: – Łatwo to powiedzieć, trudniej zrobić. Środowisko to nie jest ktoś, kto ma swoje urzędy, pracowników i mechanizmy. Nie mówmy więc o środowisku, tylko mówmy o odpowiedzialnych instytucjach, organach bądź osobach. Ja mieszkam w Warszawie, a nie na Śląsku, i nigdy w życiu nie słyszałem o tym, że u pani profesor występuje problem alkoholowy. Ale jeśli występował, to dyrektor szpitala klinicznego też ma szefa, nie mówmy zatem o środowisku, tylko raczej o zaniedbaniach jej szefów: pierwszego, drugiego i każdego, bo nie tylko ten ostatni jest winny, lecz poprzednicy pewnie też. Na tym m.in. polega odpowiedzialność pracodawcy czy właściciela zakładu za to, żeby w jego firmie wszystko grało. Mówmy więc o odpowiedzialności dyscyplinarnej, która jest określona odpowiednimi przepisami.
Łatwo powiedzieć: samorząd wiedział. Samorząd to my, wszyscy lekarze, i w tym sensie samorząd rzeczywiście wiedział. Ale czy wiedziała o tym Okręgowa Rada Lekarska albo Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej? Tego nie wiem, ale jak się dowiedział, to natychmiast wszczął odpowiednie postępowanie.
I ostatnia uwaga dotycząca środowiska lekarskiego, w sensie już tylko koleżeńskim. Trzeba po prostu patrzeć na nie tak samo jak na każde inne środowisko. Proszę mi pokazać takie, które radzi sobie z problemem uzależnienia od alkoholu, bo ja takiego nie znam. Po prostu jest to choroba, która ma wielorakie skutki: rodzinne, zawodowe, towarzyskie, społeczne. I, niestety, jest to niezwykle trudny problem, z którym jako Polacy sobie nie radzimy. Nie można było oczekiwać jego rozwiązania np. od asystentów pani profesor. Od tego jest komisja złożona z ekspertów, która to stwierdzi, czy taki problem faktycznie był. Ale z całą pewnością problem alkoholowy nie może być automatycznym powodem do pozbycia się człowieka ze środowiska.
Marek Nowicki: – Dręczy mnie pytanie, na ile prawdziwy jest zarzut, że media prowadzą negatywną kampanię przeciw służbie zdrowia. I pytanie stare jak świat, czy w tym zakresie kreują rzeczywistość, czy też są odbiciem tej rzeczywistości oraz świadomości, że w społecznym odbiorze lekarze postrzegani są jako łapówkarze.
Zbigniew Gaciong:
– Jak słyszę, że lekarze "biorą" – to zawsze żywo protestuję. Jestem lekarzem i nie biorę. Więc trzeba mówić konkretnie: który lekarz bierze, najlepiej z imienia i nazwiska. Jeśli to imię i nazwisko poznam, sam złożę doniesienie do prokuratury.
Konstanty Radziwiłł: – System, który nie odpowiada na potrzeby ludzi, sprawia, że w sytuacjach krytycznych – sami pacjenci czy ich rodziny – znajdują sposób, żeby załatwić sobie zdrowie albo życie. I tak długo, jak system będzie niewydolny, bo to nie jest kwestia niskich wynagrodzeń lekarskich, ale przede wszystkim kolejki po życie – ludzie płacą i będą płacić.
Zbigniew Gaciong: – Nie. Pan przedstawia sytuację: jest jedno życie do dania i rozpoczynamy licytację, kto da więcej. Tak wcale nie jest. Sytuacje, w których jest jedno życie do wygrania i stu chętnych, a zatem każda metoda staje się dozwolona, żeby wygrać – zdarzają się bardzo, ale to bardzo rzadko. Przez 18 lat pracowałem w Instytucie Transplantologii, jeszcze w czasach kolejek do dializ. Nikt nie pamięta, czym były ówczesne komisje dializacyjne, które skreślały ludzi z listy żywych. Przeszczep nerki ratował wówczas życie nie temu, któremu ją przeszczepiono, tylko oczekującym w kolejce, którzy dostawali się do stacji dializ na leczenie. Ale takiego parcia z kasą wtedy nie było, jak dzisiaj bywa, naprawdę.
Marek Nowicki: – Codziennie, od wielu lat, przygotowuję tematy medyczne dla "Faktów" TVN. Uważam, że napięcie między środowiskiem dziennikarskim a lekarskim wynika ze stereotypów. Wśród dziennikarzy istnieje silny stereotyp lekarza konowała i łapownika, a wśród lekarzy – niewykształconego ignoranta i poszukującego tylko tanich sensacji żurnalisty. I wydaje mi się, że to się też nakłada na obraz medycyny w mediach, ponieważ z braku zaufania jest zaburzony przepływ informacji między tymi obydwoma środowiskami.
Konstanty Radziwiłł: – Ale nie jest bez znaczenia, z kim człowiekowi przychodzi rozmawiać. Zwłaszcza jeśli chodzi o telewizję. Brak komunikacji z rozmówcą bywa tam posunięty do absurdu. Na tzw. setkę przyjeżdżają ludzie, którzy na oko mają między 18 a 20 lat i 3 pytania zapisane na karteczce. Pytam: – Czy to pan redaktor teraz służbą zdrowia się zajmuje? – Nie – odpowiada – ale mam tu napisane, o co chodzi. I on jest po prostu stojakiem do mikrofonu, bo kamery nosi kto inny. Odczytuje pytania z karteczki. Nic w ogóle nie wie na ten temat i chyba wcale go to nie interesuje. To też utrudnia wzajemną komunikację.
Lekarz, który dokonuje nadużyć, zaniechań, popełnia błędy – w większości przypadków ponosi odpowiedzialność karną. Jaką odpowiedzialność za nieodpowiedzialność własnych słów ponosi dziennikarz w Polsce? Bo chyba nadużywa się hasła wolność słowa. I każda próba nałożenia takiej odpowiedzialności na media czy dziennikarzy zostaje zbijana koronnym argumentem: to zamach na wolność słowa.
Konstanty Radziwiłł: – Odpowiedzialności nie ma żadnej, ale przede wszystkim nie ma też jej poczucia. Nie chodzi mi tu o odpowiedzialność finansową, kary pieniężne, czy nawet ograniczenie wolności. Problem polega na tym, że większość tych ludzi, jeśli nie dziennikarzy, to wydawców, zupełnie nie odpowiada za to – a mówię tu o relacjach z sektorem ochrony zdrowia – że krzywdzi lekarzy, bo jest to oczywiście krzywda moralna dla środowiska, które w większości jest kompetentne i uczciwe, a poprzez podważanie zaufania do lekarzy przede wszystkim krzywdzi pacjentów. I w jakimś sensie niszczy wizerunek, w gruncie rzeczy całkiem nieźle funkcjonującego, systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Bo jest paradoksem, że za nędzne pieniądze ten system całkiem dobrze działa. A media powodują totalną destrukcję tego wizerunku w społeczeństwie, ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami, np. w dziedzinie przeszczepiania narządów. Kilka lat temu była podobna sytuacja – zapanowała wręcz psychoza patologii w pogotowiu. Wytworzono zupełnie fałszywy obraz tej instytucji, zaburzając elementarne poczucie bezpieczeństwa zdrowotnego ludzi. Program transplantacyjny w Polsce ciągle wymaga upowszechniania, zachęcania do gotowości do dawstwa narządów. Ale w tej chwili wszystko staje. Są wyraźne sygnały, że lekarze, którzy mieli kwalifikować do dawstwa pacjentów, którzy zmarli w nagłych okolicznościach umożliwiających pobranie od nich narządów do przeszczepienia, wahają się, czy w ogóle się w to angażować w obawie przed posądzeniem o realizowanie własnego interesu. To horror!
Marek Nowicki: – Odpowiedzialność dziennikarza istnieje, ponieważ to, co przygotowuje, podlega ocenie publicznej. Natomiast problem polega na tym, że dziennikarz dzisiaj zajmuje się służbą zdrowia, jutro polityką, a pojutrze gospodarką. I w tym sensie lekceważy się opinię publiczną. Brakuje dziennikarzy, którzy stale zajmują się służbą zdrowia.
Magdalena Bajer: – Wolność słowa jest jeszcze ciągle absolutyzowana, choć zdawałoby się, że powinniśmy już odreagować okres cenzury i ograniczeń, czyli braku wolności słowa. Wciąż spotykam się z opinią, nawet wśród polityków, nie tylko dziennikarzy, że lepsze jest nawet duże nadużycie wolności słowa niż jej najmniejsze zagrożenie. Bo na każde najmniejsze nawet zagrożenie podnosi się zaraz larum, często zupełnie bezpodstawne, jak argument o zagrożeniu wolności słowa przy oświadczeniach lustracyjnych. Natomiast na wszelkie faktyczne nadużycia wolności słowa, Rada Etyki Mediów, która je tropi, nie mając żadnych sankcji – pozostaje bezradna.
Marek Nowicki: – Przygotowując materiał, zastanawiam się, jak zostanie odebrany przez środowisko medyczne, czy będzie skrytykowany, czy ja się nie skompromituję. Zastanawiam się 10 razy, który fragment z wypowiedzi wybrać, bo nagrywam 15-minutową rozmowę, a muszę wybrać 10 sekund. I tu jest właśnie kwestia mojej odpowiedzialności za słowo. 10 razy się zastanowię, zanim wybiorę ten właściwy fragment, czy napiszę jedno zdanie. Opiszę niezwykle lapidarnie problem, o którym można napisać książkę, ale ja mam tylko 2 minuty, żeby o nim powiedzieć. A potem, po emisji programu, muszę świecić oczami przed ludźmi. Nie ma odpowiedzialności karnej, ale zawsze jest ocena widzów. Raz mam od nich telefony z awanturami, kiedy indziej z podziękowaniami.
Bohdan Maruszewski: – Mówi pan, że się rozlicza ze swojej pracy z opinią publiczną, środowiskiem, że jest to kwestią pana sumienia, ocen itd. Ale czy dla wydawcy "Faktów" nie jest istotniejsze, jaka będzie oglądalność, a nie czy pan będzie miał jakieś telefony po emisji?
Marek Nowicki: – Nie zaprzeczam, ratingi także stanowią pewną ocenę.
Ja bym nawet postawił tezę, że współczesne media służą przede wszystkim sobie, swojej oglądalności, a nie społeczeństwu.
Marek Nowicki: – No, to bardzo mocno powiedziane.
Konstanty Radziwiłł: – Gdy wybuchła sprawa doktora G., to przez tydzień rozmawiałem chyba z setką dziennikarzy. Jakbym miał coś istotnego na ten temat do powiedzenia. Ale widocznie dziennikarzy interesowały nie tyle fakty, co moje (i wielu innych osób) opinie. I raptem przyjeżdża kolejny dziennikarz. Mam zwyczaj, że nie odmawiam. A on mnie pyta, co sądzę na temat projektu współpłacenia za świadczenia zdrowotne? Patrzę na niego i mówię: – Z choinki się pan urwał, czy co? Wszyscy pytają wyłącznie o sprawę doktora G. Od słowa do słowa i wyszło na jaw, że był na jakiejś daczy, w lesie, i prosto stamtąd przyjechał do mnie. Oczywiście, przeprowadził ze mną wywiad o współpłaceniu, ale nie zostało to opublikowane. To jest klasyczny przykład, jak działają media.
Marek Nowicki: – Rozdzieramy szaty nad tym, że w telewizji bardzo ważne są ratingi. Są bardzo ważne, ale tego, niestety, nie zmienimy.
Konstanty Radziwiłł: – Ważne są nie tylko w telewizji, także dla brukowych dzienników. Każdy się prześciga, by bardziej zaszokować.
Czyli – jaka jest konkluzja tej rozmowy? Że będziemy nadal biernie obserwować, jak pogrążamy się wszyscy na własne życzenie?
Bohdan Maruszewski: – Przede wszystkim – rozmawiajmy. Tylko nie wyłącznie o sensacjach czy negatywnych zjawiskach. Państwo macie prawo piętnować i pokazywać patologie, wszystko jedno czy dotyczą policjantów, sędziów czy lekarzy. Tylko sprawiedliwie – w tym samym wymiarze. Ale to jest już kwestią państwa sumienia. Może przeszkadzać wam w tym wydawca, ale kiedy ja odmawiam wzięcia łapówki, to muszę ponieść konsekwencje, że jej nie przyjąłem. To jest też kwestią mojego sumienia.
Magdalena Bajer: – Ale lekarz niebiorący łapówek nie jest ciekawym tematem dla mediów. W ogóle nie jest tematem.
Bohdan Maruszewski: – To właśnie chciałem powiedzieć. Dla mnie jest to bardzo bolesne – trwa kampania medialna przeciwko transplantologii i kardiochirurgii. Ludzie wycierają sobie usta nazwą naszej specjalności i po takich 3 tygodniach organizujemy ważne spotkanie na temat transplantologii: przyjeżdża pod Warszawę 70 pracowników naukowych, zapraszamy dziennikarzy. Okazuje się jednak, że nikogo nie interesuje stan transplantologii i kardiochirurgii w Polsce, nawet w takiej chwili. Dlaczego?
Nie jest też tak, że media zupełnie się nie interesują pozytywnymi aspektami życia, choć negatywne przeważają, co zafałszowuje obraz rzeczywistości.
Zbigniew Gaciong: – Dobro też może być sensacyjne. Ale tego wydawcy nie rozumieją. Albo nie chcą zrozumieć.
Konstanty Radziwiłł: – Mam wrażenie, że wielu dziennikarzy wykonuje swój zawód tak, jak się wykonuje zawód zaufania publicznego. Czyli tak, jak to brzmi także w naszym lekarskim przyrzeczeniu, że wykonujemy zawód dla dobra chorego, a nie dla naszego dobra, choć to nasze dobro też się liczy, bo jesteśmy ludźmi, zarabiamy na rodziny itd. Chodzi jednak o to, że dobro chorego jest rzeczywiście tym, czym się kierujemy. I mam wrażenie, że wielu dziennikarzy też postępuje podobnie. Idzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego i to opisuje. Śledzi, co złe, w przekonaniu, że pomoże wyplenić to zło. Ale dziennikarz słuchający ślepo poleceń wydawcy, podobnie jak lekarz działający pod dyktando dyrektora szpitala, który chce, aby leczył oszczędniej, może sprzeniewierzyć się swojemu powołaniu.
Rozmawiałem kiedyś z właścicielem jednego z największych prywatnych mediów w Polsce. I to on mi powiedział, po co naprawdę wysyła się dziennikarzy, żeby pisali to czy owo. Stwierdził, że te dziennikarskie materiały to tylko nośniki reklam: politycznych, albo wszelkich innych, które można do nich dokleić. Programy o Afryce, wielorybach, gotowaniu, czy program informacyjny są nie po to, by informować o tym, co się dzieje w tych obszarach, ale żeby można było znaleźć kogoś, kto zapłaci za reklamę, która pojawi się obok. To pieniądz albo interes polityczny.
Marek Nowicki: – To bardzo cyniczne: doklejamy reklamę, na której zarabiamy, reszta się nie liczy. Na szczęście dobrze wiemy, że tak nie jest.
Prawda, jak zwykle, leży chyba pośrodku. Zarabianie pieniędzy nie jest niczym złym. Biznes jest celem każdego medium, a już na pewno prywatnego. Zła jest natomiast filozofia w mediach, że cel ekonomiczny uświęca środki.
Zbigniew Gaciong: – Myślę, że bardzo niebezpieczne dla mediów jest to, że w nawale sensacji każda następna tak naprawdę się dewaluuje. Właściwie nie można już nikogo zabić gazetą. Coś napisali? Przeszło, minęło, nazajutrz nikt nie pamięta. Nie ma się co przejmować. Myślę, że dziennikarz nie chciałby usłyszeć, że jego praca nie ma znaczenia. Ale gdy codziennie wybucha nowa afera, aresztowany jest dziesiąty doktor z kolei, na którego znaleziono jakieś kwity, czy też jest podejrzenie kolejnej zbrodni – to nawet jeśli to wszystko prawda, ludzie przestają wierzyć, albo zupełnie pominą takie informacje.
Wyjściem z sytuacji jest to, że obie strony traktują się poważnie, zakładając dobrą wolę tej drugiej i równocześnie jest między nimi równoprawna komunikacja, przebiegająca kanałami o identycznej drożności.
Bohdan Maruszewski: – Ta rozmowa jest przykładem, jak wychodzić z kryzysu w relacjach media-lekarze. Można się zgadzać lub nie, można prezentować różne sądy, ale trzeba rozmawiać. Pochodzę z dziennikarskiego domu, mój ojciec był dziennikarzem i wydawcą; mam z mediami bardzo dużo kontaktów.
Media potrafią też bronić doktorów, ale to wątek do innej dyskusji.
Marek Nowicki: – Ja nie kończę tej rozmowy optymistycznie. Nie wiem, jakie jest wyjście, żeby poprawić relacje między mediami a środowiskiem medycznym. Napięcia, które występują między naszymi środowiskami, występują też w stosunkach między mediami a np. środowiskiem kościelnym. Na pewno poziom wiedzy dziennikarzy na tematy medyczne powinien być większy, ważne są również osobiste kontakty...
Konstanty Radziwiłł: – Tak czy inaczej ostatnie słowo należy do wydawców, redaktorów naczelnych, innych decydentów.
Marek Nowicki: – Narzekamy na wydawców, a ja powiem coś z własnego podwórka. U nas w redakcji jest dziennikarz medyczny. To decyzja i zasługa wydawcy Tomasza Lisa, który zakładał "Fakty" i w pewnym momencie stwierdził, że musi być komórka, która zajmie się tylko sprawami służby zdrowia. I robimy to konsekwentnie, w sposób mniej lub bardziej udolny.
Jest jeszcze jeden wątek, którego nie poruszyliśmy. Środowisko lekarskie z premedytacją i konsekwentnie przez wieki realizowało bardzo mądrą politykę: pierzmy brudy we własnym domu. Czyniło tak w trosce o swój autorytet, wizerunek na zewnątrz, potrzebę zaufania. Nie kłócimy się na zewnątrz, czy pacjenta leczyć tak czy inaczej, jednak wiele naszych waśni przedostaje się poza środowisko. Obecne czasy przyniosły coś, od czego nie ma odwrotu: magia idei przejrzystości i transparentności jest tak silna, że uderza się dziś w Kościół, czyli w dużo bardziej hermetyczną strukturę niż świat lekarski. Korporacja lekarska też musiała się z tym zderzyć i musi to zaakceptować. Jeżeli tego nie uczyni, straci podwójnie.
Konstanty Radziwiłł: – Wszyscy tracimy wskutek tej zasady, że wszystko trzeba prać na zewnątrz. Niszczone są autorytety...
Magdalena Bajer: – Grzechem mediów, na który stale zwracamy uwagę w Radzie Etyki Mediów, jest uogólnianie. Lekarz wziął łapówkę, ale mówi się: Lekarze biorą łapówki. Albo księża molestują, choć był to jeden ksiądz.
Konstanty Radziwiłł: – Podróżując dużo po świecie, odnoszę wrażenie, że w pewnym sensie my, Polacy jesteśmy unikalni. Pod tym względem, o którym pani redaktor mówiła: że zachłysnęliśmy się wolnością słowa. I że ten stan dzisiejszy to jakaś reakcja alergiczna. Jest pewna nadzieja – że uda się wyhamować jej objawy. A potem – wybić się na wolność i odpowiedzialność.