SZ nr 17–25/2015
z 12 marca 2015 r.
Kosztowne śmieci
Bernadeta Waszkielewicz
System utylizacji odpadów medycznych jest w Polsce nieszczelny – ocenia Najwyższa Izba Kontroli. Szpitale poprawiają błędy, ale też zwracają uwagę, że chore to są czasem same przepisy.
Co zaniepokoiło NIK? Na przykład bagatelizowanie procedur postępowania oraz nierzetelność dokumentacji. A w ich efekcie – kłopoty z monitorowaniem niebezpiecznych odpadów. Spore ryzyko stwarza też przewożenie takich śmieci na duże odległości, a szpitale – ocenia Izba – „często wybierają spalarnię najtańszą, niekoniecznie najbliższą. Kierują się bowiem ceną za usługę, a nie bezpieczeństwem obywateli i środowiska.”
Problem medycznych odpadów nie jest bagatelny. W Polsce wytwarzanych jest około 44 tys. ton takich śmieci rocznie, to średnia odpadów, stanowiących około 133 tys. ton, wyprodukowanych przez 40 tys. podmiotów w latach 2011–2013. Aż 90 procent z nich to odpady niebezpieczne, głównie zakaźne. Dlatego przestrzeganie procedur bezpieczeństwa przy ich przechowywaniu, odbiorze, transporcie i utylizacji jest tak ważne. Problem dotyczy głównie dwóch regionów – Śląska i Mazowsza – bo to tu wytworzono aż jedną piątą tych odpadów.
Segregacja wysokiego ryzyka
NIK skontrolowała pod tym kątem 12 szpitali i prawie we wszystkich (10 z nich) wykryła błędy. Poważne – jak zaznacza – dotyczyły przede wszystkim segregacji: „Odpadów nie sortowano lub mieszano ze sobą ich różne rodzaje, na workach i pojemnikach brakowało kodów, które określałyby ich rodzaj, zdarzało się też, że worki były przepełnione, co w efekcie uniemożliwiało ich bezpiecznie zamknięcie. Ponadto odpady przechowywano w workach niewłaściwego koloru, często brakowało szczegółów pozwalających na identyfikację w nagłych wypadkach: nie podawano informacji o tym, kto je wytworzył, ani daty zamknięcia.”
Pięć placówek zlekceważyło wymagane warunki magazynowania odpadów, nawet dotyczące czasu i temperatury ich przetrzymywania. Pomieszczeń, w których je trzymano, nie zabezpieczono przed dostępem osób nieupoważnionych, a tym bardziej owadów, gryzoni i innych zwierząt. A przecież to one roznoszą zarazki. „Magazyny nie miały też wentylacji oraz brakowało w nich wydzielonych boksów na poszczególne rodzaje odpadów medycznych. W trzech szpitalach nie przestrzegano również warunków transportu wewnętrznego odpadów z miejsca ich powstania do składowania, np. nie używano zamykanych wózków. Wszystkie nieprawidłowości związane z sortowaniem i magazynowaniem odpadów medycznych zagrażały zdrowiu ludzi oraz środowisku” – zaznacza NIK. O najważniejszych uchybieniach Izba powiadomiła Głównego Inspektora Ochrony Środowiska oraz inspektorów wojewódzkich w Warszawie i Rzeszowie.
Ewidencja: znikają tysiące ton
Szpitale są zobowiązane do prowadzenia ewidencji odpadów medycznych wytwarzanych i przekazywanych do utylizacji. Jednak kontrolerzy NIK twierdzą, iż połowa z badanych placówek ten rejestr prowadziła niezgodnie z obowiązującym katalogiem i listą odpadów niebezpiecznych. Co więcej, wskazali na niezgodności pomiędzy ilością odpadów zewidencjonowanych a tych przekazanych do unieszkodliwienia. W sumie zaniżono tę ilość prawie o cztery tony. Jak zaznacza Izba, takie nierzetelne prowadzenie spisu daje firmom odbierającym odpady możliwość dowolnego zawyżania ich masy, przez co szpitale ponoszą większe koszty. Może to też sprzyjać korupcji. Wymieniono najbardziej rażące przykłady złej ewidencji. Pierwszy – w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Skierniewicach: „Pracownicy świadomie zapisali w kartach ewidencji i kartach przekazania cztery tony odpadów o kodzie 18 01 03 (m.in. odpady, które zawierają żywe drobnoustroje chorobotwórcze lub ich toksyny) jako odpady o kodzie 18 01 04, które są mniej groźne (m.in. narzędzia do operacji bez przedmiotów ostrych, opatrunki, odzież jednorazowego użytku, rękawiczki, strzykawki bez igieł). Zrobili tak, ponieważ przekroczyli dopuszczalny limit odpadów o kodzie 18 01 03.”
– Rzeczywiście doszło do nieprawidłowości, które wykazała NIK, a było to w latach 2011–2013, kiedy WSZ Skierniewice zarządzała poprzednia dyrekcja. Pracownicy biorący udział w takich działaniach zostali zwolnieni z pracy – mówi Paweł Bruger, rzecznik prasowy placówki. Pojawiły się też podejrzenia, że firma odbierająca odpady rażąco zaniżyła cenę swojej oferty w przetargu. – Umowa z firmą została rozwiązana, a poprzednia dyrektor – ukarana przez Regionalną Komisję Orzekającą w sprawach o naruszenie dyscypliny finansów publicznych, działającą przy Regionalnej Izbie Obrachunkowej w Łodzi. Obecnie sprawą zajmuje się również prokuratura – dodaje rzecznik. Z kolei Szpital Bródnowski w Warszawie „w ogóle nie prowadził ewidencji odpadów o kodzie 18 01 04 i przekazywał je do utylizacji jako odpady komunalne. Niezewidencjonowanych w ten sposób odpadów mogło być nawet 40 ton rocznie (tyle szpital planował wytworzyć).” Rzecznik placówki Piotr Gołaszewski nie do końca jednak zgadza się z tymi zarzutami.
– Szanujemy NIK, w wielu sprawach nam pomógł, ale jeśli mamy pewne nieprawidłowości, to one wynikają z tego, iż wybraliśmy głębsze sortowanie odpadów – mówi. Szpital doszedł bowiem do wniosku, że wśród odpadów medycznych są takie, które mimo wszystko nie budzą wątpliwości. Na przykład materiały przyniesione do zabiegu, a niewykorzystane. – Nie należy od razu wyciągać takich ostrych wniosków, jak zrobiła to NIK, bo one są źle odbierane społecznie. Ludzie wyobrażają sobie leżące igły, do których mają dostęp dzieci – ubolewa rzecznik. – Prosimy o dobrą wolę. My też ją mamy. Choć kiedy czytam wytyczne, to bywam przerażony. Nie umiem sobie wyobrazić, że każdy oddział się ich kurczowo trzyma. One nie zawsze przystają do rzeczywistości – dodaje. Kolejny problem, to przekazywanie marszałkom województw niepełnych informacji, przez co ci nie mogą prowadzić rzetelnych baz danych o odpadach. A te są potrzebne do nadzorowania przepływu śmieci, zwłaszcza zakaźnych i niebezpiecznych. Jak wykryła NIK, marszałkowie nie mieli informacji dotyczących utylizacji prawie 7 tys. ton odpadów zakaźnych: „Ogółem w latach 2011–2013 wytworzono w Polsce 120,8 tys. ton niebezpiecznych odpadów medycznych, a unieszkodliwiono 113,9 tys. ton. Oznacza to, że z systemu zniknęła ogromna masa groźnych dla życia ludzkiego odpadów. Nie wiadomo, co się z nimi stało – czy faktycznie zostały zniszczone, ale na skutek bałaganu nie można tego stwierdzić, czy też pozbyto się ich w inny sposób.”
Prawie wszystkie kontrolowane placówki (również 10 z 12) nie występowały do firm utylizujących zakaźne odpady o wydanie dokumentu potwierdzającego ich unieszkodliwienie. Szpitale tłumaczyły to tym, że brak przepisów wykonawczych określających wzór takiego potwierdzenia (rozporządzenie wydano 13 stycznia 2014 r., dopiero po roku od wejścia w życie ustawy o odpadach) oraz interpretacją Ministerstwa Środowiska, która zwalniała je z tego obowiązku. Jednak według NIK szpitale mogły żądać od spalarni jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego bezpieczne pozbycie się groźnych śmieci. Dla swojego spokoju, jak i dla ochrony ludzi i środowiska.
Utylizacja. Odpady krążą za ceną
O ów spokój może być coraz trudniej, ponieważ z roku na rok maleje w Polsce liczba spalarni odpadów medycznych. Sama NIK to zauważa. Wedle danych Izby: w 2011 r. było ich 54, dwa lata później – jedynie 42. Mniejsza konkurencja na rynku powoduje zaś, że to spalarnie dyktują cenę, za jaką odbierają odpady od szpitali. Stawki różniły się w zależności od czasu i regionu, i wahały się od 1,22 złotych za kilogram (Centrum Opieki Medycznej w Jarosławiu w 2011 r.) do 3,24 zł/kg (SPZOZ w Łapach). A niedofinansowane szpitale szukają jak najtańszych usługodawców. Wożenie zakaźnych odpadów po całym kraju w poszukiwaniu spalarni najtańszych, miała ukrócić zasada bliskości, która zakazuje ich unieszkodliwiania poza obszarem województwa, na którym zostały wytworzone. Jednak zdaniem NIK ten przepis jest w praktyce martwy. Lokalizacja spalarni nie zawsze umożliwia trzymanie się tej reguły. Gdy okoliczne spalarnie nie mają wolnych mocy przerobowych, dopuszcza się transport odpadów do najbliżej położonych miejsc: „W latach 2011–2013 nie było np. czynnej instalacji unieszkodliwiania odpadów medycznych w województwie lubelskim, na terenie którego wytworzono w tym czasie 7,3 tys. ton odpadów medycznych (w tym 6,3 tys. ton zakaźnych). Z kolei na Mazowszu wydajność jedynej czynnej instalacji umożliwia unieszkodliwienie tylko ok. 5 proc. zakaźnych odpadów medycznych z tego województwa.”
Mimo to odpady krążą podobno po kraju bez względu na tę przepisową i faktyczną „furtkę”. Z powodów finansowych. Według NIK, aż połowa kontrolowanych szpitali nie przestrzegała zasady bliskości i odpady transportowała nieraz setki kilometrów, do innych województw: „Z szacunkowych danych wynika, że w latach 2011–2013 pomiędzy województwami przewieziono aż 45 proc. wszystkich wytworzonych odpadów zakaźnych (ok. 55 tys. ton) ”. Kontrolerzy wskazali tu na przypadek Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku, z którego odpady transportowano do: Ostrołęki (ok. 213 km od placówki), Tczewa (ok. 187 km) i Chojnic (ok. 185 km). „Działo się tak, chociaż w Bydgoszczy (w odległości 93 i 97 km od szpitala) znajdowały się dwie instalacje do unieszkodliwiania odpadów medycznych, a najbliżej położona instalacja zlokalizowana była w Koninie (85 km). W tym wypadku niestosowanie przez szpital zasady bliskości podyktowane było wyłącznie względami ekonomicznymi” – oceniła NIK.
Na jej zlecenie Inspekcja Ochrony Środowiska skontrolowała 29 spalarni zakaźnych odpadów medycznych. Nieprawidłowości stwierdzono w 18 z nich. W co trzeciej nie wykonywano wymaganych pomiarów emisji zanieczyszczeń powietrza lub rzadziej niż nakazują przepisy. Wyniki pomiarów i tak przekazywano wojewódzkim inspektorom i marszałkom nieterminowo. Pięć spalarni unieszkodliwiło większą ilość odpadów niż mogło (wedle posiadanych zezwoleń). W czterech nieprawidłowo magazynowano śmieci zakaźne. Tyle samo spalarni nie prowadziło wcale lub prowadziło nierzetelnie ewidencję odpadów.
Wnioski: ministrowie, wymuszajcie!
We wnioskach pokontrolnych Najwyższa Izba zwróciła się do ministra środowiska „o podjęcie skutecznych działań w celu poprawy stanu przestrzegania zasady bliskości przy postępowaniu z zakaźnymi odpadami medycznymi”. Według NIK zasada ta powinna być bowiem warunkiem udzielania przez szpitale zamówienia publicznego na odbiór i unieszkodliwianie odpadów medycznych. Natomiast minister zdrowia, uważa Izba, winien wydać nowe rozporządzenie, które będzie dopuszczało tylko i wyłącznie spalanie zakaźnych odpadów. Obecnie można je bowiem utylizować także innymi metodami, nie tylko termiczną. Takie inne instalacje, jak wynikało z informacji uzyskanych od marszałków, wciąż znajdowały się w województwach: zachodniopomorskim, kujawsko–pomorskim i wielkopolskim. Ale to może tylko pogorszyć problem z odpadami, jak uważa Małgorzata Majer, prezes Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej. Bo za niego odpowiadają nie tylko szpitale.
– Wybór oferty z jak najniższą ceną wymusza na placówkach ustawa o zamówieniach publicznych. Problemem jest też to, że musimy wybierać firmy utylizujące na terenie województwa. To nie zawsze jest najtaniej, ani najbliżej – zaznacza.
Zdarza się bowiem, że szpital leży na granicy województwa i musi wozić odpady na jego drugi koniec. Choć miałby bliżej do firmy z sąsiedniego regionu i być może byłaby ona nawet tańsza. Ale musi wybrać droższą i dalszą, byle w ramach swojego województwa. Małgorzata Majer kieruje Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalem im. dra Biegańskiego w Łodzi i w tym regionie widzi jeszcze inny problem: – Lista oferentów odbierających i utylizujących odpady jest niewielka. Trudno jest więc dokonać wyboru. Za chwilę może się okazać, że do przetargu nie stanie żaden oferent, bo będą już zapchani. Kto wtedy będzie te odpady przyjmował? Czasem w telewizji widzimy, co się w takich sytuacjach dzieje, gdzie one lądują i to jest przerażające. Jeśli zezwoli się szpitalom na wożenie odpadów poza region, to już będzie lepiej. Potrzebne jest też wsparcie Funduszu Ochrony Środowiska i może należałoby pomyśleć o nowych technologiach utylizacji. Siedem z dziesięciu szpitali, do których NIK przekazała wnioski pokontrolne w sprawie transportu i magazynowania odpadów i tym podobnych, wyeliminowało już nieprawidłowości. Pięć zrealizowało wnioski dotyczące prowadzenia ewidencji odpadów i przekazywania marszałkom rzetelnych danych o odpadach.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?