„Boleść nagła całego ciała, przeszywająca do szpiku kości, z osłabieniem takim, że ani się podnieść z łoża, ani nawet pomyśleć o tym, i febry trzęsące, odbierające resztkę chęci do jadła, oto jaka choroba wzięła mnie w posiadanie. Jedyna pociecha, że i wielu innych się z nią zmaga, bo krąży po mieście i do każdego domu prawie zagląda, nie przebierając w wieku, płci czy stanie” – tak oto pod koniec XIX w. nieznany autor opisywał swoje zmagania z grypą, zwaną także influenzą.
Grypa znana była już w starożytności i nazywana febris catarrhalis epidemica. Już wówczas zauważono jej epidemiczny charakter i opisano typowy zespół objawów: wysoką gorączkę, nagle występujące osłabienie, nieżyt dróg oddechowych. Przez wieki uważano, że grypa pojawia się pod wpływem zimna i przychodzi wraz z chłodną porą roku. Znalazło to swoje odzwierciedlenie we włoskim określeniu choroby – influenza di freddo, używanej także wobec innych chorób tzw. przeziębieniowych. W latach 30. XVIII w. w Europie zaczęto używać nazwy „influenza” nadanej przez angielskiego lekarza. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się też nazwa „grypa”. Nadana przez francuskiego lekarza i pochodząca od słowa agrippe, czyli chwytać, uczepić się, oddawała jej nagły charakter. Grypie próbowano też nadać rodzimą, polską nazwę. W 1890 r. podczas dyskusji lekarzy o panującej wówczas epidemii grypy, zaproponowano odwołujące się do objawów kataralnych nazwy „nieżytnica” i „chrypka”, które jednak się nie przyjęły. Gdzieniegdzie pojawiał się termin „nagminny przyrok”, stanowiący odwołanie do epidemicznego charakteru grypy; ten także się nie przyjął. Czasem używano spolszczonej nazwy influenzy – „napływka”, też bez powodzenia. W obiegu funkcjonowało jeszcze określenie „nieżyt rosyjski”. Stanowiło ono nawiązanie do ówczesnych poglądów o miejscu powstawania pandemii grypy; według Schoenleina miała ona zaczynać się w Rosji, na równinach nad jeziorami Ładoga i Onega i stamtąd, kierując się na zachód, „brać w posiadanie świat”.
Podstawą klinicznego rozpoznania grypy były objawy: nagłość jej występowania oraz epidemiczny charakter. Lekarze najczęściej wyróżniali trzy postacie kliniczne influenzy: nerwową, gastryczną i nieżytową. Postać nerwowa, trwająca ok. 3–4 dni, charakteryzowała się wysoką gorączką, silnymi bólami głowy i oczu, którym często towarzyszyło przekrwienie naczyniówki „tak silne, że chorzy się skarżyli, iż utracili wzrok”, bólami krzyża i zawrotami głowy. W postaci gastrycznej, także trwającej 3–4 dni, poza gorączką, bólami i zawrotami głowy, występowały nudności, wymioty, biegunka, gniecenie w żołądku, obłożenie języka, upośledzenie łaknienia i bóle brzucha. W postaci nieżytowej, oprócz gorączki i bólów głowy, występował ostry nieżyt błon śluzowych nosa, gardzieli, krtani, tchawicy i oskrzeli. Ta postać była najbardziej dokuczliwa i najdłużej trwająca – od 7 do 14 dni, wikłająca się niekiedy zapaleniem płuc, a u dzieci zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych. Wśród objawów opisywano także krwawienia z błon śluzowych nosa, żołądka i narządów rodnych.
Czynione wówczas obserwacje wskazywały, że epidemie grypy rozwijają się gwałtowniej w dużych skupiskach ludzi (wojsku, szkołach, internatach), wśród mieszkańców żyjących w gorszych warunkach (np. w suterenach lub na parterze zacienionych kamienic) oraz wśród osób „słabowitych”. Wciąż jednak niejasna była przyczyna i sposób rozprzestrzeniania się grypy. Pod koniec XIX w. konkurowały ze sobą dwie teorie: nowsza, mikrobowa, zakładająca istnienie czynnika zakaźnego i szerzenie się grypy „z osoby na osobę” i starsza, miazmatyczna, odwołująca się do miazmatów – trujących wyziewów, pochodzących z rozkładającej się materii organicznej. Występowanie epidemii tłumaczono też wpływem czynników tellurycznych na czynnik zakaźny: „według wszelkiego prawdopodobieństwa, sądząc z analogii z innymi chorobami zakaźnymi, najbliższą przyczyną influenzy jest jakiś zarazek mikrobowy, to jednak przy pewnych sprzyjających warunkach tellurycznych i kosmicznych, znajduje on dogodny dla siebie, a szkodliwy dla człowieka ośrodek”. Do czynników tellurycznych zaliczano ozon, elektryczność powietrza, ciśnienie, kierunek wiatrów oraz wpływy kosmiczne Słońca, Księżyca i planet; jedne miały wzmagać rozmnażanie się zarazków grypy, inne – hamować. Rozważano też wpływ pogody: „jeśli weźmiemy w rachubę, że większość epidemii przypada w jesieni i zimie, jak miało to miejsce w wiekach XVI, XVIII i XIX i często, jak i obecnie, podczas niezwykłych zmian i wahań temperatury oraz mglistej pogody, to mimo woli nasuwa się myśl o pewnym wpływie zmian atmosferycznych na rozwój influenzy”. Na podstawie obserwacji kilkudziesięciu tysięcy przypadków katarów poczynionych w latach 1879 – 1886 wysunięto wniosek, że „częstość tego cierpienia wzrasta podczas niskiej temperatury i nieznacznych opadów atmosferycznych, przy zwiększonej wilgotności, silnych wahaniach ciepłoty i ciśnienia powietrza”. Impulsem do intensywnych poszukiwań drobnoustroju wywołującego grypę była pandemia z lat 1889 –1892. Badania prowadzono na fragmentach tkanek, krwi i plwocinie pobieranych od osób zmarłych na grypę. Wyniki były niejednoznaczne: hodowano bardzo różne drobnoustroje: paciorkowce, gronkowce, dwoinki, ale nie spełniały one postulatów Kocha. Część badaczy stwierdziła, że „co się tyczy natury zarazka influenzy, to nic o nim tymczasem nie wiem”. Ten stan niewiedzy dobrze oddaje wierszyk z tamtego okresu, będący parafrazą utworu „Do melancholii” J. Słowackiego:
O influenzo, Nimfo, skąd Ty rodem?
Czyś Ty chorobą jest epidemiczną?
Co Ci się stało? Co Ci jest powodem?
że tak w grodzie samym, jako też
i w okolicy, marnujesz mężów, dzieci i kobiety?
W 1892 r. Richard Pfeiffer (1858 – 1945), niemiecki lekarz bakteriolog, po wielu próbach wyhodował z krwi i plwociny chorych na grypę Gram-ujemną bakterię, tzw. pałeczkę, stwierdzając, że jest ona spotykana tylko w grypie i nie występuje w innych chorobach. Zaczęto ją uważać za czynnik etiologiczny grypy i nazwano pałeczką Pfeiffera (obecnie Haemophilus influenzae). Nie spełniała ona jednak bardzo ważnego warunku Kocha – po zakażeniu nią zwierząt doświadczalnych nie wywoływała objawów choroby. Te, które udało się wywołać u małp i królików, nie były typowe dla grypy. Teza, że pałeczka jest czynnikiem sprawczym grypy, stawała się coraz bardziej wątpliwa, tym bardziej, że znajdowano ją jednak również w innych chorobach: odrze, kokluszu, gruźlicy. Gdy podczas pandemii grypy, tzw. Hiszpanki, z 1918 r.
badacze nie wykrywali jej prawie w ogóle w materiale pobranym od chorych – teza upadła. Zintensyfikowane wówczas badania poszły w dwu kierunkach: szukano innej bakterii i szukano czynnika grypy wśród tzw. zarazków przesączalnych czyli wirusów. Druga droga okazała się słuszna. W 1931 r. R. E. Shope wyizolował wirusa grypy świń, a w 1933 r. C. Andrews, W. Smith i P. Laidlaw – trzej badacze z National Institute for Medical Research w Londynie wyizolowali wirus grypy u ludzi. Odkrycia te doprowadziły w krótkim czasie do wyprodukowania pierwszej szczepionki przeciw grypie (1936 r.). Ze szczepieniami zaczęto wiązać największe nadzieje na skuteczny sposób zapobiegania epidemiom grypy. Wcześniej zapobieganie opierało się na zasadzie „opuść miejsce zakażenia, prowadź regularne i spokojne życie, dobrze się odżywiaj i wzmacniaj ciało”; kwarantanna była nieskuteczna. Leczenie miało na celu łagodzenie objawów choroby. Stosowano chininę z wódką, z kamforą lub olejem rącznikowym, antyfebrynę, antypirynę, salicylan sodu, fenacetynę. Niektórzy przestrzegali przed podawaniem antyfebryny i antypiryny – ponoć osłabiały serce, a dając nitkowate tętno i obniżając nadmiernie ciśnienie mogły spowodować zapaść. Popularne były środki napotne, koniak, wino węgierskie, kwas będźwinowy, kofeina, kwas dwusiarkowo-salicylowy – lepki, trudno rozpuszczalny proszek „smaku osobliwego, lecz nie nieprzyjemny oraz tzw. wodę jabłeczną – niewinny a skuteczny środek”. Popularne były leki wykrztuśne i wymiotne; ich korzystne działanie tłumaczono pobudzaniem błon śluzowych do wydzielania śluzu ułatwiającego usuwanie zarazka nagromadzonego na ich powierzchniach, co miało zmniejszać nasilenie choroby. Podanie ich tuż na początku choroby miało dawać natychmiastowe ustąpienie albo złagodzenie objawów. Ważną rolę w propagowaniu różnych metod leczniczych sposobem domowym odgrywała prasa codzienna. „Kurier Poznański” w styczniu 1890 r. pisząc, iż „bogaci mają lekarzy, którzy mogą ich ratować, ubodzy nie mają nikogo, wskazał na prosty i łatwy, zupełnie pewny środek, którym i najuboższy może się ratować”. Była to metoda wodolecznicza doktora Kneippa wg przepisu:
„Całą górną część ciała (a więc piersi, plecy, szyję, ramiona i twarz, lecz nie części głowy włosami obrosłe) co godzinę obmywać zimną wodą. Potem ciepło chorego okrywać, żeby znikąd powietrze nie dochodziło. Prócz tego, co godzinę podawać mu po łyżce zimnej wody, i szyję obwijać lekko suchym lnianym ręcznikiem bez zawiązywania go, tak iżby tenże górną część ramion okrywał – chory dostanie silnych potów i w ciągu doby, góra dwóch, wstanie zupełnie zdrów, jak już wstało kilku ciężko chorych; wycieranie trzeba odbywać szybko, najwięcej w 2 do 3 minut, najlepiej ręcznikiem umaczanym w zimnej wodzie, im zimniejszej tym lepiej i wyżętym tak, iżby woda nie ciekła, że choćby poty się pokazywały dalej zimną wodą wycierać trzeba i zimną wodę dawać do popijania, nie bojąc się zaziębienia dopóki choroba zupełnie nie ustąpi”.
Influenza zwykle ustępowała, a chory odzyskiwał pełnię sił – czy to pod wpływem tego czy innych środków leczniczych, a nawet pomimo ich stosowania. Ale pojawianiu się epidemii grypy towarzyszyły mieszane, często skrajne postawy: od traktowania jej jako choroby, choć kłopotliwej, to jednak błahej, po dostrzeganie w niej śmiertelnego zagrożenia, wobec którego należy przedsięwziąć wszelkie środki, by uchronić ludzkość od zguby. Wydaje się, że w tym duchu rozwinęła się medycyna, promując ideę szczepień przeciwko grypie.