Wprawdzie nieoficjalnie, ale za pośrednictwem pomorskich gazet Henryk Wojciechowski, dyrektor oddziału NFZ w Gdańsku zapowiedział, że od 1 stycznia przyszłego roku nie będzie finansował szpitali: Stoczniowego w Gdańsku oraz placówek w Człuchowie i Nowym Dworze Gdańskim. Następne cztery – w Helu, Ustce, Sopocie (SPZOZ Chorób Płuc i Gruźlicy) oraz Gniewie – znikną w najbliższych latach. Jest już gotowa również lista szpitali, które mają ograniczyć swoją działalność.
Nie wiadomo, czy jakieś zmiany w tych projektach wymuszą protesty lekarzy, pielęgniarek i polityków. W Człuchowie np. zaprotestowali lokalni działacze SLD. Natychmiast im wypomniano, że Henryk Wojciechowski jest byłym eseldowskim wojewodą pomorskim, a do NFZ, gdzie podejmuje tak kontrowersyjne decyzje, trafił z partyjnego klucza.
Jednak argumenty za likwidacją części szpitali są dość mocne. Nie można utrzymać wszystkich zasobów za mniejsze pieniądze... Warto nie tracić z oczu najnowocześniejszego pomorskiego szpitala w Kościerzynie, którego dyrektor na początku kwietnia zarządził... ewakuację części pacjentów. Kasa tej zaledwie pięcioletniej, renomowanej placówki świeci pustkami, a żywność dla chorych zakupywana jest z przychodów uzyskiwanych m.in. przez szpitalną szatnię i parking. Na szczęście, groźby dyrektora czasowego zawieszenia pracy oddziałów zabiegowych, neurologii, kardiologii, stacji dializ sprawiły, że gdański oddział Funduszu oddał szpitalowi pieniądze, które winna mu była kasa chorych i na krótko egzekucję wstrzymano. Kościerska placówka jest jedną z ośmiu, które nie podpisały kontraktu z byłą kasą chorych i - teoretycznie – tylko do końca maja ma otrzymywać pieniądze na bieżącą działalność. Umów nie podpisano, bo były o 20 procent niższe niż przed rokiem i duże szpitale się zbuntowały.
Dopiero 30 maja zostanie rozstrzygnięty nowy konkurs ofert, ogłoszony już przez oddział NFZ. Napięcie więc rośnie, bo tak naprawdę kilka godzin przed "godziną zero" okaże się, czy 100 tysięcy pacjentów leczonych w "zbuntowanych szpitalach" będzie miało gdzie się podziać. Nie mówiąc już o tym, że dla kilku tysięcy pracowników tych placówek może to być ostatni dzień pracy....
Przez pierwsze majowe dni Trójmiasto żyło jednak kłopotami zdrowotnymi 47-letniego mieszkańca Pruszcza, który wrócił do Polski z wysoką gorączką i objawami zapalenia płuc. Zanim pacjent wylądował w separatce zakaźnego szpitala w Gdańsku, spokojnie minął się na lotnisku Okęcie z premierem Millerem, który sprawdzał tam właśnie przygotowania do walki z SARS. Następnie wsiadł do pełnego autobusu jadącego do Gdańska. Jego pasażerów izolowano, do sąsiedniej separatki trafiła lekarka, która jako pierwsza zaczęła opiekować się chorym, a niebawem także zagorączkowała.
Wszystko skończyło się jednak dobrze. Pomogły antybiotyki i lekarze, a politycy odetchnęli z ulgą.
I tylko dziennikarze spekulowali, co by było, gdyby...
Maria Gliszczyńska