Dziennikarze zazwyczaj są bardzo krytyczni wobec pełniących obowiązki urzędników państwowych. Spodziewał się Pan wyróżnienia z ich strony?
- Nie. I bardzo się cieszę, bo z reguły czujemy wyłącznie krytykę, a nie aprobatę. Być może, taka jest ich rola, żeby pokazywać słabe strony władzy, bo mocne same wystarczająco się bronią.
Ma Pan receptę na to, by uzyskać aprobatę mediów?
- Myślę, że trzeba mieć coś do powiedzenia, nie żałować czasu i cierpliwie wyjaśniać wątpliwości. Dziennikarze przychodzą po konkretne, twarde dane, a nie by usłyszeć, że coś się komuś wydaje. Z pełnieniem funkcji publicznych powinny być też immanentnie związane styl i klasa, a tego politykom często brakuje.
Przedstawiciele władzy często nie ufają mediom, są wobec nich krańcowo krytyczni, stosują różne wybiegi i uniki, by nie mówić prawdy.
- Bez mediów nie moglibyśmy normalnie funkcjonować, gdyż informują o tym, co robimy. Bez nich nie bylibyśmy w stanie się przebić do społeczeństwa. Ja uważam przedstawicieli mediów za swoich przyjaciół. Czasem trudnych i krytycznych. Ale dramatem jest to, że niektórzy politycy obrażają się na krytykę, zamiast traktować ją inspirująco.
Czy media często zniekształcają Pana słowa i intencje?
- Nie, ale jak wszędzie, zdarzają się wypadki przy pracy. Są dziennikarze, do których mam 100% zaufania, ale i tacy, którym nie ufam, bo – podobnie jak część lekarzy czy pielęgniarek – za mało się uczą. Praca dziennikarzy, którzy zajmują się zdrowiem, jest wyjątkowo skomplikowana, wręcz elitarna. Znam grupę wybitnie wykształconych przedstawicieli waszego zawodu, którzy mają poczucie misji i wiedzą, kiedy niefortunnym słowem czy krzywdzącą opinią mogą uczynić coś złego. Są dziennikarzami nie tylko po to, żeby "przywalić", ale przede wszystkim, żeby służyć prawdzie i dobrej sprawie. W tym aspekcie jest to zawód podobny do lekarskiego; niektórzy medycy z powodu niestaranności czy nonszalancji też mogą uczynić wiele złego.