SZ nr 51–59/2014
z 10 lipca 2014 r.
Trzynasty prezes
W świetle nowej ustawy NFZ straci być może część swojej niezależności. jak wpłynie to na zarządzanie tą instytucją, tak ważną dla zdrowotnej polityki państwa, rozmawiają z prezesem NFZ Tadeuszem Jędrzejczykiem Renata Furman i Mariusz Gujski.
Fot. Jacek Sielski Służba Zdrowia: Jest Pan trzynastym prezesem NFZ w ciągu jedenastu lat funkcjonowania tej instytucji – „gorący stołek”?Tadeusz Jędrzejczyk: (śmiech) Teraz kompetencje Funduszu zostaną uporządkowane, dzięki czemu będziemy mogli się skoncentrować na swoim podstawowym zadaniu, jakim jest finansowanie świadczeń gwarantowanych. Obecnie NFZ sam wycenia procedury, kontraktuje, kontroluje i tak szerokie kompetencje były przedmiotem krytyki wielu środowisk, zresztą słusznie.
S.Z.: To naturalne, że minister zdrowia chce mieć wpływ na politykę zdrowotną. NFZ jest oczywiście niezwykle ważnym elementem tej polityki. Z jednej strony więc nie dziwi mnie chęć wpływu ministra na obsadę stanowisk w Funduszu, co jest zapisane w nowelizacji ustawy, z drugiej jednak wydaje mi się, że sytuacja prezesa NFZ nie będzie komfortowa. Trudno jest bowiem dowodzić tak wielkim „okrętem”, nie mając wpływu na dobór kluczowych osób. T.J: Nie będzie to moim zdaniem przeszkodą w realizowaniu zadań, jakie stoją przed Funduszem.
S.Z.: Rozmawiamy w kontekście projektu ustawy, w którym jest określona nowa rola Funduszu. Ścieżka jest już przedyskutowana i wytyczona. Znaczenie ministra zdrowia jako regulatora systemu na nowo zostało podkreślone i materializuje się w postaci przepisów. Pragmatyczne, codzienne zadania Funduszu będą określane przez ministra zdrowia. Jak w tym kontekście widzi Pan tworzenie zarządzeń prezesa NFZ? Czy będą one odzwierciedleniem tego, co nadane będzie w rozporządzeniach ministra? Do tej pory wiele aktów prawnych rodziło się tutaj, przy Grójeckiej. Czy teraz Fundusz będzie miał rolę doradczą?T.J.: Inicjatywa będzie należała do obu stron. Z jednej strony jest bowiem strategia ministra zdrowia, której realizatorem jest m.in. Fundusz, a z drugiej strony mamy ograniczenia finansowe, zachowania świadczeniodawców oraz pacjentów, a najlepiej może zdefiniować je Fundusz. Dlatego właśnie współpraca między tymi dwoma instytucjami jest taka ważna. Konsultacje w procesie legislacyjnym są czymś naturalnym i Fundusz tak jak dotychczas będzie w nich uczestniczył.
S.Z.: Jakie doświadczenia z bycia dyrektorem oddziału chciałby Pan przenieść do centrali? T.J.: Dobry kierunek to poprawienie dostępności do opieki ambulatoryjnej. Taki pakiet jest w trakcie przygotowań. Na pewno nie będziemy zapominać o kwestii wyceny świadczeń, którą niebawem zajmie się Agencja Oceny Technologii Medycznych. Nie nastąpi to automatycznie, tylko stopniowo, we współpracy z Funduszem.
S.Z: Finansowanie świadczeń, które pozwala osobom zarządzającym prowadzić publiczne i niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej, to jedno. Jest jeszcze kwestia relacji Funduszu ze świadczeniodawcami. Od lat mówi się, że między tymi stronami są barykady. A przecież ten team powinien wspólnie działać na rzecz pacjenta. Co Pan chce zrobić, by tak się stało? Relacje ze świadczeniodawcami nie są dobre i nie wynikają tylko ze zbyt niskiego finansowania. To również kwestia dostępności do Funduszu, możliwości porozumiewania się z nim. Do tej pory kontakt z NFZ odbywał się przez pisma, na odpowiedź nierzadko długo trzeba było czekać. Osoby zarządzające małymi przedsiębiorstwami prawie wcale nie mają do Funduszu dostępu. Nie można np. porozumiewać się z urzędnikami drogą mailową. T.J.: Uważam, że komunikacja między Funduszem a świadczeniodawcami jest równie ważna jak komunikacja z pacjentami. Kanały komunikacji z pacjentami mamy już wypracowane, choć ciągle je doskonalimy. Teraz planuję działania, które ułatwią i usprawnią kontakty ze świadczeniodawcami. Pracujemy m.in. nad projektem, który umożliwi komunikację e-mailingową. Na pewno jednak sprawnej komunikacji nie ułatwia fakt, że 1 procent budżetu na administrowanie NFZ to za mało. Kontrola NIK wykazała, że przy postępowaniu konkursowym kilkadziesiąt podań przypadało na jednego pracownika. Obciążenie oddziałów oczywiście jest nierówne. Miałem okazję pracować w oddziale, gdzie małe postępowanie konkursowe dało się w miarę łatwo przeprowadzić, ale przeprowadzenie dużego już było na granicy wydolności. Aby spełnić wymogi konkursu, trzeba było angażować ludzi z innych działów, w związku z czym realizacja ich codziennych zadań była odkładana w czasie. Z całą pewnością są jednak możliwe także takie zmiany, które nie wymagają dodatkowych środków finansowych i będziemy je wdrażać.
S.Z.: Coraz częściej w Polsce podnoszona jest kwestia stojącego na głowie dialogu między władzą publiczną a obywatelami. U nas, w odróżnieniu od innych rozwiniętych demokracji, najpierw rządzący, legislatorzy pracują nad rozwiązaniami, później je przedkładają do konsultacji opinii publicznej. W starszych demokracjach najpierw wszyscy siadają do stołu i wspólnie zastanawiają się, co i jak chcą osiągnąć. Pracują razem. T.J.: My także rozwijamy taki sposób działania. Projekt ustawy, który już trafił do Sejmu, oparty jest na postulatach i obserwacjach zgłaszanych między innymi przez organizacje społeczne. Praktyka weryfikuje każde prawo, ja na pewno nie będę stronił od konsultacji i zmian, oczywiście jeśli będą zasadne i bezpieczne dla systemu. Naszym celem jest finansowanie leczenia ubezpieczonych i dążenie do jak najwyższej jakości udzielanych świadczeń. To nasza misja.
S.Z.: Od stycznia 2015 r. system ochrony zdrowia ma być w pełni zinformatyzowany. Czy ze strony NFZ wszystko zadziała?T.J.: Systemy, za które odpowiada NFZ, działają sprawnie, a prace związane z planowanymi zmianami i nowymi zadaniami postępują zgodnie z harmonogramem. Efektywność naszych systemów informatycznych jest dobra, oceniając je na tle innych instytucji publicznych w Polsce i w Europie.
S.Z.: A jak będzie w praktyce wyglądało wdrożenie Dyrektywy transgranicznej? T.J.: Nasz system ochrony zdrowia włącza się do europejskiego, ze wszystkimi jego zaletami i wadami, których wcale nie brakuje. W tej chwili najbardziej popularne są wyjazdy na operację zaćmy z południowej części naszego kraju do Czech. Szacujemy, że nie będą to masowe wyjazdy, ale przygotowujemy się, by z roku na rok coraz elastyczniej zarządzać w związku z tym budżetem. Jeśli mieszkańcy województw małopolskiego czy śląskiego będą wyjeżdżać masowo za granicę na takie operacje, będziemy musieli – niestety – alokować pulę pieniędzy przeznaczoną na tego typu zabiegi, ponieważ inaczej doszłoby do nieuprawnionego przesunięcia środków i wszyscy musieliby się „dorzucić” do tych zabiegów. Takie działanie ma w swojej intencji zapobiec nadmiernemu wzrostowi wydatków na świadczenia planowe kosztem pilnych interwencji. Ma też zagwarantować równy dostęp do świadczeń. Postuluję, aby wspólnie ze świadczeniodawcami pracować nad dostępnością tych świadczeń w kraju ‒ nie wypychać pacjenta w pierwszej kolejności za granicę, tylko zaoferować świadczenie na miejscu. Sam Fundusz nie będzie w stanie tego zmienić.
S.Z.: Obserwujemy długie kolejki do niektórych zabiegów i utrudniony dostęp do świadczeniodawców. Wiemy, że są województwa, w których kolejki są krótkie i do specjalisty łatwiej się dostać. Są też takie, gdzie jest odwrotnie. Czy dostrzega Pan problem wynikający z takiego, a nie innego algorytmu podziału składek i wielu nieprawidłowości z nim związanych? T.J.: Zjawisko zróżnicowanego dostępu do świadczeń ma bardziej złożone powody, brak środków na finansowanie nie zawsze jest tylko wynikiem takiego, a nie innego algorytmu. Mamy przykłady województw, w których nastąpił spadek liczby płatników składek ze względu na przeniesienie działalności gospodarczej za granicę i ubezpieczanie w innych systemach zabezpieczenia zdrowotnego. To oznacza zmniejszenie puli pieniędzy. Będziemy analizować ten problem.
S.Z.: Śledząc strukturę wydatków NFZ na poszczególne typy lecznictwa: zamkniętego, specjalistycznego i podstawową opiekę zdrowotną, i porównując ją z podobną w innych krajach, obserwujemy niekorzystne tendencje. W Europie od lat wydatki na lecznictwo szpitalne utrzymują się na stałym w miarę poziomie lub nieznacznie tylko rosną. W Polsce ta dynamika jest wyższa, co stoi w sprzeczności z trendami światowymi. Minister zdrowia mówi o przybliżeniu medycyny do pacjentów, czyli dywersyfikacji. Mamy duże ośrodki zajmujące się leczeniem onkologicznym w metropoliach i jednocześnie „białe plamy” opieki ambulatoryjnej, specjalistycznej czy kompleksowego leczenia onkologicznego. Czy Państwo dostrzegają ten problem? Druga kwestia to stawka kapitacyjna, która nie jest chyba najszczęśliwszym modelem finansowania podstawowej opieki zdrowotnej. Wystarczy porównać zalecane przez WHO i przeznaczane na ten cel w Polsce wydatki. Okazuje się, że proporcje w naszym systemie są mocno zachwiane. T. J.: Zacznę od szpitali. Pewne zmiany już nastąpiły. Dla szpitali zmiany mają być szansą na rozwój, w tym rozwój form ambulatoryjnych. W niektórych szpitalach już się tak dzieje. Na jednego hospitalizowanego pacjenta obsługuje się ambulatoryjnie w warunkach przyszpitalnych 3‒4 innych. Myślimy również o integracji z przychodniami przyszpitalnymi, które mają podwójną rolę: kwalifikowanie i weryfikowanie pacjenta oraz uczestniczenie w leczeniu ambulatoryjnym wraz z innymi okolicznymi placówkami. Jeśli chodzi o POZ, to WHO pokazało złoty standard, do którego mamy się zbliżyć. Myślę, że najpierw będziemy patrzeć na efekt i funkcje, za którymi w drugiej kolejności mają pójść środki. Powołaliśmy wewnętrzny zespół, który ma przeanalizować istniejące rozwiązania oraz te, które mają być wprowadzone. Do pracy w POZ zostali dopuszczeni lekarze pediatrzy i interniści. Przyciągną oni swoich pacjentów i odciążą oddziały szpitalne. Liczymy na dobry efekt tej zmiany.
S.Z.: Jakie są inne obszary, których uporządkowaniem Fundusz powinien zająć się w pierwszej kolejności?T.J.: Chcemy zwrócić uwagę na lepszą koordynację świadczeń. Aby np. po leczeniu kardiologicznym w szpitalu pacjent mógł jak najszybciej trafić na rehabilitację kardiologiczną, żeby efekt leczenia nie był zmarnowany. Innym problemem jest kwestia polipragmazji, nadużywania leków i zbyt słabego nadzoru nad przyjmowanymi przez pacjentów lekami.
S.Z: W tym roku spodziewamy się aneksowania dotychczasowych umów ze świadczeniodawcami. Jest to wygodne i bezpieczne dla tych, którzy je mają. Zamyka jednak rynek dla nowych świadczeniodawców, a przecież usługi medyczne rozwijają się i niewątpliwie jest wiele takich, które będą niezwykle potrzebne. Czy w projekcie ustawy przewidziane jest rozwiązanie tego problemu?T.J.: W projekcie ustawy jest to zawarte, ale nie w formie przymusu. Dyrektor oddziału wojewódzkiego będzie mógł aneksować umowę lub przeprowadzić konkurs. Często jest tak, i nadal tak będzie, że na obszarach, gdzie jest mała dostępność, Fundusz ponawia konkurs, szuka nowych świadczeniodawców. Takim przykładem jest Gdańsk, w którym przez kilka lat trwały poszukiwania wykonawcy terapii metadonowej. Sytuacja obecnie zmienia się, ale ten przykład pokazuje, że są obszary, w których brakuje specjalistów. System przewidziany przez projekt ustawy wprowadza możliwość pewnej weryfikacji, np. czy na pewno nowy świadczeniodawca jest potrzebny. Daje również szansę na to, by nie inwestować na ślepo, bez względu na to, czy chodzi o inwestycje publiczne czy prywatne.
S.Z.: Czy dla Pana jako prezesa NFZ ma znaczenie to, czy usługi świadczy prywatny czy publiczny podmiot? Czy ważne są tylko jakość i cena tych usług?T.J.: Ważna jest przede wszystkim jakość usług oraz ich dostępność. Prawo gwarantuje równość traktowania podmiotów, bez względu na formę własności. Będziemy monitorować pracę zarówno prywatnych, jak i publicznych świadczeniodawców. Jasne jest, że każdy będzie swoje zasługi dla systemu leczenia pacjentów podkreślał, my postaramy się być w swoich ocenach obiektywni.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?