Zdrowie publiczne wykracza poza kompetencje resortu zdrowia. Dyskutowano o tym w czasie II Kongresu Zdrowia Publicznego podczas dwóch paneli: „Co wniosła ustawa o zdrowiu publicznym?” oraz „Międzyresortowa integracja w polityce zdrowotnej”.
W czasie dyskusji wiceminister zdrowia Jarosław Pinkas przypomniał, że prace nad ustawą o zdrowiu publicznym prowadził minister Zbigniew Religa. Z powodów politycznych, organizacyjnych, debata na temat tego, jaki ustawa ta powinna mieć kształt, nie została zakończona. – Po 10 latach ustawa wreszcie jest. Chylę czoła przed Beatą Małecką-Liberą za to, że jej się udało. Ustawa nie jest doskonała, ale to nie ze względu na panią minister, a inne osoby – mówił J. Pinkas.
– Faktycznie, w MZ rzadko zdarzają się takie sukcesy. W 10 miesięcy cała procedura została przeprowadzona, łącznie z podpisem prezydenta Andrzeja Dudy – mówił prof. Adam Fronczak. Prof. Mirosław Wysocki, szef NIZP-PZH przypomniał, że zespół ekspertów przygotował projekt w 15 dni.
B. Małecka-Libera podkreślała, że ustawa to efekt pracy zespołowej. – Boli mnie jak słyszę, że jest ona mało ambitna. Ustawa nie jest mało ambitna. Ona jest taka, jaką mogliśmy przygotować i wprowadzić w tym okresie. Wiele elementów będzie wymagało zmian, doprecyzowania, ale uważam że jest absolutnie na miarę tego czasu dobra – wyjaśniała.
Co wniosła? Wśród zasadniczych rzeczy była pełnomocnik rządu ds. ustawy o zdrowiu publicznym wymienia wprowadzenie właśnie terminu „zdrowie publiczne” do systemu opieki zdrowotnej. – Dotychczas mówiliśmy o zdrowiu jednostki i wszystkim, co w medycynie naprawczej się dzieje. A o profilaktyce, promocji zdrowia niewiele. Uświadomienie osobom, które na co dzień nie zajmują się opieką zdrowotną, co to jest zdrowie publiczne, to że nie zależy ono wyłącznie od ministra i resortu zdrowia czy od systemu opieki medycznej, to jest bardzo ważne – podkreślała B. Małecka-Libera. Przypomniała, że równocześnie po raz pierwszy na realizację Narodowego Programu Zdrowia przewidziano finansowanie – 140 mln zł. Czy to dużo, czy nie? Pamiętajmy, że to nie są jedyne środki na profilaktykę. Jeśli dodamy do tego pieniądze z innych programów, z samorządów, to jest dużo – dodała B. Małecka-Libera.
Prof. M. Wysocki zwrócił uwagę, że mieliśmy już narodowe programy zdrowia, ale bardzo szerokie, mówiące o wszystkim i o niczym. Nie było do nich finansowania, więc nie były realizowane albo tylko częściowo. W nowym NPZ skoncentrowano się na czynnikach ryzyka, sposobie żywienia, aktywności fizycznej, używkach, zdrowiu psychicznym, ograniczaniu ryzyka środowiskowego, biologicznego oraz na starzeniu się. Dodane mają jeszcze zostać przez obecny rząd kwestie dotyczące zdrowia rodziny i zdrowia prokreacyjnego.
Praca na wielu poziomach
Maciej Piróg ma nadzieję, że ustawa o zdrowiu publicznym będzie realizowana zgodnie z planem. To, czego jego zdaniem zabrakło, to wysokie ulokowanie w rządzie osoby odpowiedzialnej za zdrowie publiczne. Eksperci myśleli o wicepremierze koordynującym współpracę kilku resortów. – Zdrowie publiczne przestało być tylko ustawą. Na sali mamy przedstawicieli samorządu terytorialnego, organizacji pozarządowych, firm farmaceutycznych, różnych instytucji jak NFZ – zwracał uwagę Maciej Piróg.
– Ważne, by w realizację ustawy i NPZ włączyły się pozazdrowotne resorty. Każdy ma oddelegować wiceministra do Rady Zdrowia Publicznego. Muszą poczuć tę misję, rozumieć, że w ich resortach potrzebne są struktury, ludzie odpowiedzialni za zdrowie publiczne, ale potrzebne są też środki. Musimy dotrzeć także do społeczności, do gmin, powiatów, województw, struktur marszałkowskich – mówił prof. Bolesław Samoliński. Zwracał uwagę na ważną rolę środowisk eksperckich i naukowych. – Mamy 186 parametrów do monitorowania stanu zdrowia populacji, ale też mierzenia efektywności działań, jakie podejmujemy. Biorąc pod uwagę nakłady na NPZ, daje to 751 tys. zł na jeden parametr rocznie, a 10 lat temu na sam program alergiczny mieliśmy 5 mln zł. Biorąc pod uwagę upływ lat, teraz by trzeba przemnożyć przez 1,5, by otrzymać kwoty, jakie są niezbędne do działania – dodał.
– Byłoby dobrze, gdyby wszystkie przepisy w różnych sektorach i resortach miały w ocenie skutków regulacji opinie o wpływie na zdrowie – mówił minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Zachęcał, by korzystać z dobrych wzorców innych państw – Wielkiej Brytanii, Finlandii, w pewnym stopniu z Norwegii, gdzie zdrowie publiczne jest rozwijane. – Co do ustawy, to to, co jest dobre będziemy kontynuować, to, co złe, zmieniać – dodał. Wyjaśnił, że rząd przyszedł w momencie, gdy niełatwo jest zmieniać budżet na kolejny rok. Ale zamierza ustawę poprawiać w obszarze środków finansowych na zdrowie publiczne oraz zabiegać o to, by pojawił się pełnomocnik koordynujący zdrowie publiczne z mocnym miejscem w rządzie. – Najlepiej, gdyby był to wicepremier, wiceminister zdrowia może mieć za małą pozycję wobec innych resortów – przyznał.
– Potrzebne jest wysokie umiejscowienie zdrowia publicznego i kwestia koordynacji oraz tego, kto za tę koordynację odpowiada. Kwestie dotyczące regulacji zdrowotnych powinny w różnych organach być rozstrzygane przez osoby, które się nimi zajmują na co dzień. Na poziomie dyskusji teraz często się ze sobą zgadzamy, np. z przedstawicielami resortu pracy, finansów, sportu. Ale gdy trzeba podjąć decyzje, one zapadają gdzie indziej – mówił Jakub Szulc z EY.
Pokazać efekt,
połączyć fundusze
Jak podkreślał J. Szulc, mamy narzędzia do tego, by móc przekonywać decydentów z pozazdrowotnych resortów, ale trzeba je wykorzystywać. Przykładem jest metodyka kosztów pośrednich. – Nie da się jej zastosować wszędzie, ale pozwala, by minister zdrowia pokazał ministrowi finansów, że np. nowa, droższa technologia medyczna zapewnia, że pacjent szybciej wraca do pracy, koszty leczenia później są zdecydowanie niższe, mamy mniejsze obciążenie dla systemu ubezpieczenia społecznego – mówił J. Szulc. Jak podkreślał, w zdrowiu publicznym inwestycje dziś poniesione będą miały szalenie istotne efekty, ale w perspektywie 10–20 lat. – Ponieważ tych efektów nie widać od razu, często decyzje są przesuwane. To się zmienia, wierzę, że ustawa o zdrowiu publicznym i NPR są krokiem w tę stronę – dodał ekspert EY. Zwrócił też uwagę na koordynację – np. środków rozdysponowywanych centralnie z samorządowymi. – Musimy pomyśleć, czy wydawane są sensownie i czy możemy je jakoś spiąć razem – mówił J. Szulc. Jego zdaniem AOTMiT powinien nie tylko, jak obecnie, opiniować, ale wręcz decydować o tym, czy dany program zdrowotny, planowany przez samorząd, ma sens.
Demografia w zdrowiu
Dr Piotr Bednarski, szef Narodowego Instytutu Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji im. prof. dr hab. med. Eleonory Reicher w Warszawie o problemach zdrowia publicznego, w tym inwestycji w zdrowie, mówił na przykładzie wyzwań demograficznych. – Musimy poprawić jakość leczenia osób starszych. Wielochorobowość, tworzenie psychogeriatrii jako elementu profilaktyki, zapobieganie urazom, upadkom, monitorowanie przyczyn i skutków tych zdarzeń, by je eliminować – to nasze wyzwania. Skuteczne działania w tym zakresie, to mniej hospitalizacji i niższe wydatki publiczne – tłumaczył P. Bednarski. Wspominał o zapewnieniu kompleksowej opieki nad osobami starszymi, przygotowaniu starzejącego się społeczeństwa do aktywności, tak by skutki chorób przewlekłych dotyczyły nas w jak najmniejszym stopniu. – Ważną kwestią jest finansowanie rozwoju naukowego – teraz zdecydowanie niewystarczające – dodał szef Instytutu.
Media muszą mieć misję
Jednak same starania naukowców, ekspertów i urzędników nie wystarczą. K. Radziwiłł zwrócił uwagę, że potrzeba lepszego dotarcia z promocją, profilaktyką, zdrowym stylem życia do społeczeństwa. – Ciągle jest tak, że bardzo wiele zależy od stylu życia. Niezależnie co dobrego wymyślimy, jakie interwencje oparte na dowodach skuteczności, to musimy to jeszcze przekazać społeczeństwu – mówił minister zdrowia. Jego zdaniem z jednej strony chodzi o zaufanie – nie mamy takiego komfortu jak w wielu krajach, że wierzą rządowi, jego komunikatom. Więc musimy się zastanowić, jak mówić ludziom o zdrowiu, by słuchali. – Niewykorzystanie publicznych mediów w tym zakresie jest porażką. Musimy komunikować się ze społeczeństwem nie przez suche komunikaty, a przez zorganizowany przekaz. Dziś, gdyby minister zdrowia chciał coś ważnego powiedzieć, musiałby wykupić czas antenowy w TV czy radiu, a biorąc pod uwagę jakimi pieniędzmi dysponuje, pewnie byłoby to między 3 rano a 6 rano i efekt byłby znikomy – mówił K. Radziwiłł.
– To, że musimy dotrzeć do ludzi pokazuje przykład drożdżówek. Brakowało przekazu, że śmieciowe jedzenie, jakim odżywiają się nasze dzieci, im szkodzi. Teraz mamy wręcz odwrotną sytuacją, poszły kontrole do szkół, w mediach jest zamęt. Trendy robi się noszenie soli i słodyczy do szkoły – informował minister. Jako porażkę wskazał też fakt, że samochody podjeżdżają pod szkoły i sprzedają niezdrową żywność, którą wycofano ze szkolnych sklepików. Jak widać, choć zrobiono już pierwsze kroki, jednak do upowszechnienia w społeczeństwie wiedzy o tym, że każdy z nas odpowiada za zdrowie i jak powinien o nie dbać, jest daleko.