Z zażenowaniem czytam w najnowszym raporcie Najwyższej Izby Kontroli, że w 2015 r. Narodowy Fundusz Zdrowia zrefundował ponad 74 tysiące recept, które były wystawione przez nieżyjących już lekarzy i ponad 11 tysięcy recept wystawionych na osoby zmarłe. Zrefundowano te recepty lekką ręką i nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak. Narodowy Fundusz Zdrowia nie jest też w stanie – o czym donosi NIK – sprawdzać, czy przypadkiem recepta o tym samym numerze zrealizowana w jednym województwie nie była też zrealizowana w innym. Rejestr usług medycznych, który jest tworzony w Polsce od dwudziestu lat, dotąd nie powstał i nic nie wskazuje na to, żeby miał powstać w jakimś dającym się określić terminie. Skutki tej sytuacji dla systemu ochrony zdrowia w Polsce są katastrofalne. Brak centralnego systemu informatycznego był jednym z powodów, dla których w zeszłorocznym europejskim konsumenckim indeksie zdrowia Polska uplasowała się na fatalnym przedostatnim miejscu przed Czarnogórą. Powszechność stosowania elektronicznej dokumentacji pacjenta – czerwona lampa, możliwość umawiania wizyt przez Internet – czerwona lampa, e-recepty – czerwona lampa, rankingi najlepszych świadczeniodawców – czerwona lampa. Mieliśmy korzystać z elektronicznych recept, mieliśmy dostać karty usług medycznych. Dzięki systemowi znane miały być wszystkie wydarzenia w ochronie zdrowia, w gabinecie lekarskim, przychodni, szpitalu i aptece. Bylibyśmy zdrowsi i bogatsi, bo pojawiłyby się oszczędności. Sprawny system pozwoliłby zrezygnować z powtarzanych niepotrzebnych badań diagnostycznych, pozwoliłby też na wydłużenie czasu, jaki lekarz, obarczony teraz wypisywaniem tony świstków, może poświęcić pacjentowi. Z powodu zaniedbań polityków PO w zeszłym roku część pieniędzy przeznaczonych na informatyzację musieliśmy zwrócić Unii Europejskiej. W marcu tego roku Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście wydała postanowienie o umorzeniu śledztw w sprawie Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia. Nie ma winnych – orzekli śledczy. Temu jednak, że nie ma od tak dawna rejestru, winne jest całe środowisko: politycy gnuśni, koniunkturalni, zarozumiali i zawistni, niepotrafiący wznieść się ponad podziały partyjne, niepotrafiący myśleć o dobru publicznym ponad własną kadencję. W ciągu ostatnich 20 lat decyzje rządzących w sprawie systemu informatycznego wykluczały się wzajemnie; brakowało kontynuacji. Za czasów rządu Jerzego Buzka zaczęto wprowadzać karty magnetyczne, jednak rząd Leszka Millera wstrzymał rozwój tego systemu – uznano, że karty wprowadzone między innymi w Śląskiej Kasie Chorych są przestarzałe. Zlikwidowano Kasy, powstał Fundusz. Wycofywano papierowe książeczki zdrowia dla dorosłych i dzieci, a potem je przywracano. Miller postanowił, że rejestr powstanie w ramach offsetu za pieniądze przeznaczone na zakup myśliwców F16. Z tego pomysłu z kolei wycofał się rząd Marka Belki. W 2006 roku rząd Jarosława Kaczyńskiego zapowiedział stworzenie Rejestru Usług Medycznych z prawdziwego zdarzenia. Krótko rządził, nic z tego nie wyszło. Za rządów Donalda Tuska prowadzano w Wielkopolsce pilotaż rejestru usług medycznych – pieniądze zostały zmarnowane, bo na pilotażu się skończyło. W ciągu tłustych ośmiu lat rządów PO intensywnie informatyzowały się szpitale. Nikt jednak nie zadbał, żeby kupowane przez nich systemy informacyjne komunikowały się ze sobą; w efekcie mamy co najmniej kilkanaście niekompatybilnych systemów szpitalnych. Kryzys zarządczy trwa. Teraz przyszedł czas na rozwalenie Narodowego Funduszu Zdrowia. W końcu istnieje już 12 lat. I tak długo. Szans na powstanie rejestru usług medycznych za rządów Beaty Szydło jakoś nie widać.