Od końca sierpnia jesteśmy co i rusz bombardowani zmieniającymi się informacjami o bliskim wsparciu systemu opieki zdrowotnej środkami pochodzącymi z budżetu państwa „na skalę niespotykaną w ostatnich latach”. Zaczęło się od informacji ministra Radziwiłła o kwocie 2,8 miliarda złotych; w końcu września wicepremier Morawiecki mówił wręcz o ponad 3 miliardach. Problem polega wyłącznie na tym, że nie wiadomo do końca, co politycy nazywają pieniędzmi z budżetu państwa.
Nie ulega kwestii, że każdy dodatkowy pieniądz przeznaczony na system opieki zdrowotnej jest cenny. Zwłaszcza jeżeli jest mowa o miliardach, bo tylko takie wartości mają jakieś istotne znaczenie. Trzeba pamiętać, że obecnie na system przeznacza się blisko 80 miliardów publicznych pieniędzy – wg ostatniego planu NFZ na 2017 rok jest to konkretnie 78 113,5 mln zł. Dodatkowe trzy miliardy to, jak łatwo policzyć, wzrost o ok. 3,8%. Jak można się domyślać, taki jednorazowy zastrzyk, przy chronicznym niedofinansowaniu systemu niczego strukturalnie i tak nie naprawi. Ale cieszmy się, że go obiecują.
Pytanie, na co te dodatkowe pieniądze zostaną przeznaczone i czy naprawdę pochodzą one z budżetu państwa. Podstawowym celem, na który powinny zostać one przeznaczone, to zapłata za świadczenia, które zostały przez szpitale wykonane, ale do tej pory zapłacone nie zostały, czyli na tzw. nadwykonania 2017 roku i lat ubiegłych. To są usługi, których gdyby nie wykonano, to albo kończyłoby się to śmiercią lub pogorszeniem zdrowia pacjentów, albo wydłużeniem kolejek oczekujących. Państwo nie powinno zapominać o tych zobowiązaniach wobec szpitali. Nadzieję dają wypowiedzi wielu przedstawicieli Miodowej, o tym że Ministerstwo Zdrowia chciałoby, aby szpitale sieciowe weszły do nowego systemu z „czystym kontem”. Zapłacenie im za nadwykonania lat ubiegłych sprawiłoby, że spłaciłyby one część zobowiązań bądź zainwestowałyby te pieniądze w poprawę swoich standardów i można by było liczyć, że przyznane im ryczałty pozwoliłyby na w miarę ustabilizowaną działalność. Czy ta obietnica zostanie spełniona dowiemy się za jakiś czas.
Nie wiem, jak traktować deklaracje, że pieniądze te mają być przeznaczone na skracanie kolejek oczekujących na świadczenia. Gdyby to traktować poważnie, to powinny one trafić nie w czwartym kwartale, ale na początku roku, ponieważ teraz nie sposób wykonać zdecydowanie więcej dodatkowych świadczeń w krótkim czasie. Ani NFZ nie zdąży podzielić tych pieniędzy w sensowny sposób, ani szpitale nie zdążą dostosować swojego potencjału do zwiększonych zadań. Mirażem jest sądzenie, że w szpitalach się siedzi i nic nie robi, bo kontrakt na to nie pozwala. One w większości już dawno dostosowały swój potencjał do zadań wynikających z kontraktu.
Trochę zastanawiające jest przeznaczanie środków budżetowych na inwestycje. Zapytam tylko dyskretnie: co się stało z pieniędzmi z tzw. policy paper? To według wcześniejszych informacji około 12 miliardów. Czy już zostały rozdysponowane? Czy może inwestycje zaplanowane z tzw. specustawy nie kwalifikowały się do realizacji w jej ramach? Mam nadzieję, że UE nam tych środków nie odebrała. Bo tak naprawdę, to na razie z obietnic trzech miliardów jedynym konkretem są środki właśnie ze specustawy, ale to tylko niespełna trzysta milionów, czyli mniej niż 10% obietnic.
No i jak to jest z tymi środkami z budżetu państwa? Mimo olbrzymiej dozy dobrej woli, nieco niepokoją mnie informacje przekazywane przez polityków. Wicepremier Morawiecki zaliczył do tych środków także pieniądze pochodzące z funduszu zapasowego NFZ w kwocie ok. 760 mln zł (25% obietnic), które zarządzeniem prezesa NFZ zostały uruchomione pod koniec września. Ale przecież to nie są środki budżetu państwa, tylko oszczędności NFZ, wynikające skądinąd z tego, że wcześniej Fundusz nie zapłacił za wykonania usług powyżej wiążących strony umów, czyli za tzw. nadwykonania. Czyli niewykorzystane pieniądze ze składki zdrowotnej mają być teraz „darem budżetu”? Podobny lęk budzi określenie „pieniądze z rezerw” – bo już się obawiam, że rozwiązana rezerwa ogólna NFZ też okaże się „darem budżetu” zaliczonym do obiecanych trzech miliardów.
Nadal chciałbym wierzyć w te trzy miliardy przekazane bezpośrednio z budżetu państwa bez żadnych sztuczek księgowych i piarowskich. Nadwyżka budżetu państwa po sierpniu wynosiła blisko 5 miliardów złotych, choć zgodnie z preliminarzem powinno być koło 20 miliardów złotych deficytu. Gospodarka się rozwija, zatrudnienie rośnie, rosną też wynagrodzenia, a przez to odprowadzana składka zdrowotna. Pewnie ponadnormatywnie rośnie też budżet NFZ – ale to autonomiczny fundusz, a nie budżet państwa. Podobnie było w latach 2005–2007 za poprzednich rządów PiS i śp. prof. Zbigniewa Religi. Wtedy rosły jak na drożdżach przychody NFZ i kontrakty szpitali, ale nikt nie mówił, że to dotacja z budżetu państwa. Oczywiście poza wprowadzonym przez Profesora budżetowym finansowaniem przedszpitalnego ratownictwa medycznego oraz później zlikwidowanym przez rząd PO obciążeniem ubezpieczycieli komercyjnych kosztami leczenia ofiar wypadków komunikacyjnych.
Liczę na te trzy miliardy, tak jak liczą wszyscy – zarządzający podmiotami leczniczymi, ich pracownicy i przede wszystkim pacjenci. Zagłoba darował kiedyś królowi szwedzkiemu Niderlandy. Oby nikt nie próbował darować nam naszych własnych pieniędzy.