Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 41–44/2003
z 29 maja 2003 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Z pamiętnika lekarza poz

Janina Banachowska

Poniedziałek

Wpadła do gabinetu zdyszana, sapiąc jak lokomotywa.

- Pani doktor, ratujcie! Dusi się! Udusi się do imentu!

Nie spytałam nawet, kto się dusi, babinę znałam, mieszka na wysokim brzysku naprzeciw Ośrodka. Niewiele myśląc, zostawiłam rozebranego pacjenta w gabinecie, zawołałam pielęgniarkę, by przyniosła na miejsce zestaw przeciwwstrząsowy i ampułkę Aminophilliny i pobiegłam za wzywającą mnie kobietą. Nie potrafiłam iść tak szybko jak ona po stromej dróżce. Gdy doszłam na miejsce, już tam była. Pielęgniarka dotarła zaraz za mną.

- Kto się dusi? – zapytałam.

Pokazała ręką na podwórko. Tam, ze zwisającą resztką przetlałego powrozu na rogach, stał byk, na oko – z 800 kg żywej wagi. Przekrwione oczy wychodziły mu prawie z orbit, z otwartego pyska toczyła się piana, bezskutecznie usiłował wciągnąć powietrze, chwiał się na nogach.

Obok stało dwóch chłopów, bezradnie patrzących na duszące się zwierzę.

- Ziemniaka połknął, stanął mu w gardle – powiedziała kobieta. – Nim przyjedzie weterynarz, to padnie!

Niewiele myśląc, wsadziłam rękę do rozchylonego pyska. Poczułam opór: coś dużego i śliskiego zatykało wejście do krtani. Nie zdołałam uchwycić. Zacisnęłam rękę w pieść i pchnęłam jak najdalej potrafiłam.

Byk ze świstem wciągnął powietrze. Dyszał rozwartym pyskiem, nie zamykał go, rękę wyjęłam bez trudu. W tym momencie zjawił się weterynarz.

- Trzeba całkiem nie mieć rozumu, żeby bez zabezpieczenia pchać dłoń w taką paszczękę. Mógł odgryźć rękę jak nic.

Mógł. Ale gdy jest zagrożone czyjeś życie, czy myśli się o własnym bezpieczeństwie? Weterynarz wprowadził sondę przez nos, popchnął dalej. W przedżołądku ziemniak ulegnie nadtrawieniu, buhajowi nic już nie grozi.

- Jak już pani doktor tu jest, to babka bardzo źle się czuje. Nie może oddychać, boli ją w boku... – prosił jeden z przyglądających się chłopów.

No, jak już tu jestem... Poszliśmy do sąsiedniego domu. Na łóżku siedziała starsza kobieta, oddychała płytko, widać było, że każdy oddech sprawiał jej ból. Pielęgniarka, rozsądna i przewidująca, podała mi słuchawki. W płucach dużo świstów i furczeń. Wypuk stłumiony po prawej stronie aż do czwartego żebra, po lewej – tylko przytłumienie dołem.

- Babciu, trzeba do szpitala – stwierdziłam. – Tylko nie do szpitala, złociutka. Stamtąd to już mnie w trumnie przywiozą.

- Trzeba zrobić punkcję opłucnej, usunąć płyn, który was tak dusi – tłumaczyłam. Ale równie dobrze mogłam ją namawiać na lot rakietą kosmiczną.

Do szpitala – to znaczy, że trzeba umierać. A tak – to przynajmniej w domu...

Nie miałam igieł do punkcji opłucnej; normalną, do zastrzyków zraniłabym płuco. Posłałam pielęgniarkę po wenflon, z tych najgrubszych, i rękawiczkę. Może nie jest to narzędzie do punkcji, ale gdy nie ma nic innego?

Wkłułam się w szóstym międzyżebrzu, odciągnęłam 20 ml mętnego, surowiczego płynu, z palca rękawiczki zrobiłam wentyl, płyn poślę do badania.

Poprosiłam syna pacjentki, by przyszedł do Ośrodka po receptę na Augmentin. W gabinecie rozebrany pacjent czekał cierpliwie, aż wrócę. Trzeba przyznać, że ludzie są tu wyrozumiali.

Wtorek

Babcia z zapaleniem opłucnej lepsza, bez temperatury. Płyn jeszcze ciągle się gromadzi, kazałam zbierać do słoika, by wiedzieć, ile go spływa. Wczoraj do wieczora było około litra, dziś już tylko trochę na dnie. Babcia zadowolona, że duszność niemal ustąpiła. Dadzą znać, gdyby się pogarszało, w sobotę sama wpadnę.

Przy okazji sprawdziłam stan chorego z nowotworem wargi. Początkowo niewielka zmiana już się zaczęła rozszerzać, podejrzewam, że penetruje w głąb czerwieni. Mimo próśb, nadal nie godzi się na leczenie na onkologii. Jeszcze nie jest tak źle, gdyby się pogarszało, to się zgodzi – mówi. Ale wtedy, gdy zajęte będzie pół szczęki, już na każde leczenie będzie za późno. Nie pomagają nawet namowy tych, którzy we wczesnym stadium zostali całkowicie wyleczeni. Wobec oporu pacjenta byłam zupełnie bezsilna.

Byk pasł się w ogrodzie, uwiązany za rogi na sznurku raczej niż powrozie, do kołka wbitego w ziemię. Obok bawiło się dwoje małych dzieci. Jak to się dzieje, że tu bydło jest tak niewiarygodnie spokojne i łagodne?

Wieczorem telefon: – Półroczny źrebak tydzień temu przeciął nogę na szkle, teraz spuchło i ropieje. – Co mówił weterynarz? – Że z niego już nic nie będzie, szkoda wydatków na leczenie, lepiej odstawić na ubój.

Umówiłam się na środę.

Środa

Rano telefon, kiedy przyjadę do źrebaka. Pojechałam. Rzeczywiście, nadpęcie.

Wyglądało paskudnie, trzeba by naciąć, sączkować, dać antybiotyk, ale jak dotąd, zamiast recepty, właścicielka dostała skierowanie na ubój konieczny.

A ja tak sobie pomyślałam, że szkoda, że na ubój konieczny nie kieruje się niektórych prominentów ochrony zdrowia.

- Mąż w domu? – pytam. Sama sobie nie poradzę, "źrebaczek" jest już wzrostu dorosłego konia.

- W domu, ale leży, coś źle się czuje. Gorączki już nie ma, ale słaby i boli go w piersiach.

Idziemy do męża. Rzeczywiście, blady, z dusznością i bólem w okolicy zamostkowej, nasilającym się przy zmianie pozycji. Opukowo granice serca w normie, jednak osłuchowo wyraźny, szorstki szmer skurczowo-rozkurczowy, sugerujacy suche zapalenie osierdzia.

Zaczęło się grypą, twierdzi pacjent.

W tej sytuacji źrebak musi poczekać; jestem samochodem, zabieram pacjenta do szpitala. Obiecuję wpaść do konia w drodze powrotnej, żona zapłakana zostaje w domu z całym dobytkiem.

Wracając zaglądam do stajni. Źrebak nadal nie uwiązany, nadal nie ma nikogo do pomocy, gospodyni nie podejdzie, bo się boi. Trudno, muszę sobie sama radzić. Nie będę czyścić i zakładać sączka, jedynie natnę, niech ropa swobodnie wypływa.

Profilaktycznie strumieniem ze strzykawki przepłukuję ranę wodą utlenioną. Pacjent ogląda się za siebie, ale nie oponuje. Przypuszczam, że ewakuacja takiej ilości ropy przyniosła mu ulgę, dlatego jest spokojny. Jeszcze zastrzyk Debecilliny w zad, bo nie umiem dawać w szyję, jak powinnam.

Nie kopnął, choć zastrzyk był bolesny. Jutro przyjadę z obstawą sąsiadów, zrobię wtedy wszystko tak, jak być powinno.

Czwartek

Oddział wewnętrzny, na który poprzedniego dnia zawiozłam pacjenta, potwierdził wstępne rozpoznanie. Ordynator przewiduje dłuższą hospitalizację.

Z tą wiadomością jadę do mojego czworonożnego pacjenta, a ze mną dwóch moich sąsiadów. Tym razem oczyszczam ranę po nacięciu, dokładnie przepłukuję i polecam, by dalej już leczył go weterynarz.

Koń stoi na wszystkich czterech nogach, obrzęk znikomy, to nie był ropień, tylko flegmona, co dobrze rokuje. Mam jeszcze dwa zgłoszenia do pacjentów z nadciśnieniem.

Jeden pierwszorazowy, drugiego, starszego i z nadwagą bezskutecznie od długiego czasu usiłuję ustawić na lekach. O szpitalu nie ma mowy, dom bez niego pewno by się zawalił. Ostatnio próbowałam Minipress, początkowo po pół tabletki 1 mg, potem po całej, wreszcie doszłam do 2 mg 2 razy dziennie.

A ciśnienie – jak stanęło na 200/115 mm Hg tak stoi i ani drgnie. Trudno.

Polecam Minipress 5 mg na noc. Jeżeli to nie pomoże, trzeba będzie jeszcze coś dołożyć.

Piątek

Nad ranem przyjechał po mnie syn pacjenta z uporczywym nadciśnieniem. Prosi, bym pojechała jak stoję, bo ojciec umiera. Pogotowie już wezwali, ale ja jestem bliżej.

Zabrałam torbę z lekami pierwszej pomocy i płynem infuzyjnym i wsiadłam do samochodu. Kierowca ruszył z piskiem opon, na zakrętach myślałam, że wylądujemy w rowie. Dojechaliśmy jakoś cało.

Chory leżał blady jak ściana, tętno wyczuwalne jedynie na tętnicach szyjnych, ciśnienie nieoznaczalne. Udało mi się wkłuć wenflon w zapadnięte naczynia, podłączyłam płyn wieloelektrolitowy, nie chciał spływać, szczęśliwie butelka była plastikowa, można było po prostu wciskać zawartość do żyły.

Pogotowie zjawiło się nadspodziewanie szybko, lekarz podkłuł się do drugiej ręki, coś podawał, nawet nie wiem co, zbyt przejęta, bo zaczęło do mnie docierać, co się stało.

Gdy tętno wróciło, pacjent wyszedł ze wstrząsu, a ciśnienie unormowało się na 110/65, poprosiłam żonę, by mi przyniosła wszystkie leki, jakie brał pacjent. Przyszła z kartonem pudełek. Okazało się, że chory nie zażywał nic! Wszystkie opakowania były nie zaczęte. Dopiero poprzedniego dnia na noc wziął Minipress 5 mg i to od razu dwie tabletki. Nogi się pode mną ugięły.

To dlatego nic nie pomagało, że on po prostu niczego nie zażywał! Czyż nie powinnam była za każdą moja bytnością w tym domu sprawdzać, co tak naprawdę bierze? Cud, że nie umarł, że się udało go wyciągnąć ze wstrząsu.

Popełniłam pierwszy w życiu błąd sztuki, nie sprawdzając, jak się chory naprawdę stosuje do moich zaleceń. A najdziwniejsze jest to, że rodzina jest głęboko przekonana o tym, ze uratowałam choremu życie, choć go o mało nie zabiłam.

A już na kursie na prawo jazdy instruktorzy ostrzegali i uczulali na pieszych, rowerzystów i szczególnie na dzieci. Tłumaczyli, czym jest ograniczone zaufanie. Na studiach powinni nam to byli wtłoczyć do głowy w stosunku do pacjentów.

Moje pełne zaufanie w rozsądek chorego o mało nie skończyło się tragicznie

Sobota

Babcia z zapaleniem opłucnej już prawie całkiem zdrowa. Usunęłam wenflon, kazałam dalej zażywać Augmentin. Ani bólu, ani gorączki, w płucach resztki rzężeń.

Wracając do domu zobaczyłam czekający na mnie policyjny samochód.

Ktoś zatelefonował na policję, że na Jamnem, w górach, wisi nieboszczyk. Czekają więc całą ekipą na mnie, bym dokonała obdukcji.

Obdukcja zwłok to coś, czego najbardziej nie cierpię. Ale nie było wymówki. Przyjechali samochodem terenowym, powinniśmy dojechać prawie na miejsce.

Niestety, umiejętności kierowcy były mizerne, na pierwszym stromszym podjeździe silnik zgasł, próbował ruszyć, ale mimo napędu na cztery koła samochód utknął na amen.

Do Jamnego pozostało około dwóch kilometrów błotnistą, kamienistą, stromą drogą. Miało się na burzę, powietrze nieruchome i ciężkie, można by je chyba krajać nożem. Upał, duchota.

Już po niewielkim odcinku drogi technik, objuczony sprzętem jak wielbłąd, zaczął przystawać. Widać było, że nie doniesie. Rozdzieliłam wszystko między prokuratora i policjantów, ruszyliśmy dalej.

Na miejscu, na niewielkim drzewku rosnącym na wyjątkowo stromym i niedostępnym zboczu, wisiał denat. Powiesił się na pasku.

Prokurator spojrzał na mnie wymownie. Wiem, muszę iść pierwsza, stwierdzić, czy nieboszczyk powiesił się sam, czy mu ktoś dopomógł.

Z trudem wdrapałam się na zbocze. Rój much zerwał się z twarzy denata, na szparach powiek, na gałkach ocznych, w nosie i na ustach widniały całe masy muszych jajeczek. Zrobiło mi się niedobrze. I tak szczęście, że jeszcze nie wykluły się larwy, na samą myśl wzdrygnęłam się z obrzydzenia.

Oglądnęłam wszystko dokładnie. Bruzda wisielcza przebiegała w sposób typowy, żadnych poza tym obrażeń nie stwierdziłam. Teraz jeszcze technik zrobi zdjęcia i można będzie pisać protokół, ale to już w domu.

Zaczynało grzmieć. Idąc w dół, minęliśmy wóz jadący po zwłoki, prokurator pozwolił zabrać, ja wypiszę prócz obdukcji akt zgonu.

Szczęśliwie – tydzień dobiegł końca. Może niedziela będzie spokojna.

Janina Banachowska




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.




bot