W lutym 2015 r. brytyjska Izba Gmin zaakceptowała metodę in vitro, w której do poczęcia ludzkiego zarodka wykorzystuje się materiał genetyczny dwóch kobiet i jednego mężczyzny. Metoda pozwala uniknąć uwarunkowanych genetycznie chorób mitochondrialnych.
To odważna, ale dobrze wyważona decyzja – mówiła wiceminister ds. zdrowia Jane Ellison. – Zalegalizowanie metody może być furtką do modyfikacji ludzkich embrionów. Jeśli przekroczy się granicę wyznaczaną przez etykę, trudno będzie powstrzymać się przed kolejnymi krokami w kierunku „projektowanych dzieci” – oponował David King z Human Genetics Alert. O nowej metodzie rozmawiają Bogumiła Kempińska-Mirosławska – lekarz i Tadeusz Bartoś – filozof, profesor Akademii Humanistycznej.
B.K.-M.: Jedno dziecko – troje genetycznych rodziców, czyli „3w1”. Czy zachodzi konieczność przedefiniowania pojęcia rodzicielstwa?
T.B.: Sytuacja wymaga raczej uzupełnienia rozumienia rodzicielstwa, które jest określone przez system prawny. Nie powinno stanowić problemu ustalenie, kto jest ojcem i matką, a kto nie. Etyka lekarska mówi o dobru pacjenta, uniknięcie choroby dziecka jest tutaj najważniejsze. Trzeba mieć silne uprzedzenia religijne, by to kwestionować. Wiemy, że w katolicyzmie operacje na materiale rozrodczym są uznawane za niemoralne. To jest osobliwość. Nie da się z tym dyskutować, bo jest to zakaz totalny, tabu, bez argumentacji. Natomiast zdrowy rozsądek podpowiada, że dostarczenie części materiału genetycznego, jak inne przeszczepy, jest czymś dobrym, a nie złym, jeśli służy dobru pacjenta.
B.K.-M.: Czy dziecko ma prawo wiedzieć, jak powstało?
T.B.: Tak. Nowości medyczne zawsze szokowały, ale na krótko. Tu mamy do czynienia z komórkami rozrodczymi, a przecież w medycynie korzysta się z różnorodnego materiału biologicznego. W tym względzie podejście też się zmieniało. Jeśli zachowuje się standardy prawne, nie ma przymusu, dawstwo jest bezpłatne, to nie ma problemu. Medycyna zachodnia ma wysokie standardy etyczne, odpowiednie prawodawstwo. Nigdy wcześniej tak nie było.
B.K.-M.: Zwolennicy in vitro odwołują się do prawa do posiadania dzieci. Czy nowa metoda może stanowić krok ku sformułowaniu prawa do posiadania wyłącznie zdrowych dzieci, i kolejnych – np. do posiadania dziecka o określonej płci, czy cechach wyglądu?
T.B.: Tak, to jest dylemat. Najmniej dyskusyjne jest zadbanie o zdrowe dziecko. Z etycznego punktu widzenia niewiele się różni przykrywanie dziecka kołderką, żeby się nie przeziębiło, od zadbania o jego zdrowie na etapie poczęcia metodą in vitro.
B.K.-M.: W metodzie in vitro powstają zarodki nadliczbowe – niektóre się zamraża, inne niszczy. Czy cel – narodzone dziecko – uświęca środki – dzieci, które się nie narodzą?
T.B.: Należy raczej postawić pytanie, czym jest dopuszczanie do uśmiercania zarodków? Stanowisko religijne odwołuje się do pojęcia duszy. Jeśli Bóg stwarza duszę nieśmiertelną w momencie połączenia się gamet to mamy problem, m.in. taki, że duża część ludzkości idzie bezpośrednio do nieba, nie doczekując zagnieżdżenia w macicy. Tak osobliwe spojrzenie religijne nie może być punktem odniesienia dla prawa państwowego. Dziś mamy do czynienia z wiedzą przyrodniczą. W kwestiach etycznych ważne jest kierowanie się zdrowym rozsądkiem, który podpowiada, jak żołądź to nie dąb, tak zarodek to nie człowiek.
B.K.-M.: Ale taka argumentacja traktuje zarodek ludzki jak przedmiot, a on nim nie jest! Ma on wszystkie cechy decydujące o wyjątkowości człowieka, jako odrębnej osoby. Idąc Pana tropem od zarodka-nieczłowieka do dziecka-człowieka: w którym momencie zaczyna się człowiek?
T.B.: Zarodek nie posiada tych cech, posiada możliwość rozwoju tych cech. Jest różnica między tym, co jest, a co może być. Ogromna. Mówi o tym arystotelesowska teoria aktu i możności. Nie można wskazać jednego momentu, w którym powstaje człowiek, to jest proces ciągły. Zarodek to potencjalność stania się człowiekiem. Próba ustalenia tego momentu jest kłopotem intelektualnym. Trudność ta nie może zmienić zdroworozsądkowego podejścia, że zarodek i człowiek to nie to samo. Jeśli nie mamy zmiany skokowej, wskazanie momentu jest umowne. Prawo wyznacza na przykład wiek stania się dorosłym, wiek legalnej inicjacji seksualnej, itp. Prawo nie jest moralnością, moralność to coś więcej. Prawo wskazuje jedynie granice, których przekroczenie będzie ścigane.
B.K.-M.: Prawo nie jest tożsame z moralnością, ale oderwane od wartości staje się niebezpieczne – przykłady znamy z historii. Przy in vitro uwaga koncentruje się na prawie do posiadania dzieci. Czy metoda „3w1” nie narusza prawa dziecka do zaspokojenia jego immanentnej potrzeby do wzrastania w biologicznej rodzinie o określonej tożsamości, do usytuowania się w rodzinnym łańcuchu pokoleń?
T.B.: Jak rozumiem, ustanowione przepisy mówią, że po 18. roku życia taki człowiek będzie mógł poznać swoje pochodzenie, czyli ta wiedza będzie mu udostępniona. Każda norma prawna jest wprowadzona ze względu na coś i można przypuszczać, że to rozwiązanie ma na celu ochronę tego dziecka przed tym, czego nie jest w stanie strawić i zrozumieć.
B.K.-M.: Po co narażać dziecko na dźwiganie tej „trudnej wiedzy”, uniemożliwiać zaspokojenie potrzeby wzrastania w wiedzy o swoim pochodzeniu, a nie tylko dowiedzenia się o nim w pewnym momencie życia?
T.B.: Pięciolatek nie pojmie logarytmów, a szesnastolatek ma z tego sprawdziany. Informacje dostosowuje się do wieku. Decyzja o udostępnieniu tej wiedzy jest decyzją prawną. Czy to jest dobra regulacja? Pewnie tak. Wynika ona zapewne z pryncypiów prawniczych. Istnieje też zawsze możliwość zaskarżenia regulacji nietrafnej i jej zmiany.
B.K.-M.: Czy nie jest to „eksperyment na życiu”, podejmowany w imię zaspokojenia potrzeby rodzicielstwa?
T.B.: Nie mam nic przeciwko potrzebom rodzicielstwa. Dużo rzeczy w życiu to eksperyment. Nie można mieć absolutnej pewności we wszystkim od razu. Czy rzeczywiście działaby mi się krzywda, gdybym w wieku 18 lat dowiedział się, że jakaś część mnie pochodzi od jeszcze innej kobiety? Nie, nic się złego nie dzieje. Matka biologiczna bardzo chciała mnie mieć zdrowego i zainwestowała w to zdrowie, zaryzykowała. To raczej wmawianie dzieciom z in vitro, że są gorsze wyrządza im krzywdę.
B.K.-M.: Medycyna nie jest wolna od tragicznych niespodzianek. Gdy wbrew oczekiwaniom rodziców dziecko urodzi się chore, do kogo kierować pretensje o niespełnienie „norm jakościowych”?
T.B.: Pretensje mogą być słuszne lub nie, rozstrzygają to odpowiednie gremia. Nie należy przedstawiać procedur terapeutycznych jako wolnej amerykanki. To wszystko jest regulowane przez prawo. Pomyłka lekarska też.
B.K.-M.: Nie chodzi o pomyłkę! Przy tej metodzie nic pewnego nie wiemy o następstwach połączenia trzech rodzajów DNA, przebiegu rozwoju embrionu i dziecka już po urodzeniu. Czy uciekając przed chorobami, nie wpadniemy w inną pułapkę?
T.B.: Trochę wiemy, bo eksperymenty na myszach pozwoliły na pozytywne rekomendacje. To nie jest dr Mengele. Podejmujemy działania, jeśli uprawdopodobnimy szansę powodzenia. Ta metoda, z tego co wiem, taką szansę daję. Spełnia odpowiednie standardy. Dlatego została wprowadzona. A potencjalni rodzice sami decydują czy chcą tej metody. Z punktu widzenia etycznego nie udostępnianie istniejących metod terapeutycznych jest złem. Oznacza odmowę udzielenia pomocy.
B.K.-M.: .Negatywnych następstw nieudanego eksperymentu najbardziej doświadcza dziecko. Ale nieznane są też skutki tej metody dla kolejnych pokoleń. Czy wolno nam podejmować takie ryzyko?
T.B.: To jest zatwierdzona metoda terapeutyczna, a nie eksperyment. Trzeba mieć argumenty merytoryczne, żeby zakwestionować procedurę zatwierdzającą. W medycynie mamy do czynienia z uprawdopodobnianiem rezultatów działań, a nie z absolutną pewnością. Nawet leczenie kataru może być pełne niespodzianek. Istnieje metoda terapeutyczna, która może uchronić dziecko od choroby, logiczne jest wprowadzenie jej. Jeśli tego nie robimy, jesteśmy zwolennikami etyki umywania rąk. Lepiej nic nie robić, bo można się ubrudzić. To jest właśnie nasza lokalna wersja katolickiej etyki, umywanie rąk, by mieć rączki czyściutkie. Proponuję lekturę „Manifestu personalistycznego” Emmanuela Mouniera o etyce czystych rąk. Stare, ale ciągle aktualne.
B.K.-M.: Gdy technika zastępuje naturę, kim jawi się człowiek przyszłości?
T.B.: Od zarania swej historii człowiek bardzo silnie ingerował w swoje biologiczne uwarunkowania. Człowiek jest bytem mającym skłonność do silnego przekształcania swojego ciała, eksperymentowania na nim, przez deprywacje, eksperymenty wytrzymałościowe, medyczne, używanie rozmaitych substancji, itp. Nic nie wskazuje na to, że miałoby się to zmienić.