Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 83–86/2002
z 24 października 2002 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Pożegnaliśmy Alinę Pieńkowską:

Była legendą "Solidarności"

Napisz, że zawsze byłam pielęgniarką. Obojętnie, co robiłam, nigdy się od tego nie odcięłam. Nie chciałabym, żeby ktoś pomyślał, że mówię to koniunkturalnie. I nie pisz tak, by dzisiejsze młode pokolenie odebrało to jak rozmowę z dinozaurem. I niech będzie bardzo uczciwie – ja bym chciała powiedzieć, że te wszystkie poprzednie lata – zmagań z rzeczywistością, z komuną – wyrabiały cechy charakteru, które dziś pozwalają zmagać się z chorobą. Choć nie jest mi łatwo. Może nawet trudniej fizycznie niż psychicznie. Czułabym się nie w porządku, gdybyś przeprowadzała ze mną wywiad, gdy ja nic nie robię. Więc napisz o chorobie.


Rozmowa z Alinką miała się ukazać 12 maja br. Jednak wydawało się, że warto ją jeszcze pogłębić i uzupełnić.

O wyborze zawodu

Przypadkowo przeczytałam ogłoszenie: Pomaturalne Studium Zawodowe, Wydział Pielęgniarstwa w Gdańsku, zaprasza kandydatów. Długo wydawało mi się, że ta decyzja podjęta w jednej chwili to był przypadek. Ale teraz, gdy z perspektywy oceniam swoje życie, widzę, że tak nie było. Chciałam iść na studia, ale rodzice pragnęli, bym poszła do pracy. W sumie cieszę się, że skończyłam tę szkołę. Ona pomaga żyć, nawet jeżeli praca w zawodzie przekłada się na bardzo marne pieniądze. To trochę szkoła życia, pomaga w wychowywaniu dzieci, zdobywa się tu ogólny szlif w kwestiach psychologii i fizjologii człowieka. Z tym się potem łatwiej żyje. To wszystko, co dała mi szkoła, było później ważne. Nie tylko formalne kwalifikacje.

Szpital Wojewódzki w Gdańsku

Pracowałam tam rok. Z pielęgniarkami, lekarzami, których wówczas poznałam, 28 lat temu, w mojej pierwszej pracy, do dziś mam bardzo bliskie, koleżeńskie relacje. Oddziałowa, która mnie przyjmowała do pracy, już na emeryturze, jest moją przyjaciółką. Przyjaźnię się też z lekarzami. Jest to dla mnie zagadką, czy w dzisiejszych czasach zdarzają się jeszcze takie więzi i zaufanie w pracy w oddziale, jak wtedy?

Przemysłowy Zespół Opieki Zdrowotnej

Do pracy w szpitalu przy Stoczni Gdańskiej namówił mnie tato. Był stoczniowcem, uważał, że córka też powinna pracować w stoczni. Dostałam 1600 zł, podczas gdy w Szpitalu Wojewódzkim zarabiałam 1100. I w tym zozie pracuję od 1974 r. do dziś, z przerwami na urlopy bezpłatne (w okresie sierpnia 80, internowania, pełnienia funkcji senatora – przyp. red.) i urlop wychowawczy.

W 1978 roku, gdy zaczęłam współpracę z opozycją, dyrekcja przerzucała mnie z jednego oddziału na drugi, żebym nie miała bliższych relacji ze współpracownikami. To mnie wcale nie martwiło. ZOZ nie był wielki, nie byłam osobą anonimową, a dzięki temu przybywało mi koleżanek. Ten cały koncept SB się nie powiódł. Byłam już wtedy sama z małym dzieckiem, mąż odszedł, mogli zwolnić mnie z pracy tylko dyscyplinarnie. Bałam się prowokacji. Jednak wszyscy w zozie mnie wspierali. Stan wojenny najwyraźniej to później pokazał. Ubecji została wytrącona broń. Więc tylko mnie przenoszono z miejsca na miejsce, ale nigdy nie straciłam tej pracy.

Nasz zoz jest dziś w bardzo złej sytuacji ekonomicznej. W październiku ubiegłego roku wszystkie związki zawodowe rekomendowały mnie na stanowisko dyrektora. Złożyłam papiery na konkurs, choć wiedziałam, że nigdy się nie zgodzą na moją nominację.

Zawsze wracałam do zozu. Niewielu ludzi wraca. Nie dlatego, że nie miałam innej możliwości. I mówię to uczciwie: chciałam być w tym środowisku. Odchodziłam z zozu na czas pełnienia funkcji publicznych. Teraz jestem w poradni podstawowej opieki zdrowotnej. Szkoda, że dotknęła mnie choroba, bo w kontakcie z pacjentami czuję się najlepiej. Odpowiedzialność publiczna – mówiłam tak zawsze – to dla mnie kamieniołomy. W przychodni czy szpitalu praca jest uporządkowana, ma określone godziny, ja tu odpoczywałam. Pamiętam zdziwienie: to pani wróciła? gdy po skończonej kadencji senatora zjawiłam się w zozie. A gdzie miałabym być? – pytałam. – No, mógłby mąż coś lepszego załatwić – mówiono. Ale po co miałby załatwiać, jak mogę wrócić do swojej pracy? Dla wielu było to niepojęte, zwłaszcza dla dyrekcji.

O wolnych związkach i "Solidarności"

Czego nie wiesz z mojego życia, przeczytaj w życiorysach. Ale najważniejsze jest to, że byliśmy gronem przyjaciół. To dawało poczucie bezpieczeństwa. Prowadziliśmy normalne życie. To nie było żadne męczeństwo, chociaż zawsze zdawałam sobie sprawę, że jak się robi coś wbrew władzy, to władza może zareagować. Najtrudniej było w latach 70. Ci, którzy widzieli i wiedzieli, co robią wolne związki zawodowe – mnie osobiście chronili, chociaż obcy baliby się wtedy udzielać pomocy. Ale po 1980 r. było już inaczej. Po moim internowaniu Sebastian miał ogromne wsparcie, zwłaszcza od osób ze służby zdrowia. Stale ktoś wpadał do mamy i ojca. Wiedziałam, że będą rodzicom pomagać, ale nie spodziewałam się, że na taką skalę.

W "Solidarności" najważniejsze były dla mnie spotkania z ludźmi, pochłaniały cały czas. Wiedziałam, że słuchając innych, mogę się najwięcej nauczyć. Bo jeśli mam rozwiązywać problemy na górze, to muszę je dobrze poznać. To często okazywało się zresztą problemem ogólnopolskim.

Dziś niektórzy mówią: styropian, kombatanctwo. Fajnie się tak mówi tym, którzy byli wtedy po przeciwnej stronie, mieli władzę. Natomiast z mojego punktu widzenia tamte czasy wyglądają zupełnie inaczej. Pracowałam, miałam małe dziecko – w 1981 r. Sebastian miał 7 lat. Moje internowanie było dla niego bardzo trudne. Oczywiście, ja się ze wszystkim liczyłam, miałam świadomość, co się może stać i starałam się przygotować go na taką sytuację, że mama zniknie, ale wszyscy inni będą mu pomagać. Jednak dziecko traci wtedy poczucie bezpieczeństwa. A ja sama żyłam w nieustannym niepokoju, czy Sebastian jest u dziadków, co się z nim dzieje.

Internowanie

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., po posiedzeniu KK, miało się odbyć spotkanie gwiazdozbioru (grupy osób skupionych wokół Andrzeja Gwiazdy, nie zgadzających się z polityką Lecha Wałęsy – przyp. red.). Chcieliśmy ustalić, czy się chowamy, były już sygnały, że coś się zaczyna dziać. Zadzwoniłam najpierw do Gwiazdów, sygnał był dziwny, nikt nie odbierał telefonu, a ponieważ miałam jechać z Gdańska do Gdyni, a wcześniej był Sopot, pomyślałam: najpierw polecę do Bogdana. U Bogdana telefon jeszcze działał, jego siostra Róża powiedziała, że dzwonił i że zaraz przyjdzie. Więc pojechałam do niego i już nie wyszłam. W mieszkaniu czekali ubecy. W pewnym momencie zrobił się szum, usłyszałam dwa strzały. Bogdan wszedł na klatkę schodową, ale sąsiadka z pierwszego piętra, pani Kopeć, otworzyła swoje drzwi, wciągnęła go do mieszkania, otworzyła okno i kazała uciekać. Bogdan wyskoczył, oni to zauważyli, zaczęli strzelać, ale na szczęście nie trafili. Potem zawieźli mnie do Strzebielinka. Byłam w więzieniu w Gdańsku, w Fordonie, w Gołdapi. W Gołdapi było gorzej niż w innych więzieniach. W tamtych byli klawisze, był przeciwnik, a tu niby mogłyśmy wszystko, niby było poczucie wolności, ale naprawdę wcale go nie było. Dzieci ubeków biegały na zewnątrz, wołały mama, mama, a mnie się stale wydawało, że to Sebastian. Psychologicznie było to cięższe do zniesienia. Ktoś ze słabszym charakterem lepiej się trzymał w więzieniu niż w ośrodku internowania.

Wiele moich koleżanek miało przepustki na leczenie w szpitalu w Giżycku, na badania, zabiegi. Ja nie, choć był u mnie lekarz z Gołdapi i Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Miałam wątrobę uszkodzoną po żółtaczce; ubecja nigdy się nie zgodziła, żebym poszła do szpitala.

Po internowaniu

Spotykałam się co jakiś czas z ukrywającym się Bogdanem. Pracowałam wtedy na laryngologii. We wrześniu 1984 r. urodziła się Kinga. Ślubu udzielił nam 3 grudnia ksiądz Bogdanowicz, proboszcz Bazyliki Mariackiej, w mieszkaniu swojego brata. Świadkami byli brat księdza i kolega Bogdana. Byłam w skromnej sukieneczce, Bogdan w sweterku, za oknami lał deszcz. Przyjechaliśmy burym tramwajem, z Kingą w wózeczku. Po sakramencie małżeństwa gospodyni otworzyła drzwi do drugiego pokoju. A tam – niezwykle uroczyście nakryty stół, wokół obcy dla nas ludzie, choć bardzo sympatyczni, grono dzieci. I jak zobaczyłam ten śnieżnobiały obrus, superwykrochmalony, a na nim wyszukane, drogie potrawy, choć było ich malutko i symbolicznie – łosoś i pomidory i chyba szynka, wtedy nie do kupienia, eleganckie nakrycia – nie wytrzymałam i strasznie się rozpłakałam.

Chrzciny Kingi odbyły się w marcu następnego roku, w Kościele Mariackim. Bogdan ciągle się ukrywał, ale przyszły tysiące ludzi. Był taki tłok, że mój tato nie przecisnął się w pobliże ołtarza, gdzie była chrzczona jego wnuczka. A była to osobna uroczystość, poza mszą. Potem byłam na urlopie wychowawczym; wróciłam do zozu, gdy Kinga poszła do przedszkola.

Służba zdrowia

W stanie wojennym była niezastąpiona. Lekarze z reguły mieli trochę większe mieszkania niż przeciętni ludzie i bardzo pomagali. Opozycja ukrywała się w wielu z nich, korzystała z ich samochodów. Ale obraz służby zdrowia z tamtego okresu wygląda zupełnie inaczej niż dzisiaj. Zastanawiam się, dlaczego. Wtedy była niezwykła ofiarność, niezwykła szlachetność w postępowaniu. Dawniej w tym środowisku odczuwałam wielką społeczną, nie tylko wrażliwość na chorobę i cierpienia z tym związane. I chyba dlatego – tak to sobie tłumaczyłam – w 1980 roku w "Solidarności" znalazło się tak wielu pracowników służby zdrowia wszystkich zawodów. To jakby było w charakterach ludzi – niesienie pomocy, nie tylko aresztowanym czy ukrywającym się, kosztem swojego czasu, rodziny, a i bezpieczeństwa. Bo niekiedy pomoc komuś oznaczała groźbę więzienia. Ale to środowisko nie bało się narażać i poświęcać, podpisywać pod różnymi apelami.

Okrągły stół

Utożsamiałam się z ideą okrągłego stołu. Ale skład delegacji do spraw służby zdrowia był ustalany przez kolegów z Warszawy. I nie było tam osób, które się najbardziej narażały w stanie wojennym. Z tego względu nie chciałam uczestniczyć w tych rozmowach. Uważałam, że byłabym nie w porządku wobec ludzi, którzy przez cały stan wojenny pracowali na rzecz zmian. Potem włączyłam się w budowanie "Solidarności", cały czas pracując jako pielęgniarka. Byłam wybierana do władz "S" przez wszystkie zakłady pracy, a także na szefową Krajowej Sekcji Służby Zdrowia. Gdy zostałam senatorem, uważałam, że nie jest w porządku łączyć funkcje i złożyłam rezygnację z funkcji przewodniczącej sekcji. A potem nikt się już do mnie nie zwrócił, żebym wróciła do sekretariatu służby zdrowia. Przesądziło to, że mój mąż był w Unii Wolności, która nie była wtedy w dobrych relacjach ze związkiem. Na dole zawsze byłam wybierana, ale na górze aparat związkowy mnie kasował. Poczułam się zdradzona przez osoby, które do związku weszły w latach późniejszych i za jego pośrednictwem – do polityki. Takie poczucie miałam i mam, ale to się nie odnosi do osób, które poznałam w latach 80. w Sali Herbowej w Gdańsku (w trakcie okupacyjnego strajku służby zdrowia w listopadzie 1980 r. – przyp. red.). I chociaż z nimi nie spotykamy się na co dzień – wiemy, że chyba zawsze możemy na siebie liczyć. A mówię tu tylko o środowisku służby zdrowia – lekarzach, pielęgniarkach, sanitariuszach, kierowcach karetek. Czuliśmy się wtedy tak bardzo solidarni. Ale takie były tamte czasy, byliśmy ich cząstką. Ludzie z tamtych lat pełnią dziś różne funkcje. Ale pozostają tacy sami jak wtedy. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o ludziach, którzy weszli do związku po 89 r., w czasach legalnej działalności. Zachowywali się bardzo koniunkturalnie.

Uważałam, że nie powinnam pójść do pracy w ministerstwie zdrowia. A w rządzie Mazowieckiego i Bieleckiego mogłam, bo mnie o to proszono. Inni mówili, że byłaby to zdrada związku. Nie było to może racjonalne, bo jakieś doświadczenie i pomysły w rozwiązywaniu problemów służby zdrowia miałam. I może szkoda, że tak się nie stało. Ale Sekretariat Ochrony Zdrowia był wtedy ważnym azymutem dla opinii społecznej. Nie ograniczaliśmy się tylko do problemów pracowników służby zdrowia. Teraz, w państwie demokratycznym, rola związku jest inna. Ale dla mnie zawsze było bardzo ważne brać pod uwagę i punkt widzenia pracownika, i pacjenta. Nie byliśmy do końca związkiem zawodowym – wspieraliśmy tworzenie izb lekarskich, załatwiałam np. w KK fundusze na wybory, bo przecież izby powstawały od zera, wspieraliśmy powstawanie ustawy o izbach pielęgniarskich. Pamiętam pielęgniarki na galerii w Sejmie, jak ta ustawa była głosowana. Byliśmy środowiskiem opiniotwórczym w różnych kwestiach bieżących dotyczących służby zdrowia. I głos pielęgniarki w środowisku był tak samo ważny jak głos lekarza.



Obraz służby zdrowia wykreowany przez media wskazuje na korupcję, bezduszność środowiska. Dlaczego? Myślę, że ci lekarze i pielęgniarki, którzy byli szlachetni, pozostali tacy jak wtedy. Ale oni utracili swój głos, przestali być widoczni. Nagłaśnia się patologiczne sytuacje, skargi pacjentów i stąd taki obraz w społeczeństwie, że służbę zdrowia dotyka choroba korupcji. Znam wielu ludzi, którzy i wtedy zachowywali się wspaniale, i dziś są tacy sami. To mogą być autorytety dla młodych. Ale nie ma ich w mediach, oni się nie przebijają, nie są atrakcyjni dla dziennikarzy. Nie bierze łapówki – to po co o nim pisać? Że tak wspaniale pomaga chorym? Albo że tak wspaniale zarządza? Szkoda, że tak się dzieje, bo to kreuje nieprawdziwy obraz całej służby zdrowia.

Dziś Polacy w sondażach stwierdzają, że dawniej było lepiej, była praca, sanatoria itp. A przecież byliśmy zaściankiem Europy. Myślę, że to, co "Solidarność" zrobiła naprawdę dobrego – to że przywróciła nas do Europy.

Jako pacjentka

W Centrum Onkologii lekarze i pielęgniarki to wielcy profesjonaliści, mają ogromną wiedzę. Oddział chirurgii onkologicznej, w którym byłam operowana i potem leczona – jest otwarty, przyjazny dla pacjenta. Personel, choć to oddział bardzo ciężki, był życzliwy, uśmiechnięty, mimo bardzo trudnej i obciążającej pracy za bardzo małe pieniądze. Mam dobre wspomnienia z tej opieki, choć nie miałam tam tak bliskich koleżanek, jak np. w Wojewódzkim Szpitalu w Gdańsku. Koleżanki kupiły mi książkę o leczeniu w chorobach nowotworowych, dbały jak o rodzoną siostrę.

Dla pacjenta lekarz czy pielęgniarka zawsze są czymś więcej niż tylko specjalistami od technicznego rozwiązywania problemu zdrowotnego. Każdy chory oczekuje od nich nadziei. Oni mogą ją dawać albo nie, ale chory oczekuje chociaż jakiegoś poczucia bezpieczeństwa. To nie znaczy – zakłamania. Ale tego, by się na nich wesprzeć psychicznie. To nigdy nie będzie czyste rzemiosło.

Co mi nigdy nie przeszkadzało

To – że byłam pielęgniarką. Ten zawód uwiarygodniał mnie w wielu różnych środowiskach. Nigdy nie udawałam, że jestem mądrzejsza niż jestem. Często mówiłam: Ja się na tym kompletnie nie znam. Wspólnie musimy krok za krokiem rozwiązać ten problem. Jako senator z małego województwa dostałam procentowo najwięcej głosów. Przegrał ze mną wtedy znacząco m.in. profesor medycyny; podobnie było w wyborach na radnego. Zawód pielęgniarki w niczym mi nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Jestem szefem Komisji Zdrowia Rady Miasta Gdańska, wszystkie kluby: AWS, SLD i UW na mnie głosowały. Z powodu choroby chciałam zrezygnować z funkcji, ale się nie zgodzili, uzasadniając, że byłoby to fatalne na koniec kadencji, że nie dojdą między sobą do porozumienia. Jest wiele atrakcyjnych zawodów. Ale ja wygrywałam właśnie jako pielęgniarka. Jestem też przewodniczącą Komisji Zakładowej "Solidarności", nie wiem już nawet od ilu lat, chociaż w naszej komisji są dwie lekarki. I nikomu to nie przeszkadza.

Co było najtrudniejsze

Dla niektórych było i jest od lat ważniejsze, że jestem żoną Borusewicza. To mi liczono na plus albo na minus. Nieważna była Alina Pieńkowska i to, co w życiu zrobiła. Słyszałam często: głosuj na nią albo: nie głosuj, bo to żona Borusewicza. I to nie jest w porządku. Bo albo kobieta jest kimś w życiu, coś w nim robi, albo nie. A to, kim jest jej mąż, albo to, czy w ogóle go ma, nie powinno mieć znaczenia. I ja się przeciw temu buntuję, choć nigdy nie byłam w żadnych grupach feministycznych. Ale widzę, że kobietom jest znacznie trudniej w życiu.


Alina Pieńkowska zmarła w Gdańsku w nocy z 16 na 17 października.


Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Gielewska.




Najpopularniejsze artykuły

Programy lekowe w chorobach z autoimmunizacji w praktyce klinicznej. Stan obecny i kierunki zmian – oglądaj na żywo

Tygrys maruder

Gdzie są powiatowe centra zdrowia? Co z lepszą dostępnością do lekarzy geriatrów? A z obietnicą, że pacjent dostanie zwrot kosztów z NFZ, jeśli nie zostanie przyjęty w poradni AOS w ciągu 60 dni? Posłowie PiS skrzętnie wykorzystali „100 dni rządu”, by zasypać Ministerstwo Zdrowia mniej lub bardziej absurdalnymi interpelacjami dotyczącymi stanu realizacji obietnic, złożonych w trakcie kampanii wyborczej. Niepomni, że ich ministrowie i prominentni posłowie w swoim czasie podkreślali, że na realizację obietnic (w zdrowiu na pewno) potrzeba kadencji lub dwóch.

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

VIII Kongres Patient Empowerment

Zdrowie jest najważniejsze, ale patrząc zarówno na indywidualne decyzje, jakie podejmują Polacy, jak i te zapadające na szczeblu rządowym, praktyka rozmija się z ideą – mówili uczestnicy kongresu Patient Empowerment (14–15 maja, Warszawa).

Leki przeciwpsychotyczne – ryzyko dla pacjentów z demencją

Obecne zastrzeżenia dotyczące leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji za pomocą leków przeciwpsychotycznych opierają się na dowodach zwiększonego ryzyka udaru mózgu i zgonu. Dowody dotyczące innych niekorzystnych skutków są mniej jednoznaczne lub bardziej ograniczone wśród osób z demencją. Pomimo obaw dotyczących bezpieczeństwa, leki przeciwpsychotyczne są nadal często przepisywane w celu leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji.

Worków z pieniędzmi nie będzie

Jeśli chodzi o nakłady, cały czas jesteśmy w ogonie krajów wysokorozwiniętych. Średnia dla OECD, jeśli chodzi o nakłady łączne, to 9 proc., w Polsce – ok. 6,5 proc. Jeśli chodzi o wydatki publiczne, w zasadzie nie przekraczamy 5 proc. – mówił podczas kongresu Patient Empowerment Jakub Szulc, były wiceminister zdrowia, w maju powołany przez minister Izabelę Leszczynę do zespołu, który ma pracować nad zmianami systemowymi.

Pacjent geriatryczny to lekoman czy ofiara?

Coraz częściej, w różnych mediach, możemy przeczytać, że seniorzy, czyli pacjenci geriatryczni, nadużywają leków. Podobno rekordzista przyjmował dziennie 40 różnych preparatów, zarówno tych zaordynowanych przez lekarzy, jak i dostępnych bez recepty. Cóż? Przecież seniorzy zazwyczaj cierpią na kilka schorzeń przewlekłych i dlatego zażywają wiele leków. Dość powszechna jest też opinia, że starsi ludzie są bardzo podatni na przekaz reklamowy i chętnie do swojego „lekospisu” wprowadzają suplementy i leki dostępne bez recepty. Ale czy za wielolekowością seniorów stoi tylko podporządkowywanie się kolejnym zaleceniom lekarskim i osobista chęć jak najdłuższego utrzymania się w dobrej formie?

Wypalenie zawodowe – młodsze rodzeństwo stresu

Wypalenie zawodowe to stan, który może dotknąć każdego z nas. Doświadczają go osoby wykonujące różne zawody, w tym pracownicy służby zdrowia – lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni. Czy przyczyną wypalenia zawodowego jest przeciążenie obowiązkami zawodowymi, bliski kontakt z cierpieniem i bólem? A może do wypalenia prowadzą nas cechy osobowości lub nieumiejętność radzenia sobie ze stresem? Odpowiedzi na te pytania udzieli Leszek Guga, psycholog specjalizujący się w tematyce zdrowia, opiece długoterminowej i długofalowych skutkach stresu.

Szczyt Zdrowie 2024

Na przestrzeni ostatnich lat nastąpiło istotne wzmocnienie systemu ochrony zdrowia. Problemy płacowe praktycznie nie istnieją, ale nie udało się zwiększyć dostępności do świadczeń zdrowotnych. To główne wyzwanie, przed jakim stoi obecnie Ministerstwo Zdrowia – zgodzili się eksperci, biorący udział w konferencji Szczyt Zdrowie 2024, podczas którego próbowano znaleźć odpowiedź, czy Polskę stać na szeroki dostęp do nowoczesnej diagnostyki i leczenia na europejskim poziomie.

Poza matriksem systemu

Żyjemy coraz dłużej, ale niekoniecznie w dobrym zdrowiu. Aby każdy człowiek mógł cieszyć się dobrym zdrowiem, trzeba rzucić wyzwanie ortodoksjom i przekonaniom, którymi się obecnie kierujemy i spojrzeć na zdrowie znacznie szerzej.

Kształcenie na cenzurowanym

Czym zakończy się audyt Polskiej Komisji Akredytacyjnej w szkołach wyższych, które otworzyły w ostatnim roku kierunki lekarskie, nie mając pozytywnej oceny PKA, choć pod koniec maja powiało optymizmem, że zwycięży rozsądek i dobro pacjenta. Ministerstwo Nauki chce, by lekarzy mogły kształcić tylko uczelnie akademickie.

Pigułka dzień po, czyli w oczekiwaniu na zmianę

Już w pierwszych tygodniach urzędowania minister zdrowia Izabela Leszczyna ogłosiła program „Bezpieczna, świadoma ja”, czyli – pakiet rozwiązań dla kobiet, związanych przede wszystkim ze zdrowiem prokreacyjnym. Po kilku miesiącach można byłoby już zacząć stawiać pytania o stan realizacji… gdyby było o co pytać.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.




bot