1 czerwca lekarze zamanifestują w stolicy. Od tego, ilu medyków przejdzie ulicami Warszawy zależy, czy i kiedy dojdzie do ostrzejszych form protestu. Bo choć i samorząd lekarski, i związek zawodowy lekarzy krytycznie oceniają sytuację w ochronie zdrowia, trudno ocenić determinację całego środowiska. Sytuacja jest jednak dynamiczna i żadnego scenariusza nie można wykluczyć.
„Przedstawiciele Naczelnej Rady Lekarskiej i Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy omówili zasady wspólnego działania na rzecz wzrostu finansowania ochrony zdrowia, z wykorzystaniem różnych form protestu, do strajku włącznie. Tego wymaga dobro pacjentów” – poinformowała w kwietniu Naczelna Izba Lekarska. Do spotkania przedstawicieli NRL i OZZL doszło pod koniec marca. „Oceniono stan realizacji porozumienia z rezydentami z 8 lutego 2018 r., problemy związane z cyfryzacją, w tym wprowadzaniem elektronicznej dokumentacji medycznej i e-recepty. Wyrażono głębokie zaniepokojenie opieszałością w przedstawieniu projektu nowelizacji ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, mimo skierowania do ministra zdrowia konkretnych i spójnych propozycji, przygotowanych przez specjalny zespół powołany na mocy porozumienia z 8 lutego 2018 r.” – napisano w komunikacie po spotkaniu. Lista zarzutów pod adresem ministerstwa jest oczywiście dłuższa: ignorowanie opinii środowiska lekarskiego, czego niedawnym przykładem jest przyjęcie ustawy zmieniającej ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, która wprowadza możliwość podwójnego karania lekarzy, zła i pogarszająca się sytuacja finansowa szpitali (zwłaszcza powiatowych), wydłużające się kolejki do leczenia i badań diagnostycznych. I tak dalej.
Przede wszystkim jednak i samorząd lekarski, i OZZL nie mogą się pogodzić z poziomem nakładów na ochronę zdrowia i oceniają, że tzw. ustawa 6 proc. PKB wręcz łamie warunki porozumienia, podpisanego w lutym 2018 roku z protestującymi rezydentami (o kontrowersjach wokół realizacji ustawy 6 proc. PKB na zdrowie piszemy na stronie 28).
Na omówieniu budzących niezadowolenie środowiska kwestii się jednak nie skończyło: ustalono „podjęcie wspólnych działań w celu skłonienia rządzących do tego, aby publiczna ochrona zdrowia wreszcie stała się priorytetem dla rządu i w wydatkach publicznych. Omówiono zasady wspólnego działania na rzecz wzrostu finansowania ochrony zdrowia, z wykorzystaniem różnych form protestu, do strajku włącznie, ponieważ tego wymaga dobro pacjentów”.
O możliwym proteście lekarzy mówi się już od kilkunastu tygodni. W połowie marca na ulicach największych miast, przede wszystkim w okolicach szpitali, pojawiły się billboardy OZZL. „Pacjenci w kolejkach i lekarze na dyżurach umierają. Rządzący opamiętajcie się. NIE dla poniżania pacjentów i lekarzy” – głoszą hasła. OZZL tłumaczy, że to początek kampanii informacyjnej przed możliwym protestem lekarzy, który – po raz kolejny – może oznaczać ograniczenie zatrudnienia do jednego etatu. Kulminacja akcji, jak wynika z naszych informacji, miałaby się odbyć na około dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi. Wizja braku lekarzy w poradniach i szpitalach miałaby przemówić politykom do rozsądku i pomóc podjąć właściwą decyzję.
Niewykluczone jednak, że życie napisze własny scenariusz. Minister Łukasz Szumowski robi co prawda wszystko, by nie dopuścić do eskalacji napięcia, zwłaszcza u rezydentów, którzy już raz pokazali rządowi Prawa i Sprawiedliwości, jak sprawnie potrafią się zorganizować, ale czy jego zabiegi wystarczą? Na początku kwietnia szef resortu zdrowia spotkał się z przedstawicielami PR OZZL i OZZL, by wyjaśnić „nieporozumienia i kontrowersje” narosłe wokół realizacji porozumienia z lutego 2018 roku. Po spotkaniu obecni na nim młodzi lekarze mówili jednym głosem o spokojnej i merytorycznej rozmowie, która doprowadziła do ustalenia… terminu kolejnego spotkania, którego przedmiotem ma być renegocjacja lutowego porozumienia. Ewaluacja i renegocjacja, jak zapisano w dokumencie z 2018 roku, miała się planowo odbyć w styczniu 2020 roku, ale obie strony widzą konieczność „przyspieszenia”.
Dlaczego, można się tylko domyślać. Rezydenci z coraz większym zniecierpliwieniem obserwują brak realizacji jednego z podstawowych punktów porozumienia. Do końca marca minister zdrowia miał przedstawić rządowi gotowy projekt zmian w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Nie przedstawił. Co więcej, projektu nie ma nawet w konsultacjach publicznych i wszystko wskazuje, że zostanie on upubliczniony dopiero pod koniec kwietnia, a być może nawet jeszcze później. Już dziś wiadomo na pewno, że projekt ministerstwa będzie znacząco odbiegać od tego, który wypracował zespół, kierowany przez dr. Jarosława Bilińskiego. I, co równie ważne, zaakceptowany (z niewielkimi poprawkami) przez samorząd lekarski.
Największą zmianą ma być utrzymanie liczby specjalizacji podstawowych. Projekt zespołu przewidywał ich ograniczenie do pięćdziesięciu. To postulat od dawna zgłaszany zarówno przez większość lekarzy, jak i ekspertów. Również urzędników Ministerstwa Zdrowia. Rozdrobnienie specjalizacji jest jedną z przyczyn problemów kadrowych placówek ochrony zdrowia. Minister Łukasz Szumowski powiedział dziennikarzom na początku kwietnia, że ograniczenie liczby specjalizacji to krok zasadny, potrzebny, logiczny, ale… nie do przeprowadzenia tuż przed wyborami parlamentarnymi, jako budzący ogromne emocje. Co ministerstwo proponuje w zamian? W projekcie ustawy znajdzie się delegacja do rozporządzenia ministra zdrowia, który w przyszłości – minister mówił o dwuletniej perspektywie, w tym czasie mają się odbywać dyskusje i poszukiwanie kompromisów, przejściowych rozwiązań etc. – będzie mógł określić na nowo listę głównych specjalizacji.
Gdy w styczniu, podczas konferencji poświęconej kadrom medycznym w ramach debaty „Wspólnie dla zdrowia”, Jarosław Biliński wręczał ministrowi gotowy projekt ustawy, mówił, że nowych rozwiązań nie da się wdrożyć bezkosztowo. Że potrzebne będą pieniądze, i to duże pieniądze. Tymczasem już dziś wiadomo, że w projekcie ministerialnym propozycji, wiążących się z nowymi wydatkami, nie będzie. Nie będzie, na przykład, specjalnych urlopów dla lekarzy w trakcie specjalizacji. Nie będzie lekarskiej siatki wynagrodzeń minimalnych (od jednej krajowej dla stażysty do trzech dla lekarza specjalisty). To postulat od lat zgłaszany przez środowisko lekarskie, popierany przez krajowe zjazdy lekarzy. Jego usunięcie z projektu raczej nie pomoże ministrowi w utrzymaniu koncyliacyjnej atmosfery negocjacji z przedstawicielami organizacji lekarskich.
To, co ostatecznie znajdzie się w projekcie, będzie można stwierdzić po jego upublicznieniu, ale ze wstępnych zapowiedzi ministra Szumowskiego wynika, że lekarze mogą liczyć np. na spełnienie postulatów dotyczących zasad naboru na specjalizację (będzie nabór ogólnopolski) oraz tych dotyczących uporządkowania kwestii związanych z prawem pracy (np. zakaz pomniejszania wynagrodzenia lekarza za zejścia po dyżurze). – Zamiast wielkiej nowelizacji, która na nowo zdefiniowałaby zawody lekarskie, dostaniemy zmianę istotną, ale dotyczącą kwestii roboczych. To nie o takiej nowelizacji rozmawialiśmy w trakcie negocjacji porozumienia – zżymają się rezydenci.
Minister zdrowia ocenia, że ustawę o zawodach lekarza i lekarza dentysty uda się uchwalić w Sejmie jeszcze w tej kadencji. Nie jest to jednak wcale przesądzone. Nawet jeśli prace legislacyjne będą przebiegać sprawnie, kształt projektu rozczarowuje lekarzy. I może wręcz sprowokować szybsze i mocniejsze protesty.
Dodatkową okolicznością wzmacniającą rewolucyjne nastroje będzie, prawdopodobnie, nowelizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniach pracowników wykonujących zawody medyczne. Ministerstwo Zdrowia, prawdopodobnie jeszcze w kwietniu, porozumie się ze związkami zawodowymi (głosu pracodawców w tych negocjacjach strona rządowa raczej nie bierze pod uwagę) w sprawie częściowego odmrożenia kwoty bazowej. Zgodnie ze wstępną propozycją ministra zdrowia, miałaby ona od 1 lipca wynosić 4,2 tysiąca złotych (w tej chwili 3,9 tysiąca złotych, całkowite odmrożenie kwoty bazowej ma nastąpić 1 stycznia 2020 roku). Ta operacja nie przełoży się jednak na wzrost wynagrodzeń lekarzy – według szacunków ministerstwa 90 proc. pracowników, którzy z tego tytułu otrzymaliby wyższe pensje, mieści się w kilku ostatnich grupach, o których mówi ustawa. To z kolei, przynajmniej przejściowo, oznacza spłaszczenie minimalnych zarobków w placówkach medycznych. I pogłębienie frustracji lekarzy, którzy z projektem ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty wiązali nadzieje – trzeba przyznać, że obliczone nieco na wyrost – na zupełnie nowe wskaźniki, regulujące ich minimalne wynagrodzenia. – Pod tym względem projekt zespołu ministerialnego to nic innego jak koncert życzeń – można usłyszeć w korytarzach resortu zdrowia.
Spełnienie „życzeń”, czyli postulatów i oczekiwań lekarzy pociągnęłoby za sobą żądania innych grup zawodowych. I niezadowolenie pacjentów, oczekujących, że wzrost nakładów na ochronę zdrowia będzie oznaczać nie podwyżki wynagrodzeń, ale lepszą dostępność do świadczeń. Tego, że zależy ona również od poziomu satysfakcji personelu medycznego (i tym samym jego skłonności do pracy w sektorze publicznym) politycy pacjentom nie wyjaśnią. Na pewno nie w roku wyborczym.