Wybory europejskie już za nami, a przed nami kolejne, krajowe, których wynik będzie rozstrzygać między innymi, w którą stronę pójdą sprawy ochrony zdrowia. Niektórzy wróżą, że to właśnie w trakcie tej najbliższej, jesiennej kampanii wyborczej sprawy ochrony zdrowia będą jednym z głównych pól sporu pomiędzy stronami. Czy to dobrze? Raczej nie, bo to oznacza, że strony sporu okopią się na swoich stanowiskach i trzymać się ich będą jak pijany płotu, a tymczasem tak naprawdę wszyscy po trochu powinni uderzyć się w piersi, bo, jak na razie, przez ostatnich kilkanaście lat żadnemu rządowi nie udało się nawet zbliżyć do rozwiązania problemów systemowych, wręcz przeciwnie: dokonania kolejnych ministrów raczej sytuację komplikują. W trakcie jednej z niedawnych dyskusji, w której miałem okazję uczestniczyć, wielu interlokutorów podnosiło problem braku długofalowej strategii działania, którą kontynuowałyby kolejne rządy, nie burząc dokonań poprzedników. Moim zdaniem problem nie tkwi jednak w tym, że nie potrafimy sformułować głównych, strategicznych celów systemu. Problem raczej tkwi w tym, że żaden rząd nie jest w stanie działać zgodnie z wyznaczonymi, strategicznymi celami. Bo weźmy na przykład cel strategiczny, że należy tworzyć taki system opieki zdrowotnej, aby wszystkim jego działaniom przyświecało dobro pacjenta, a nie radość z pracy w tym systemie pracowników ochrony zdrowia. Dobry system opieki zdrowotnej powinien obsługiwać pacjentów sprawnie, szybko i kompetentnie, racjonalnie gospodarując środkami. A tymczasem, analizując większość decyzji, można odnieść wrażenie, że to właśnie radość z pracy pracowników systemu jest głównym celem działania resortu. Resort zajmuje się więc godnymi wynagrodzeniami, ustala przyjazne normy zatrudnienia, zajmuje się warunkami pracy, kształceniem, godzinami wypoczynku po pracy itp. A czy słyszał ktoś, aby resort zajął się, na przykład, warunkami, w jakich przychodzi pacjentowi oczekiwać na przyjęcie w przychodni lub na izbie przyjęć? Tak więc, mimo iż wszyscy zgodzą się, że dobro pacjenta jest najważniejsze, to w praktyce ministrowie zajmują się przede wszystkim pracownikami systemu. Jestem więc sceptyczny co do wyniku dyskusji przedwyborczych, jeśli jednym z głównych pól sporu będą sprawy ochrony zdrowia. Tymczasem miałbym szereg propozycji dot. spraw, którymi mógłby i powinien się zająć przyszły rząd. Jedną z takich propozycji jest definitywne zniesienie konkursowej metody wyłaniania tzw. świadczeniodawców i zastąpienie jej metodą negocjacyjną oraz to, aby umowy o świadczenia zdrowotne zawierane były bezterminowo. Jakoś do tej pory nie zauważono ewidentnej sprzeczności pomiędzy głoszonymi hasłami, aby wyrównywać dostęp do świadczeń zdrowotnych na różnych terenach, a konkursami dla świadczeniodawców. W wyniku konkursów niejednokrotnie dochodziło do niezwykle szkodliwych zmian w sieci dostępu do świadczeń. Z jednej strony ktoś tam opracowuje lepsze lub gorsze mapy świadczeń zdrowotnych, a potem następuje konkurs, który wszystko przewraca do góry nogami. To „komputer”, rankingując, wybiera świadczeniodawcę i tworzy sieć. Przecież to się kupy nie trzyma. W tej chwili ewidentnie widać, że również NFZ boi się kolejnych konkursów, aby nie wywróciły one obecnej, lepszej lub gorszej, sieci dostępu i odkłada konkursy w nieskończoność. Czas już to zmienić. Wprawdzie metoda negocjacyjna jest w początkowym okresie dość mozolna i zwiększa osobistą odpowiedzialność dyrektorów i pracowników oddziałów NFZ, ale jeśli umowy zawierane byłyby bezterminowo, a corocznie negocjowana byłaby jedynie kwota i liczba świadczeń, to, po pierwsze, tworzona sieć prawdopodobnie byłaby bardziej racjonalna i, po drugie, bardziej stabilna. Czy chociaż w tej sprawie osiągniemy konsensus?