SZ nr 43–50/2020
z 18 czerwca 2020 r.
COVID-19: Kto jak liczy zgony?
Krzysztof Boczek
Ofiar COVID-19 jest w wielu krajach o 30, 50, 100, a nawet 300 proc. więcej niż oficjalnie. Zaniżanie tych statystyk bywa też celowe. Bo zgony w pandemii mogą pozbawić władzy niejednego polityka.
Fot. ThinkstockWedług zaleceń WHO do ofiar COVID-19 należy wliczać zmarłych, którzy: obecność wirusa mieli potwierdzoną testem, chyba że przyczyna zgonu jest jednoznacznie inna niż ta choroba; u których wirus nie został potwierdzony laboratoryjnie, ale kliniczny obraz i /lub epidemiologiczna historia wskazują na COVID-19, jako prawdopodobną przyczynę śmierci.
Amerykański CDC – Centrum Kontroli Chorób i Prewencji – oraz jego europejski odpowiednik – ECDC – zalecają też wykonywanie testów post mortem, jeśli są wątpliwości. Państwa bardzo różnie podeszły do tych standardów. Generalnie, im bardziej demokratyczny kraj, tym bardziej stosował się do ww. zaleceń. Ale to nie jest reguła. Mało kto robi testy post mortem, wiele państw zliczało tylko zmarłych w szpitalach, nie biorąc pod uwagę m.in. tych w domach opieki społecznej. A to tam było najwięcej ofiar pandemii, nawet 60 proc. ogółu.
Oficjalne dane z państw niedemokratycznych lub odchodzących od demokracji można włożyć między bajki – tak bardzo różnią się od rzeczywistości.
Zaniżanie statystyk nie zawsze jest celowe – na przykład kraje, które zliczają zgony drobiazgowo nie mogły tego robić, zanim nie upowszechniły się testy na COVID-19, oraz wiedza o koronawirusie.
Belgia
Każdy, kto umiera na komplikacje związane z koronawirusem jest wliczany do statystyk tej choroby. Przy czym na początku pandemii Belgia nie brała pod uwagę zmarłych w domach opieki, którzy nie byli testowani przed śmiercią. Obecnie kraj dodaje te zgony do oficjalnych statystyk, miał też skorygować wyłapane przypadki z początków pandemii. Belgia ma w Europie największą liczbę zmarłych na COVID-19 w przeliczeniu na milion mieszkańców – 822 osoby (wszystkie dane na początek czerwca).
Niemcy
+68 proc. nadmiarowych śmierci
Zaliczane są do grona państw, które dokładnie tworzyły statystyki nt. zgonów na COVID-19. Mimo to w marcu koronawirusowi przypisano 2,2 tys. ofiar, zaś generalnie zmarło o 3,7 tys. ludzi więcej niż przeciętnie w poprzednich latach w tym okresie. Nadprogramowa liczba zgonów, które mogą mieć związek z COVID-19 była więc aż o 68 proc. wyższa niż liczba oficjalnych ofiar pandemii. – Zakładamy, że liczba zgonów na COVID-19 była większa niż oficjalnie odnotowana – pod koniec kwietnia mówił prof. Lothar Wieler, szef Instytutu Roberta Kocha (RKI), zapowiadając jednocześnie badania pod tym kątem.
Francja
Początkowo nie wliczała w statystyki osób, które umierały poza szpitalami i nie były wcześniej testowane na COVID-19. Obecnie te przypadki są już zaliczane do ofiar koronawirusa, a wcześniej pominięte miały być skorygowane. Pomiędzy 1 marca a 27 kwietnia na koronawirusa zmarło 23,9 tys. osób – to prawie dokładnie tyle samo (24,1 tys.), co nadprogramowa liczba zgonów w stosunku do analogicznego okresu 2019 r.
Wlk. Brytania
+ 100 proc.?
Do końca marca zliczano tylko ofiary przetestowane wcześniej z wynikiem pozytywnym. Nie wliczano do statystyk zmarłych w domach. Od początku kwietnia rząd obiecał brać pod uwagę także zgony poza systemem zdrowia, z podejrzeniem/ prawdopodobieństwem COVID-19. Według „The Financial Times” w marcu i kwietniu w UK odnotowano 43 tys. nadmiarowych śmierci – ponad przeciętną z poprzednich lat. Z tego tylko 22 tys. powiązano z COVID-19. Czyli niewyjaśnionych byłoby prawie drugie tyle.
Dane nt. śmiertelności w domach opieki społecznej były na tyle kiepskie, że w połowie maja Londyn odmówił udostępniania dokładnych informacji o tym, zarówno krewnym osób w domach, jak i dziennikarzom. Bo wcześniej rząd zezwolił na wypisywanie ze szpitali starszych pacjentów do domów opieki, bez wykonywania im testów na koronawirusa. W efekcie te miejsca pozbawione profesjonalnej ochrony stały się ogniskami epidemii i zmarło w nich tysiące starszych osób.
USA
+ 33 proc.
Standardy kwalifikacji zgonów na COVID-19 zależą od stanów – jedne biorą pod uwagę ofiary z domów opieki (np. Nowy Jork), a inne już nie (np. Kalifornia). Kwestię tego zróżnicowania 50 stanów dodatkowo komplikuje fakt, że przyjęte metody klasyfikacji też ulegały zmianie.
Poszczególne stany analizowały swoje statystyki i wychodziło im, że oficjalne dane nt. śmierci z powodu COVID-19 mogą być od 30 do 50 proc. niższe od faktycznych. Analogiczny wynik wyszedł po analizie ogólnej śmiertelności w kwietniu, dla całego kraju. Na początku maja „The New York Times”, bazując na danych CDC, podał, że jedynie 40 tys. z 55 tys. nadwymiarowych w tym roku śmierci przypisano koronawirusowi. Czyli nadprogramowych byłoby 38 proc.
Inna analiza – między 15 marca a 2 maja w całym USA zmarło 76 tys. osób więcej niż standardowo, z tego aż 19 tys. nie było przypisanych do COVID-19. Największe dziury były tam, gdzie pandemia była największa – w Nowym Jorku, mieście i stanie – aż 9,5 tys. nadmiarowych zgonów.
Epidemiolodzy dokładniej zanalizowali dane z USA i doszli do wniosku, że w skali kraju w badanym czasie pandemii liczba śmierci na COVID-19 jest niedoszacowana o 33 proc.
NYT zaznacza, że ta „liczba ofiar COVID-19” nie oznacza, iż te osoby zmarły bezpośrednio na koronawirusa, ale także pośrednio – na inne choroby, które w obawie przed zakażeniem się, lub przeciążeniem szpitali, nie były leczone (patrz: ramka)
Hiszpania
+ 50 do 80 proc.
Jeszcze w marcu samorządy przyznały, że nie wliczały w statystyki osób, które zmarły tam w domach opieki/ starców, a nie były wcześniej badane testem na koronawirusa z wynikiem pozytywnym. To miało ulec zmianie pod presją krytyki publicznej. Kraj wykonuje bardzo niewiele testów post mortem. Oficjele przyznają otwarcie, że publiczne dane nie są zgodne z rzeczywistością. W kwietniu br. Fernando Simon, dowodzący walką z kryzysem stwierdził, że „faktyczna liczba śmierci jest trudna do ustalenia”. Szacunki mówią, o tym, iż rzeczywista liczba ofiar COVID-19 jest o 50 do 80 proc. wyższa niż oficjalna. Przy obecnej liczbie zgonów (27,1 tys.) oznaczałoby to 13,5 do 21,6 tys. ofiar więcej.
„The New York Times” w swoim raporcie o faktycznych liczbach ofiar na koronawirusa podaje, iż w Hiszpanii jest ich o 17 tys. więcej niż publikowane statystyki.
WŁOCHY
+ 50 do 100 proc.
To kraj, który od początku dość sumiennie zlicza ofiary pandemii, wg zaleceń WHO. I to z Włoch mamy już najbardziej wiarygodne informacje o zaniżeniach, bo na podstawie dwu badań naukowych.
Włoscy naukowcy z Centro Medico Santagostino w połowie maja opublikowali w „British Medical Journal” wyniki swoich badań w Nembro – bardzo silnie dotkniętym przez pandemię 11,5-tysięcznym miasteczku w Lombardii. Porównali śmiertelność od 1 stycznia do 4 kwietnia br. z tą, jaka była w poprzednich latach od 2012 r. Do lutego 2020 r. włącznie wynosiła ona 10, czasami podskakując do nawet 21,5 na 1 tys. mieszkańców. W marcu br. wyniosła nagle 154,4 – kilkanaście razy więcej niż średnia miesięczna z poprzednich lat! Śmierć dotykała głównie starsze osoby i przede wszystkim mężczyzn – tak jak przy COVID-19. Tymczasem ze 166 ponadnormatywnych zgonów w tym czasie, jakie odnotowano, oficjalnie przypisano koronawirusowi tylko 85 – połowę. Stąd wniosek – faktycznych ofiar może być prawie 2 razy więcej niż stwierdzonych.
Istituto Cattaneo sprawdził liczbę śmierci między 21 lutego a 21 marca br. i porównał to do tych samych okresów z pięciu poprzednich lat. Według włoskiego Departamentu Obrony Cywilnej w tym czasie odnotowano oficjalnie 4,8 tys. śmierci z tytułu COVID-19. Ale ponadnormatywnych przypadków zgonów było w tym czasie około 2 razy więcej – aż 8,7 tys. Badacze wnioskują, że w Lombardii liczbę oficjalnych ofiar można pomnożyć razy 2, zaś w pozostałych regionach (Emilia–Romagna, Trentino–Alto Adige, Piemont) podwyższyć o 50 proc.
W momencie pisania tego tekstu we Włoszech oficjalnie stwierdzono zgon 33,5 tys. osób na COVID-19.
Polska
– 3–4-krotnie?
Do końca marca w Polsce do statystyk wliczano tylko zgony tych, którzy przed śmiercią mieli wykonany test z wynikiem pozytywnym. Nie zaliczano ani osób umierających z objawami typowymi dla koronawirusa w szpitalach, ani tym bardziej w domach, nawet jeśli byli na kwarantannie. Nie wspominając o wykonywaniu badań post mortem. Media (m.in. „Gazeta Wyborcza”, Oko.press, TVN) donosiły o osobach, których objawy wskazywały, że zmarły na koronawirusa, ale nie zostały zakwalifikowane do jego ofiar. Sanepid odmawiał wykonania badań. Dowody na zaniżanie liczby zgonów w stolicy – aż 4-krotne – przedstawiał prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, zestawiając dane z Sanepidu z aktami zgonu, które trafiły do urzędów stanu cywilnego stolicy. Często o fałszowaniu liczby ofiar mówili lekarze (m.in. prof. Krzysztof Simon, dr Paweł Grzesiowski, Renata Florek-Szymańska i Katarzyna Pikulska z Porozumienia Chirurgów, Bartosz Fiałek z OPZZ). Na przełomie marca i kwietnia 40 proc. Polaków uważała, że rząd zaniża liczbę zgonów wywołanych epidemią. Po burzy jaka przetoczyła się przez media, 1 kwietnia Państwowy Zakład Higieny wprowadził standardy kwalifikacji zgonów zgodne z WHO. Ale na krótko – do 20 kwietnia kilka razy, w mglistych tłumaczeniach, zmieniano te wytyczne. „The Telegraph” w majowym raporcie nt. zgonów na koronawirusa na świecie, podkreślał, że dane z Polski są „znacząco za niskie”.
Od 20 kwietnia – 1,5 miesiąca od rozpoczęcia pandemii – do teraz obowiązuje u nas kwalifikacja zgonów wg standardów WHO. Co ze zgonami niewliczanymi dotychczas do statystyk pandemii? Prof. Iwona Paradowska-Stankiewicz, konsultant krajowy ds. epidemiologii, przekonuje, że te dane były korygowane przez koderów COVID-19, ale nie potrafi podać, kiedy i w jaki sposób. My też w statystykach nt. dziennych śmierci nie znajdujemy żadnego dnia z kwietnia czy maja, w którym skokowo dodano zgony za początkowe 1,5 miesiąca pandemii.
Czy więc oficjalne dane – 1,1 tys. zgonów na początku czerwca – są zgodne z rzeczywistością? Prof. Andrzej Horban, krajowy konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych, uważa, że tak. – Wierzę, że nasze wyniki są wiarygodne, ale system ma charakter bierny, więc może być niedoszacowanie kilku, kilkunastu procent – już nieco mniej zdecydowana jest prof. Paradowska-Stankiewicz. Jej poprzedniczka w fotelu konsultanta krajowego ds. epidemiologii, prof. Waleria Hryniewicz z Narodowego Instytutu Leków zaznacza, że oficjalne statystyki w Polsce są „raczej zaniżone”. Dr Paweł Grzesiowski wywraca stół – pod koniec maja w Faktach TVN mówi: „Zmarłych z powodu COVID-19 jest w Polsce nawet trzy razy więcej niż wynika to z oficjalnych danych”. Jeszcze dalej poszedł tygodnik „Polityka” – w majowym raporcie o tym, ile naprawdę ludzi umarło w Polsce na COVID-19 wylicza, że ofiar jest... 4-krotnie więcej! I to MINIMALNIE! Lekarze przyznawali tygodnikowi, że nie wpisują COVID-19 jako przyczyny zgonu, bo tak jest łatwiej dla wszystkich: lekarza (nie idzie na kwarantannę z rodziną), placówki (nie trzeba jej odkażać i nie wysyła pracowników na kwarantannę), rodziny (bez problemu zrobi pogrzeb) i państwa (nie są nabijane statystyki strachu, w czasie gdy rząd parł do wyborów 10 maja).
Chiny
– „nie bądźmy naiwni”
Początkowo, przez ponad 2 miesiące (do ok. 20 stycznia), Chiny nie liczyły chorych na COVID-19, bo zaprzeczały istnieniu tej epidemii. Potem wielokrotnie zmieniały metody zliczania zgonów, ostatecznie biorąc pod uwagę tylko zmarłych w szpitalach, z pozytywnym wynikiem testu.
Już po opanowaniu pandemii w Wuhan, chińskie władze wykalkulowały, że faktycznych śmierci było o 50 proc. więcej niż oficjalne dane – z 3,1 tys. wynik podskoczył do 4,6 tys. Mieszkańcy Wuhan mówili mediom, że ich bliscy, którzy ewidentnie umierali na koronawirusa, często nie byli do niego przypisywani. „South China Morning Post” informował, iż lekarzy zmuszano do wpisywania innych przyczyn zgonu niż COVID-19. Wiarygodność danych z Chin była wielokrotnie podważana, m.in. przez ministra spraw zagranicznych Wlk. Bryt. czy Emanuela Macrona, prezydenta Francji. – Nie bądźmy naiwni – mówił ten ostatni, odnosząc się do statystyk nt. COVID-19 z Kraju Środka.
Analizując długość kolejek po odbiór urn z prochami zmarłych, media oszacowały liczbę ofiar, w samym tylko Wuhan, na 30–40 tys. – kilkanaście razy więcej niż oficjalnie.
Rosja
– nawet 22 razy
Szokująco niska liczba zgonów – 5 tys. – na tak wielką armię chorych – 423 tys. (dane na początek czerwca) budzi niedowierzanie na świecie. Zwłaszcza, że media opisywały przypadki ataków na lekarzy, by ukrywali skalę pandemii – dochodziło do pobić medyków, a nawet ich śmierci w wyniku „upadku” z okna szpitalnego.
Na początku maja „The Financial Times” szacował, że liczba faktycznych zgonów na koronawirusa w Rosji jest o 70 proc. wyższa niż podawana.
Tę informację przebił Jamaludin Hajiyibragimov, minister zdrowia jednej z republiki Rosji – Dagestanu. W wywiadzie w maju przyznał, że liczba zgonów w podległym mu obszarze jest... ponad 20 razy wyższa niż to, co podaje Moskwa. Oficjalnie w Dagestanie wówczas było 29 zmarłych na COVID-19, a Hajiyibragimov podał dokładną liczbę faktycznych zgonów: 657. W aktach zgonu chorych na koronawirusa lekarze najczęściej wpisywali „pozaszpitalne zapalenie płuc”.
Departament Zdrowia Moskwy w maju przyznał, że aż w 60 proc. przypadków zgonów ludzi z potwierdzonym COVID-19, nie są oni przypisywani tej chorobie, a innym, towarzyszącym. Ale negował zarzuty, iż to celowe zaniżanie statystyk.
Pod koniec maja br. władze Moskwy nagle podwoiły kwietniową liczbę zgonów na koronawirusa w stolicy – z 756 na 1561. Twierdząc, że dokonano tego po... autopsjach. Do mieszkańców wysyłano uspokajające informacje, że śmiertelność 2,8 proc. to ciągle mniej niż w Londynie czy Nowym Jorku. Władze Moskwy powiedziały BBC, że oczekują, iż inne regiony Rosji także zweryfikują liczbę zgonów.
Na koniec maja Ministerstwo Zdrowia Rosji zapowiedziało, że do śmierci COVID-19 nie będzie już wliczać tych, którzy chorowali nań... bezobjawowo.
Świat
+ 60 proc.
Pod koniec kwietnia „The Financial Times” zebrał dane nt. śmiertelności ogólnej z kilkudziesięciu regionów/ państw na świecie i zestawił to ze śmiertelnością w analogicznych okresach, przez 5 lat wcześniej. Dzięki temu powstały wykresy, które w Internecie stały się viralem – bardzo dobrze na nich widać jak prawie wszędzie z badanych krajów drastycznie wzrosła ogólna liczba zgonów.
Na tej podstawie FT wyliczył, iż faktyczna liczba ofiar COVID-19 na świecie może być średnio aż o 60 proc. wyższa niż ta podawana oficjalnie. Ale FT również zaznacza – to także ofiary pośrednie, czyli np. w wyniku wstrzymania operacji / leczenia / zabiegów innych chorób (patrz ramka).
Ogólna śmiertelność – czy to istotny wskaźnik?
W zestawieniu nt. zgonów w czasie pandemii na świecie badacze często bazowali na danych nt. ogólnej śmiertelności w danym okresie pandemii, porównując ją do analogicznych okresów z wcześniejszych lat.
Tymczasem w pandemii na ogólną śmiertelność na wpływ wiele zmiennych.
Jest ona OBNIŻANA z powodu m.in.:
– mniejszej liczby wypadków samochodowych czy w pracy oraz... zabójstw;
– znaczącego spadku smogu, co generuje mniejszą liczbę jego ofiar;
– gorszych warunków dla rozprzestrzeniania się sezonowej grypy, czyli mniejszej liczby ofiar jej powikłań.
Ogólna śmiertelność jest PODWYŻSZANA m.in. poprzez:
– wyższą przemoc domową, depresje i inne schorzenia psychiczne prowadzące do samobójstw;
– brak lub znaczące ograniczenie leczenia, operacji, zabiegów medycznych, zwłaszcza w takich dziedzinach jak onkologia i kardiologia;
– niechęć chorych do szczepień, wizyt lekarskich, leczenia, zwłaszcza w nagłych przypadkach, wymagających natychmiastowej interwencji medycznej, szczególnie w kardiologii – m.in. w pandemii spadła liczba osób zgłaszających się z zawałami serca.
Te listy nie są zamknięte. Dania, Norwegia i Finlandia w czasie epidemii odnotowały niższą liczbę zgonów niż w analogicznych okresach wcześniej, bo wprowadzone obostrzenia spowodowały, że grypa nie rozprzestrzeniała się i nie zbierała śmiertelnego żniwa jak w poprzednich latach.
W RPA, gdzie też spadła liczba zgonów ogółem w czasie pandemii, co było efektem głównie mniejszej liczby wypadków samochodowych oraz... zabójstw.
Prof. Marshall Burke z Uniwersytetu Stanforda na początku marca br. wyliczył, że, powodując drastyczny spadek smogu w Chinach, koronawirus ocalił 20 razy więcej osób niż oficjalnie wówczas zmarło w wyniku tej choroby.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?