Na sprawę jakości diagnostyki laboratoryjnej w październiku zwróciły większą uwagę równocześnie Ministerstwo Zdrowia, Naczelna Izba Lekarska oraz sejm. Czekają nas m.in. nowe przepisy dotyczące kontroli oraz kształcenia.
B adania diagnostyki laboratoryjnej stanowią podstawę, aż w 60–70 proc., lekarskich decyzji dotyczących terapii. Na ile ich wyniki są pewne? – Z kontroli wynika, że 90 proc. badań jest w pełni wiarygodnych. Pozostałe nie muszą być złe, ale np. nie spełniono w pełni procedur, które są przy nich wymagane – mówi prof. dr hab. Maciej Szmitowski z Zakładu Diagnostyki Biochemicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, który jest też krajowym konsultantem w dziedzinie diagnostyki laboratoryjnej. A od niedawna również szefem ministerialnego zespołu do spraw opracowania koncepcji zmian w zakresie funkcjonowania ośrodków badań jakości w diagnostyce laboratoryjnej i mikrobiologicznej (powołanego 9 października). Efekty pracy zespołu poznać mamy najpóźniej do końca marca.
Muszą być konsekwencje
Jak tłumaczy prof. Szmitowski, z jego punktu widzenia system działa dość dobrze, ale jednak wymaga korekt. Teraz np., jeżeli laboratorium w wyniku kontroli dostaje negatywną ocenę w zakresie jakości części badań, nie pociąga to za sobą skutków prawnych. Tymczasem taki podmiot powinien mieć np.zawieszoną możliwość wykonywania części badań. To mobilizowałoby do utrzymywania standardów i usuwania niedociągnięć. – Nie znam przypadku np. zamknięcia laboratorium z powodu naprawdę złych wyników – mówi krajowy konsultant.
Zespół zajmie się też poszerzeniem kontroli o kolejne typy badań. Możliwe, że usystematyzuje też częstotliwość wizyt kontrolerów. Choć, by te były częstsze, potrzebne mogą być pieniądze i dodatkowe kadry. Laboratoria kontrolują Centralny Ośrodek Badań Jakości w Diagnostyce Laboratoryjnej, Krajowa Izba Diagnostów Laboratoryjnych oraz konsultanci wojewódzcy. Ci ostatni na co dzień pracują jednak np. w szpitalach. Nawet gdyby zajmowali się wyłącznie kontrolami, to mieliby kłopot – bo laboratoriów w województwach może być po kilkaset.
Izba ostrzega
A co ma się dziać, zanim sito kontroli nie będzie gęstsze? Naczelna Izba Lekarska zachęca, by osoby zlecające badania bardziej interesowały się tym, jaką renomę mają ich podwykonawcy.
Zwracam się do Was z przypomnieniem o konieczności zachowania rozwagi w doborze podwykonawców do wykonywania części świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych, w szczególności w zakresie zlecania badań laboratoryjnych – napisał prezes Maciej Hamankiewicz w liście do członków Izby. Przypomniał przy tym, że podzlecanie części świadczeń zdrowotnych (na podstawie art. 133 ustawy z dnia 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych) nie zdejmuje ze zlecającego odpowiedzialności za właściwe wykonywanie tych świadczeń. Ewentualne błędy lub zaniechania po stronie podwykonawcy mogą skutkować odpowiedzialnością zlecającego wobec płatnika – podkreślił.
Co więc zrobić? Hamankiewicz radzi, by decyzję podejmować nie tylko na podstawie spełnienia wymogów formalnych, ale też informacji na temat jakości i bezpieczeństwa udzielanych przez tego podwykonawcę świadczeń. Informacjami takimi może dysponować m.in. konsultant krajowy lub wojewódzki w dziedzinie diagnostyki laboratoryjnej lub izba diagnostów laboratoryjnych.
Część diagnostów uważa, że problem w dużej mierze mógłby zniknąć, przynajmniej w szpitalach, gdyby laboratoria były integralną częścią placówki. Teraz, zwłaszcza w zadłużonych szpitalach, szuka się na nich oszczędności. Zdaniem ekspertów, w tym konsultanta krajowego, przy wykonaniu tego zadania korzystano by z outsourcingu rzadko, gdyby Fundusz w szpitalach i w POZ dawał na nie osobne pieniądze. W przypadku podstawowej opieki jest to przez MZ planowane (ma być osobne finansowanie badań, przy czym w razie ich niezlecania lekarzowi nie zostanie więcej pieniędzy). Ale zmiany w szpitalnictwie idą w przeciwnym kierunku – budżetowania opieki ryczałtem.
Szkolenia jak u lekarzy
Dojściu do wyższej jakości ma też służyć zmiana systemu szkoleń. Do konsultacji społecznych trafił w październiku projekt rozporządzenia w sprawie ciągłych szkoleń diagnostów laboratoryjnych. Miałby zacząć obowiązywać z 1 stycznia nowego roku. Nowe zasady przewidują szkolenia realizowane w pięcioletnich okresach edukacyjnych. Mają obejmować zagadnienia medycyny laboratoryjnej, ale również prawa medycznego, BHP z uwzględnieniem specyfiki pracy diagnostów, organizacji i zarządzania w medycznym laboratorium diagnostycznym oraz etyki zawodowej. Za zrealizowanie każdej z proponowanych form szkolenia diagnostom będzie przysługiwała określona liczba punktów. W sumie, w jednym cyklu edukacyjnym, trzeba będzie ich zdobyć co najmniej 100.
Potwierdzenia zdobycia wymaganej liczby punktów edukacyjnych dokonuje Krajowa Izba Diagnostów Laboratoryjnych za pomocą systemu Monitorowania Kształcenia Pracowników Medycznych oraz przez dokonanie wpisu na liście diagnostów laboratoryjnych.
Potrzebne bazy danych
Z kolei w sejmie podczas posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia wytykano inne braki systemu ochrony zdrowia w zakresie diagnostyki. Okazją była prezentacja przez resort zdrowia informacji na temat funkcjonowania diagnostyki laboratoryjnej w Polsce. Bolączką jest m.in. brak baz danych, ale trudno by takie były, skoro wciąż nie udaje się wdrożyć rozwiązań IT w zdrowiu na szerszą skalę. O ile NFZ ma informacje o badaniach, za które płaci, to np. o tych zlecanych i finansowanych ze stawki kapitacyjnej w POZ już nie wie. Brakuje też rzetelnej wyceny poszczególnych badań.
Kolejny poruszony w sejmie wątek dotyczył kwalifikacji. – Konieczna jest nowelizacja ustawy z jednoznacznym określeniem, że diagnostą laboratoryjnym może być osoba, która ukończyła studia medyczne na kierunku analityka medyczna – przekonywała Elżbieta Puacz, prezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych. Zwracała uwagę, że diagnostą może teraz zostać np. magister biologii lub farmacji po ukończeniu dwuletnich studiów podyplomowych. Ale ich tok kształcenia różni się.