SZ nr 26–33/2015
z 9 kwietnia 2015 r.
Czy w koncernie jest miejsce na misję?
Renata Furman
Z Marcinem Hańczarukiem, dyrektorem firmy Amgen w Polsce rozmawia Renata Furman.
Renata Furman: Skończył Pan studia medyczne. Co zadecydowało, że postanowił Pan zrezygnować z wykonywania zawodu lekarza i podjąć pracę w firmie farmaceutycznej? Marcin Hańczaruk: Moja przygoda z branżą farmaceutyczną nie była zaplanowana. W czasie studiów pasjonowałem się alergologią. Od trzeciego roku każde wakacje, weekendy, każdą wolną chwilę spędzałem w klinice alergologii. Najbardziej interesowała mnie anafilaksja, a w szczególności problematyka nadwrażliwości na jad owadów żądlących. Nie wyobrażałem sobie wówczas, abym mógł zajmować się czymś innym. Po zakończeniu studiów liczyłem na wymarzony etat. Odbyłem wówczas pierwszą rozmowę w sprawie pracy. Okazała się być dla mnie kubłem zimnej wody. Młody idealista zderzył się z rzeczywistością, której istnienia dotąd nie podejrzewał. Pani profesor kierująca kliniką powiedziała, że „oczywiście, Marcinie, robisz fantastyczne rzeczy, mówisz świetnie po angielsku, pracujesz naukowo. Bardzo to cenimy, ale etat to… Musisz mnie zrozumieć, mam kolegę, który ma córkę…”. Powiedziałem, że oczywiście rozumiem, ale tak naprawdę kompletnie nie rozumiałem. To był czerwiec, pomyślałem, że tym razem w wakacje moja noga w klinice nie postanie. Ale co robić? Jak każdy młody człowiek bardzo chciałem mieć samochód i podróżować. Nie stać mnie było na auto, wobec tego wykoncypowałem, że przecież firmy farmaceutyczne dają swoim pracownikom samochody. Otworzyłem „Gazetę Wyborczą” i zobaczyłem ogłoszenie firmy Bristol-Myers Squibb. W życiu o takiej nie słyszałem. Szukali pracownika. Napisałem podanie i wysłałem je do nich. Zostałem zaproszony na rozmowę: pierwszą, drugą i trzecią. Przyjęli mnie. Dostałem swój pierwszy służbowy samochód. Najfajniejszy, jakim jeździłem do tej pory, choć to był rozklekotany nissan sunny bez klimatyzacji, elektrycznych szyb i radia. To miała być tylko przygoda wakacyjna. Wtedy jeszcze nie wyobrażałem sobie, że nie wrócę do zawodu albo że zajmę się czymś innym niż medycyna. Ale praca okazała się nadzwyczaj ciekawa. Oczywiście, zdarzało się, że spotykałem znajomych profesorów, którzy namawiali mnie, bym wrócił do zawodu i przestał być – jak mówili – akwizytorem. Ale ja miałem poczucie, że dzięki temu co robię poznaję ciekawych ludzi, dzieje się ciągle coś nowego, nie stoję w miejscu i rozwijam się. I tak moja wakacyjna przygoda trwa do dzisiaj.
R.F.: Czy medyczne wykształcenie pomaga w pracy i kierowaniu firmą farmaceutyczną?M.H.: Rozumienie medycyny było szczególnie przydatne w pierwszym etapie mojej pracy. Łatwiej było mi przyswajać wiedzę i osiągać potrzebny poziom merytoryczny. Pamiętam, kiedy wprowadzaliśmy na rynek jeden z antybiotyków szerokospektralnych, który miał najpierw zastosowanie w terapii chorych cierpiących z powodu gorączki neutropenicznej. Żeby przygotować się do prezentacji w klinice hematologii, wziąłem książkę testową na drugi stopień specjalizacji i… przerobiłem ją po prostu. Kiedy wybiera się medycynę, to motywacją jest chęć pomagania innym ludziom, związana z umiejętnością współodczuwania, empatią. A to pomaga w prowadzeniu firmy, zespołów, motywowaniu i budowaniu zaangażowania współpracowników. Z tej perspektywy medycyna była i jest przydatna.
R.F.: Przydatna jest w zarządzaniu. A czy jest miejsce w firmie farmaceutycznej na realizację misji? Przypuszczam, że młody człowiek decydujący się na studiowanie medycyny, kieruje się misją, jaką niesie ze sobą zawód lekarza. Czy w koncernie jest na to miejsce?M.H.: Szczerze mówiąc, gdybym nie znalazł takiej misji w miejscu, w którym obecnie jestem, nie byłbym w stanie funkcjonować w nim w sposób dający mi satysfakcję. Firma Amgen ma leki ratujące życie, przyczynia się do postępu w medycynie. To daje mi poczucie, że moja praca może mieć pozytywny wpływ na pacjentów. To jeden ważny dla mnie aspekt. Drugi: że mogę mieć pozytywny wpływ na życie ludzi, którzy pracują ze mną w organizacji, że mogą się rozwijać, realizować się zawodowo i być zwyczajnie szczęśliwsi w życiu. Myślę, że pracujący w branży farmaceutycznej mogą czerpać satysfakcję z tego, co robią. Nie handlujemy bronią, używkami, tylko oferujemy technologie, które mogą pomóc ludziom odzyskać zdrowie.
R.F.: Amgen został nagrodzony przez Europejskie Centrum Pomocy Dobrych Praktyk Biznesowych godłem Jakość Roku 2014 w kategorii Innowacje w zakresie biotechnologii. Na czym polega sukces firmy na forum innowacji biotechnologicznych?M.H.: Amgen od początku swego istnienia, a to już 35 lat, szukał postępu w biologii, a nie w chemii. Produkty, które Amgen wynalazł i wprowadził w życie, w realny sposób ratują życie chorych. Kiedy kończyłem studia, przewlekła białaczka szpikowa była niemalże wyrokiem śmierci. Tymczasem poznałem pacjenta, który z tym rozpoznaniem żyje już osiemnaście lat. Historia jego przypadku jest historią postępu w leczeniu tej choroby. Kiedy został zdiagnozowany, próbowano znaleźć dla niego dawcę. Nie znaleziono. Zrobiono mu autoprzeszczep. Po nim była wznowa. Pojawiły się interferony, więc próbowano w ten sposób kontrolować chorobę. Pacjent nie odpowiadał na ich działanie. Pojawił się następnie imatynib, terapia choroby nowotworowej w postaci tabletki. Kiedy chory przestał odpowiadać na imatynib, pojawiły się inne inhibitory kinazy. To obrazuje postęp w farmakoterapii w ciągu ostatnich kilku lat. W laboratoriach Amgena wciąż trwają prace nad opanowaniem niszczycielskiej siły nowotworów. Właśnie kończą się badania nad T–Vec, wirusem opryszczki zwykłej, który został tak zmodyfikowany genetycznie, że wstrzyknięty w zmianę czerniakową, powoduje lizę komórek nowotworowych. Ale to nie wszystko. Przestawia on układ immunologiczny w taki sposób, że ten zaczyna rozpoznawać komórki nowotworowe systemowo i niszczy je! To doskonały przykład innowacji. Zaczynaliśmy przecież od toksycznej dla zdrowych komórek chemii, a zmierzamy w kierunku wykorzystywania mechanizmów obronnych układu immunologicznego i takiej modyfikacji jego odpowiedzi, że sam układ immunologiczny zaczyna sobie radzić z komórką nowotworową. Dla mnie innowacja Amgena to jakość naszych produktów, ale także jakość kontaktu z naszymi klientami i pacjentami, sposób dostarczania wiedzy na temat choroby i leków, szeroko prowadzona edukacja.
R.F.: Wspomniał Pan o przewlekłej białaczce szpikowej i czerniaku. Na jakie jeszcze choroby Amgen oferuje leki?M.H.: Amgen działa przede wszystkim w obszarze onkologii, hematologii, nefrologii, osteoporozy. Obecnie na polskim rynku mamy leki, które pomagają pacjentom przetrwać chemioterapię, tzw. czynniki wzrostu. Mamy leki wykorzystywane w leczeniu biologicznym raka jelita grubego, refundowane w tej chwili w trzeciej linii leczenia. Mamy Xgevę – lek stosowany przy przerzutach nowotworów litych do kości, jest Prolia, stosowana w leczeniu osteoporozy. Ma ona bardzo przyjazną formę podania, bo to zastrzyk podskórny raz na sześć miesięcy. Taka forma leczenia była jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia – leczenie biologiczne osteoporozy. Będzie także brodalumab, stosowany w łuszczycy – lek, który zupełnie czyści skórę, objaw najbardziej stygmatyzujący pacjentów. Kyprolis na szpiczaka, Blincyto na ostrą białaczkę limfoblastyczną, Repatha na leczenie rodzinnej hipercholesterolemii i opornej na statyny. To wszystko leki biologiczne. Mamy w portfolio także leki biopodobne. Myślę, że także z punktu widzenia polskiego systemu refundacyjnego i konieczności generowania oszczędności, Amgen będzie miał ciekawą ofertę dla naszego płatnika.
R.F.: Wiem, że Amgen inwestuje w edukację przyszłych naukowców. Czy to altruizm, czy kształcicie ich dla siebie? M.H.: Marzyłbym, jako obywatel Polski, żeby ludzie, którym pomagamy zdobywać wiedzę i szkolić się w najlepszych uniwersytetach, wracali tu, do nas. W ramach Amgen Scholars Program wysyłamy studentów z Polski do Karolinska Institutet, Oxford University i Uniwersytet w Monachium. Mamy nadzieję, że ci młodzi ludzie nie będą wyjeżdżali, aby pracować np. w centrali Amgen, tylko wrócą tu i będą pracowali nad rozwojem biotechnologii w Polsce. Przy wsparciu, np. know how i funduszy Amgena.
R.F.: Czy trudno kierować dużą, innowacyjną firmą? Jakie umiejętności są kluczowe?M.H.: Myślę, że kluczową rzeczą jest umiejętność odpowiedzi na zmiany. Nasze środowisko zewnętrzne ciągle się zmienia. Umiejętność adaptowania organizacji do zmieniających się warunków oraz wyszukiwanie kierunków, pozwalających organizacji rosnąć i rozwijać ludzi oraz biznes, jest krytycznie ważna.
R.F.: Amgen to duża organizacja. Niedawne publikacje prasowe i publiczna debata przypomniały nam, że tak duże organizacje, koncerny, mają swoje różne problemy, a wśród nich jest też zjawisko mobbingu. Nie pytam, czy ono w Amgenie występuje… Zapytam: jak przeciwdziałacie mobbingowi u siebie?M.H.: Wszędzie tam, gdzie firma opiera działanie na wartościach i szacunku do ludzi – nie na papierze, ale na poziomie zachowań i postaw, grunt dla mobbingu jest bardzo niesprzyjający. W naszym przypadku wszyscy mamy przekonanie, że wynik finansowy firmy jest wypadkową tego, co dzieje się z ludźmi, w ich głowach i sercach. Jeśli ludzie mają poczucie, że są traktowani bardzo fair, przynależą do organizacji ceniącej ich indywidualność, a oni sami cenią sobie bycie w tej organizacji, jeśli przy tym mają odczucie możliwości mówienia bez obaw o swoich problemach, to tworzenie takiej kultury pracy jest najlepszym zabezpieczeniem przed patologiami, takimi jak mobbing. Do tego dochodzą oczywiście procedury, które umożliwiają bezpieczne komunikowanie się, jeśli taka patologia pojawia się.
R.F.: Praca w koncernie, zarządzanie firmą zajmuje masę czasu. Czy jest jeszcze czas na życie osobiste?M.H.: Już sama praca z fantastycznymi współpracownikami i zespołami jest dla mnie pozytywną inspiracją i daje mi energię, jednak bez mojej rodziny, osobistych pasji i przyjaciół trudno byłoby ładować fajną energią akumulator i zyskać tak potrzebną w zabieganym świecie perspektywę i dystans do samego siebie, a także otaczającej nas rzeczywistości. Kiedyś wśród znajomych słynąłem z tego, że nie potrafiłem zagotować wody na herbatę. Pewnego razu żona podarowała mi prezent na gwiazdkę – kurs gotowania Kurta Schellera. Wyspecjalizowałem się w przygotowaniu dań z ryb i owoców morza. Nie dotykam ciast. Gotowanie dla przyjaciół i rodziny to niesamowita frajda. Pochodzę z Mazur i wszystko co związane z wodą jest mi bliskie: windsurfing, żeglowanie. Mam też ambitny plan powrotu do wędkowania – ambitny, bo wtedy naprawdę trzeba zwolnić.
R.F.: Czy zdaje sobie Pan sprawę z tego, że jest zawodowym sprzedawcą marzeń? To marzenia ludzi o zdrowiu.M.H.: Marzenia to nic złego. Są nam potrzebne. To co robimy przez rozwój nowych technologii, które przynoszą postęp w medycynie, poprzez codzienną pracę – udostępnianie leków i edukację, nie jest opowiadaniem bajek. Dajemy ludziom nadzieję, tak potrzebną w chorobie, a często rzeczywiście, dzięki naszym lekom, spełniamy ich marzenia o zdrowiu.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?