Minister zdrowia nie przemawia, tylko rozmawia – tak najkrócej można byłoby
podsumować kilka pierwszych tygodni funkcjonowania Łukasza Szumowskiego
na stanowisku ministra zdrowia. Partnerzy społeczni i opozycja odetchnęli z dużą ulgą. Nikt nie lubi być pouczany i obrażany.
Gdy pod koniec stycznia minister Łukasz Szumowski pojawił się na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia, nikt nie oczekiwał, że przedstawi cudowną receptę na rozwiązanie choćby najbardziej palących problemów systemu ochrony zdrowia. Wręcz przeciwnie, oczekiwania były nader skromne. – Jeśli będzie z nami normalnie rozmawiał, uznam to za sukces – mówił przed spotkaniem jeden z posłów opozycji.
I sukces był. Mimo że minister długo (część ekspertów oceniała potem, że zbyt długo) wyliczał swoje priorytety, jeszcze więcej uwagi poświęcił na udzielenie posłom odpowiedzi na zadane pytania. Bez utartych formułek i bez tendencji do pouczania, tak charakterystycznej dla poprzednika.
Gdyby trzeba było znaleźć jedno słowo do opisania pierwszego miesiąca urzędowania
Łukasza Szumowskiego jako ministra zdrowia, bez wątpienia byłby to „dialog”. – Liczę, że dialog z rezydentami doprowadzi do porozumienia – deklarował podczas posiedzenia Komisji Zdrowia. Był wtedy już po spotkaniu z Naczelną Radą Lekarską, pierwszych negocjacjach z Porozumieniem Rezydentów, umówione były kolejne, w kolejnych dniach minister spotkał się m.in. z pielęgniarkami, diagnostami laboratoryjnymi, ratownikami. Po wszystkich rozmowach partnerzy społeczni chwalili ministra za otwartość na dialog i przyjazny klimat spotkania. – Mamy teraz Ministerstwo Dobrych Rozmów – żartował ktoś w kuluarach.
Po pierwsze, dialog. Po drugie e-…
Przedstawiając na posiedzeniu Komisji Zdrowia swoje priorytety, minister Szumowski zaczął od dialogu, ale tuż za nim wymienił całą litanię problemów, które – w jego ocenie – wymagają pilnej „dobrej zmiany”. Nie odżegnywał się od polityki poprzednika, w kilku miejscach podkreślając ciągłość, w innych – dziękując Konstantemu Radziwiłłowi za już podjęte decyzje. Jednak to, co mówił Łukasz Szumowski (przynajmniej w sferze deklaracji) świadczy o tym, że do spuścizny podchodzi dość krytycznie.
Świadczą o tym zresztą nie tylko słowa. Po raz pierwszy w resorcie zdrowia został powołany wiceminister odpowiedzialny za informatyzację. Biorąc pod uwagę, jak długo trwają problemy z wdrażaniem e-zdrowia (nie dwa lata, nawet nie „osiem ostatnich lat”) – decyzja Łukasza Szumowskiego spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem ze strony ekspertów. Bo nikt nie ma wątpliwości, że bezpośredni nadzór ministra zdrowia nad informatyzacją, lub „dołożenie” tego obszaru któremuś z wiceministrów świadczyłoby co najmniej o braku zrozumienia wagi problemu. W sytuacji, w której wzrost nakładów (zakładając nawet, że zostanie zrealizowany zgodnie z ustawą, a nawet minimalnie przyspieszony) ciągle nie będzie wystarczający w stosunku do potrzeb pacjentów i systemu opieki, głęboka informatyzacja systemu, przepływy informacji w czasie rzeczywistym, to narzędzia, które bez wątpienia mogłyby przynieść upragnioną efektywność wykorzystania zasobów (finansowych, ale również kadrowych) i przełożyć się np. na skrócenie kolejek do świadczeń zdrowotnych. Problemem jednak jest czas – nic nie wskazuje, by kluczowe dla tych nadziei moduły miały szansę zacząć funkcjonować w najbliższej – liczonej w latach, nie miesiącach – przyszłości.
Dialog… czy gra na czas?
Otwartość ministra na rozmowę – słuchanie i wysłuchiwanie postulatów różnych środowisk tworzących system – jest dobrym sygnałem. I tak została też przyjęta przez ekspertów, związki zawodowe, samorządy. Również organizacje pacjentów.
Jednak są również opinie pełne niepokoju. Bo dialog, za którym nie pójdą decyzje, może być odczytany jako kolejna próba kupienia czasu. Dochodzi do paradoksu – z jednej strony wszyscy się cieszą, że nowy minister chce rozmawiać. Z drugiej, często te same osoby podkreślają, że czas rozmów tak naprawdę dawno się skończył. Że potrzeba decyzji, potrzeba działań.
Tak naprawdę to potrzeba pieniędzy. Ten niepokój, który również daje się odczuć, zwłaszcza w rozmowach z pracownikami ochrony zdrowia, wynika z przekonania, że rząd przed 2020 rokiem nie zwiększy w sposób radykalny finansowania systemu. Wynika to – pośrednio – ze słów samego ministra, który w swoich pierwszych wypowiedziach mocno podkreślał znaczenie „efektywności”. Efektywność w nomenklaturze Łukasza Szumowskiego to to samo co nielubiane (i już nieco zużyte „uszczelnianie systemu”, obiecywane przez poprzednią ekipę). – Każde pieniądze można włożyć w system, a jeśli dobrze nie działa, one wyciekną. Moim priorytetem jest, by maksymalnie wykorzystać szanse. Jesteśmy krajem na dorobku i nie możemy sobie pozwolić, by jakakolwiek złotówka z tego systemu i zwiększenia nakładów została źle wykorzystana – mówił minister na posiedzeniu Komisji Zdrowia. Już jesienią partnerzy społeczni z Rady Dialogu Społecznego podkreślali, że uszczelnianie, optymalizacja wykorzystania środków w systemie ochrony zdrowia nie powinna, nie może wyprzedzać zwiększania nakładów. Że te dwa procesy powinny się odbywać równolegle, ponieważ paradoksalnie duża część złego wykorzystania zasobów finansowych wynika z… braku pieniędzy. Niedoszacowanie wyceny świadczeń w opiece ambulatoryjnej sprawia na przykład, że ich duża część wykonywana jest w lecznictwie zamkniętym (na przykład badania specjalistyczne).
Może jednak pieniądze?
Jeśli nie będzie większych – znacząco większych – pieniędzy, to co będzie? Łukasz Szumowski nie obiecuje cudów, ale jednocześnie sięga po zapowiedzi rozwiązań od lat postulowanych przez środowisko medyczne (zwłaszcza lekarskie). Pierwszym z brzegu przykładem są zawody pomocnicze, które minister chce wprowadzać do systemu na większą niż dotąd skalę. Symbolem niech będzie sekretarka medyczna, którą minister widzi na każdym oddziale szpitalnym. Sekretarka medyczna odciążyłaby lekarza od zadań biurokratycznych, lekarz mógłby się skupić na pacjencie. – Lekarz specjalista poświęca 30 proc. czasu, a rezydent nawet 70 proc. na wypełnianie papierów, nie na leczenie pacjentów. To jest chore. Lekarz powinien skupić się na pracy z chorym, lekarz rezydent na pracy z chorym i nauce – podkreślał minister. – Idea słuszna – mówi to choćby w wywiadzie dla „Służby Zdrowia” prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, dr Maciej Hamankiewicz – ale jak będzie wyglądać jej realizacja? Budżety szpitali, przy ogromnych niedoborach kadrowych, uginają się w tej chwili pod kosztami osobowymi (sięgającymi nawet 70 proc.). Jeśli nie będzie większych pieniędzy, w ramach obecnych środków (lub nieco tylko zwiększonych) szpitale raczej będą skłonne inwestować w pielęgniarki (dramatyczny niedobór) i lekarzy (coraz większy niedobór), od których zależy być albo nie być szpitala (braki w obsadzie dyżurowej to konieczność zamykania oddziałów, co natychmiast może mieć przełożenie na realizację kontraktu z NFZ).
Warto również postawić pytanie o atrakcyjność zawodu sekretarki medycznej na coraz bardziej wymagającym rynku pracy. Czy uda się przyciągnąć do zawodu młodych pracowników za niewiele więcej niż płaca minimalna? Trudno sobie bowiem wyobrazić, by sekretarka medyczna – nawet najlepiej wykształcona – zarabiała na etacie więcej niż lekarz stażysta… Oczywiście, można powiedzieć, że płace w ochronie zdrowia będą rosnąć. Być może będą, ale sekretarki medyczne miałyby być antidotum na problemy systemu tu i teraz. Nie – kiedyś.
O ile odbiurokratyzowanie zawodów medycznych to melodia miła dla ucha lekarzy i pielęgniarek, o tyle pacjenci mogli się ucieszyć z innych zapowiedzi ministra. Łukasz Szumowski obiecuje m.in. wzmocnienie opieki koordynowanej (minister przywoływał tutaj przykład braku dostępności do leczenia i rehabilitacji dla pacjentów kardiologicznych, co zaprzepaszczało świetne wyniki, osiągane przez kardiologów zajmujących się leczeniem „ostrych” pacjentów), ale też upowszechnianie leczenia bólu dla wszystkich pacjentów, zwłaszcza dzieci. Skuteczne metody zwalczania bólu miałyby się również pojawić na porodówkach.
Ale te zapowiedzi również trudno będzie zrealizować bez pieniędzy. Prawo do bezpłatnego znieczulenia przy porodach zostało zapisane w standardach już dobrych kilka lat temu. Dla wielu rodzących okazało się ono jednak niedostępne – z powodu braku na dyżurze anestezjologa. Brak ten szpitale tłumaczyły… brakiem anestezjologów w ogóle, ale przede wszystkim – brakiem pieniędzy, bo stawki płacone przez NFZ za poród ze znieczuleniem wielu szpitalom nie pozwalały na ściągnięcie z rynku żadnego przedstawiciela jednej z najbardziej deficytowych specjalizacji.
– Jestem realistą. Wiem, że mam przed sobą dwa lata kadencji. W tym czasie nie zmienimy całkowicie ochrony zdrowia. Ale ten system potrzebuje stabilizacji, a nie rewolucji – podkreślał w sejmie Łukasz Szumowski.
Minister, niegdyś działacz OZZL, nie może jednak nie wiedzieć, że system potrzebuje przede wszystkim lepszego finansowania. I jeśli w sposób odczuwalny strumień pieniędzy publicznych na zdrowie nie zostanie zwiększony, mimo najlepszych chęci i największej nawet otwartości, te dwa lata będą czasem napięć, konfliktów i konfrontacji.