SZ nr 43–50/2020
z 18 czerwca 2020 r.
Dokąd prowadzą tylne drzwi?
Małgorzata Solecka
Miała być przełomem, wręcz nową konstytucją zawodów lekarza i lekarza dentysty. Sejm, po wielomiesięcznej zwłoce, uchwalił pod koniec maja ustawę o zawodach, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że w odbiorze dominuje głównie – zawód. W jakim kształcie przepisy ostatecznie wejdą w życie, przekonamy się zapewne w lipcu.
Są kwestie, które lekarzy niewątpliwie cieszą – jak choćby możliwość zdawania PES na ostatnim roku specjalizacji. Jednak poza szeregiem rozwiązań „pro” są też takie, którym środowisko lekarskie się sprzeciwia – i to konsekwentnie. A Ministerstwo Zdrowia z porównywalną konsekwencją ten sprzeciw ignoruje.
To, niezmiennie, kwestia zatrudniania w polskich szpitalach lekarzy, którzy uzyskali dyplom poza Unią Europejską. Rząd przeprowadził przez sejm proponowane przez siebie przepisy w niemal niezmienionej formie – udało się dookreślić (i wydłużyć) czas, jaki okręgowe izby lekarskie będą mieć na potwierdzenie lub nie prawa wykonywania zawodu przez kandydata.
Będą to trzy miesiące, zamiast proponowanego „niezwłocznie”. Zapisano też, że studia medyczne mają trwać minimum pięć lat. Nawet jeśli senat podejmie próbę zmiany przepisów, jest raczej pewne, że w tej sprawie posłowie poprawki izby wyższej odrzucą.
Czy to samo spotka inny zapis, przeciw któremu protestuje OZZL oraz Porozumienie Rezydentów? Drogi tych dwóch organizacji zresztą na przełomie maja i czerwca zaczęły się rozchodzić ze względu na różnice zdań w fundamentalnej dla „dużego” związku kwestii, czyli starań o rozmowy z resortem zdrowia na temat warunków ograniczenia pracy lekarza do jednego miejsca, najkrócej mówiąc – młodzi lekarze mają sporo wątpliwości nie tyle do pomysłu OZZL, co do intencji ministra zdrowia, który dopuszcza takie rozwiązanie pod warunkiem, że zakaz objąłby wszystkich lekarzy pracujących w publicznym systemie. Mimo różnic, obie organizacje zgodnie sprzeciwiają się umieszczeniu w ustawie, w przepisach dotyczących naboru na specjalizacje, listu intencyjnego.
Sprzeciw nie pojawił się w tej chwili – rezydenci oprotestowywali go już w momencie, gdy resort zdrowia przedstawił – wiele miesięcy temu – swoją pierwszą wersję projektu ustawy. Teraz lekarze mówią to samo, tylko ostrzej. Zarząd Krajowy OZZL zdecydowanie sprzeciwił się „wprowadzeniu do ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty przepisu o tzw. listach intencyjnych zapewniających dodatkowe punkty w postępowaniu kwalifikacyjnym, dających pierwszeństwo w odbywaniu szkolenia specjalizacyjnego i gwarantujących zatrudnienie w określonej jednostce prowadzącej szkolenie”.
Lekarze uważają, że list intencyjny „przyczyni się do powstania patologicznych zachowań będących wyrazem nepotyzmu i korupcji”. Wdrożenie takiego mechanizmu, przestrzega OZZL, „może również podzielić środowisko lekarskie, skutkując brakiem zaufania zarówno do organów nadzorczych, jak i kolegów i koleżanek lekarzy”. „ZK OZZL uznaje dotychczasowe rozwiązania opierające postępowanie kwalifikacyjne do szkolenia specjalizacyjnego na wyniku powszechnego Lekarskiego Egzaminu Końcowego i Lekarsko-Dentystycznego Egzaminu Końcowego za jedyną wystarczająco sprawiedliwą i przejrzystą formę weryfikacji kompetencji Studentów Kierunków Lekarskich i Lekarsko-Dentystycznych” – głosi oświadczenie.
Rezydenci zaś piszą w swoich mediach społecznościowych wprost: list intencyjny to powrót do PRL albo raczej do czasów, gdy o tym, czy młody lekarz dostanie się na wybraną specjalizację, decydowały względy pozamerytoryczne, takie jak związki towarzyskie lub (nawet częściej) rodzinne. Lekarze liczą, że senat zapis o liście intencyjnym usunie, a sejm zgodzi się na taką poprawkę senatu.
Nie ma pewności natomiast, co senat zrobi z innym przepisem, który w ustawie pojawił się na etapie prac Komisji Zdrowia. Poseł Bolesław Piecha zaproponował poprawkę forsowaną wcześniej przez Ordo Iuris, znoszącą obowiązek informowania pacjenta, gdzie może skorzystać z zabiegu, którego lekarz odmawia, korzystając z klauzuli sumienia. Takiego obowiązku nie będzie mieć ani lekarz, ani zatrudniająca go placówka. – To wykonanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego sprzed kilku lat – uzasadniali posłowie Prawa i Sprawiedliwości. – Tylnymi drzwiami wprowadzacie zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, utrudniając kobietom, które mogą legalnie przerwać ciążę, dostęp do informacji, gdzie takie zabiegi są przeprowadzane. W sytuacji, gdy liczy się czas – krytykowali posłowie opozycji. Czy opozycja w senacie będzie jednomyślna? Jest to mało prawdopodobne, choć niewątpliwie Lewica i Koalicja Obywatelska podejmą próbę usunięcia tego przepisu lub jego poprawienia – jedna z propozycji, zgłaszanych w sejmie (i odrzuconych przez PiS) zmierzała do tego, by wpisać do ustawy, że takich informacji zobowiązany jest udzielać Narodowy Fundusz Zdrowia.
Rząd na ten zapis się nie zgodził. Wiceminister Józefa Szczurek-Żelazko informowała, że już w tej chwili NFZ udziela kompletu informacji na temat wszystkich świadczeń gwarantowanych i nie ma żadnego powodu, by dla zabiegów związanych z klauzulą sumienia wprowadzać dodatkowe gwarancje.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?